Konferencja to taka rzeczywistość, która ujawnia podziały, roszady, coś odsłania, coś maskuje, jakieś problemy winduje, inne spycha na margines, boryka się z prawdą to ją hołubiąc, to ją omijając w myśl naukowej poprawności. Podszyta jest entuzjazmem i radością albo też nudą nie ze spotkania ludzi, ile ze zebrania szacownych głów. Chodzi w niej czasem o myśl, często o partykularne interesy. Tym bardziej miło, kiedy zaskakuje nas entuzjazmem poznawczym.
Chciałabym się zatem podzielić kilkoma uwagami odnośnie międzynarodowego kongresu organizowanego przez stowarzyszenie "The International Cultural Research Network" (z siedzibą w University of Alberta) w dniach 11-17 lipca 2004 roku we Florencji . Na kongresie tym miałam zaszczyt wygłosić, wraz z koleżanką z Zakładu Teorii i Historii Kultury dr Olgą Topol, wykład "Culture-memory-identity". Co ciekawe, konferencja miała otwarte i niczym nieskrępowane pole badawcze "Exploring Cultural Perspectives", i zgromadziła 100 uczestników z 27 krajów. Oczywiście statystyczna miara nie dowodzi wielkości. W tym wypadku jednak rozmach dotyczył skali widzenia problemu przez organizatorów.
Przeróżne tematy zostały wprzęgnięte w pewną całość poszukiwań teoretycznych i praktycznych. Ujawniły się pewne podziały. Teksty z Kanady, Australii, Republiki Południowej Afryki, krajów azjatyckich wyraźnie zdominowane były praktyką społeczną i pytaniem o to, jak pewne formowanie procesów edukacyjnych, tożsamościowych i poznawczych następuje poprzez konkretne instytucje społeczne i praktyki kulturowe. Dominował w nich kontekst Bali i Toronta, programy edukacyjne realizowane w różnych krajach. W tekstach amerykańskich i europejskich (te były nielicznie reprezentowane przez referentów z Francji, Niemiec, Austrii, Wielkiej Brytanii, Polski) silniejszy był nacisk na teoretyczne dociekania związane z poznawaniem kultury, tradycjami myślenia. Akcentowany był modernistyczny i postmodernistyczny tok myślenia. Te różne teksty konferencyjne zostały jednak umocowane w ogólnej idei interdyscyplinarności, która nie zestawiała jedynie różnych nieczytelnych wzajemnie stylów myślenia, ale je otwierała. Jest też inna rzecz i o niej chciałabym wspomnieć. Wszystkie wystąpienia zostały przez całościową strukturę konferencji związane pewną ideą edukacyjną, która jest mi bliska. I w tej to idei upatruję szansę dla spotkań naukowych. I to ją chciałabym przywołać - zwłaszcza teraz, gdy boleje się nad szkolnictwem w Polsce, a entuzjazm jest ostatnim słowem, które kojarzy się z praktyką naukową.
Organizując tak nieprecyzyjne pole tematyczne - jak zrobili to organizatorzy kongresu, w którym uczestniczyłam - od razu uzbrajamy się w podejrzenie, że jest to przegląd wszystkiego, że każdy sobie swoją prawdę wykłada, że zwyczajnie nastąpi zbieractwo różności wszelakich. Ale rzecz kongresowego otwarcia była we Florencji podszyta nie tylko konwencją (aby się ze splendorem spotkać i pracować na prestiż stowarzyszenia), ale dziwnym dla Europejczyka entuzjazmem. O entuzjazmie Amerykanów czy Kanadyjczyków, jako zdobyczy ich Nowego Świata, powszechnie wiadomo. To jest oczywista wyuczona konwencja kulturowa, ale pożyteczna, bo rodzi dynamikę myślenia. W przełożeniu na naukę daje ona wolność, rozmach ideowy i upragnioną - przynajmniej w moim oglądzie rzeczy - nonszalancję. Nie zasklepia, ale otwiera. Na pewno mobilizuje. Cele proste, ale jedyne: zobaczyć jak najwięcej, przywołać to, na czym ci badawczo zależy, podzielić się z wynikami prac prowadzonymi w różnych miejscach świata, zderzyć słowniki badawcze, którymi operują przedstawiciele różnych dyscyplin, różnych stref klimatycznych i kulturowych, zarazić myśleniem innych, ale i rozsadzić swoje dobre zastane mniemanie o własnym poletku badawczym. Czyli zadbać o ferment intelektualny - to jest cel naukowości jako takiej! Źle się dzieje, gdy naukowcy kierują się poprawnością myślenia, a nie odwagą w stanowieniu sądów. Dla Kanadyjczyków to oczywistość. Nie są tak uwiązani pewnym paraliżem komunikacyjnym - "aby się nie narazić", "aby się nie podłożyć", "aby się nie skompromitować", "aby nie ujawniać za wcześnie", "aby wyważyć racje". Siła ich świata polega na tym, że szykując się na rzeczy odkrywcze i wielkie dopuszczają możliwość powiedzenia bzdury. Jak kto woli może to być ich miałkość, bo dopuszczają obecność sądu, który jest spektakularny i całkowicie mija się z prawdą. Zwyczajnie taki sąd jest skazany na niezauważenie, wymarcie bądź na obalenie. Ale ta miałkość, dopuszczająca rutynowo błąd, jest siłą. Ruch namyślania się stanowi, że z takim samym impetem pojawi się nonszalancka myśl, która jest genialna. To edukowanie się w wolności stanowienia, w pielęgnowaniu niechęci do budowania tam w formułowaniu sądów jest szansą na osiągnięcia naukowe i na ferment, aby móc stworzyć sprzyjające środowisko do namyślania się. Świat nauki Stanów Zjednoczonych Ameryki, Kanady, Australii zabłysnął na tym kongresie jako świat, który pielęgnuje to uczenie się nonszalancji. Marzy mi się takie edukowanie, które by ten pęd wzmacniało, a nie go formowało i ujarzmiało w sztywnych ramach. Brakuje entuzjazmu poznawczego.
dr Aleksandra Kunce
Instytut Nauk o Kulturze,
Zakład Teorii i Historii Kultury