LIST DO REDAKCJI

Pani redaktor Magda Krzeczkowska w GU nr 5 (84) z lutego 2001 w artykule „Kariera, czyli być albo nie być na rynku pracy - z notatnika poszukiwacza pracy” umieściła akapit o następującej treści: „Same zajęcia odbywały się w Szkole Zarządzania w Chorzowie. Ta jednak znajduje się przy ulicy, o której żaden z przechodniów – rdzennych mieszkańców tego miasta - nigdy nie słyszał. Chodziło o ulicę 75. Pułku, ale chyba właściwsza byłaby nazwa Gdzie diabeł mówi dobranoc. Od kilku lat w Polsce panuje moda na zmienianie nazw ulic, więc może i ta zyska nowe miano”.

Doprawdy, ręce opadają, gdy w poważanym w środowisku akademickim i cenionym przeze mnie piśmie natrafia się na takie perełki. W indagowanych przeze mnie pracownikach naukowych, studentach oraz mieszkańcach Chorzowa, świadomych najnowszej historii swego miasta ww. fragment wzbudził jedynie uśmiechy politowania. Natomiast niezmiernie trudno wyrazić jak przykre wrażenie uczynił artykuł ten na dyrekcji Szkoły Zarządzania UŚ. Pani redaktor nie zadała sobie najmniejszego trudu, aby bezproblemowo dotrzeć do siedziby SZ. Można było zadzwonić do Szkoły Zarządzania lub spytać w Biurze Promocji i Karier, bądź sprawdzić na stronie WWW UŚ. Najwyraźniej zdecydowała się iść w ciemno i liczyć na szczęście - i oczywiście miała do tego pełne prawo! Problem w tym, że głupota przelana na papier wygląda podwójnie głupio. Pani redaktor podjęła ryzyko błądzenia w obcym mieście i gdy szczęście nie dopisało postanowiła przelać swój żal na papier, obnażając jednocześnie bezmiar swej ignorancji. Należałoby się zastanowić nad adresatem ww. zażalenia - trudno tu winić osoby obecnie pracujące na rzecz SZ. Jeśli jest nim Jego Magnificencja - lokalizacja kampusu uniwersyteckiego w Chorzowie jest wynikiem decyzji najwyższych władz UŚ - wtedy właściwie trudno komentować formę tej wypowiedzi. Jeśli zaś jest nim Urząd Miejski w Chorzowie, to należałoby wpierw sprawdzić skąd owa nazwa ulicy. W ubiegłym roku odbyła się w Szkole Zarządzania uroczysta sesja historyczna, relacjonowana w lokalnych mediach, a zorganizowana przez wspomniany urząd, gdzie historycy m. in. z Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Wojskowych oraz sami żołnierze analizowali rolę 75. Pułku Piechoty w przyłączeniu ziemi śląskiej do macierzy. Wspólny wniosek brzmiał jednoznacznie - rolę tę trudno przecenić. Sądzę, że szczególnie ci ostatni poczuliby się teraz głęboko dotknięci. Niedługo po tym odbyło się, w niezwykle podniosłym tonie, powtórne odsłonięcie pomnika ku pamięci poległych żołnierzy 75. Pułku Piechoty, z udziałem przedstawicieli najwyższych władz państwowych, kościelnych i uniwersyteckich. Ta impreza komentowana była już na poziomie ogólnopolskim. Zarówno pomnik, zburzony przez Niemców, jak i wszelkie informacje o 75. Pułku Piechoty stanowiły w latach PRL temat tabu i dopiero niedawno społeczeństwo zyskało sposobność, by oddać należną mu cześć i hołd. Dlatego szczególnie przykre są tego typu sygnały pochodzące ze środowisk uniwersyteckich, opiniotwórczych. Wszystkie chorzowskie ulice noszące nazwy o „zabarwieniu wojskowym” znajdują się w jednej okolicy. Nie jest ich dużo - raptem kilka. Ulica, przy której swą siedzibę ma Szkoła Zarządzania Uniwersytetu Śląskiego nie nazywa się „75. Pułku”, lecz „75. Pułku Piechoty” i swą nazwę otrzymała już w czasach III Rzeczpospolitej. Zarówno zagadnienia dotyczące historii pułku, jak i świadomości historycznej młodzieży, współczesnych i przyszłych elit to tematy przekraczające dopuszczalną objętość niezapowiedzianego e-maila. Nie jestem miłośnikiem historii, nawet mnie ona specjalnie nie interesuje. Jestem jednak świadom zadań, jakie stoją dziś przed społecznością akademicką - to my powinniśmy stać na straży prawdy w życiu społecznym. Uważam, że takie błędy trzeba naprawiać natychmiast, najlepiej wewnątrz naszego środowiska i dbać, aby wyrządziły jak najmniej krzywdy, także autorce artykułu. [...]

Z poważaniem
ARTUR GROSSMAN
Przewodniczący Rady Samorządu Studenckiego
Szkoły Zarządzania UŚ.

Odpowiedź autorki tekstu

Szanowny Panie Arturze,

Prawo Prasowe oraz Karta Etyki Mediów obligują mnie do opublikowania Pana listu, zarzucającego mi obrażenie ludzi związanych ze Szkołą Zarządzania, począwszy od Jego Magnificencji Rektora, a skończywszy na Panu. Ponieważ Pana głos w tej sprawie jest jedynym, jaki do mnie dotarł, mam prawo mniemać, że nikt inny nie poczuł się dotknięty. Pana oburzenie natomiast wynika z braku zrozumienia tekstu. Pozwolę sobie odpowiedzieć na te zarzuty, ale nie posłużę się niskim, wręcz brukowym stylem, jakim Pan mnie uraczył w swojej korespondencji. Nie potrafię nikogo bezpodstawnie oczerniać.

Pisząc o lokalizacji szkoły nie miałam zamiaru podważać jej trafności. Chodziło mi jedynie o ośmieszenie jednej z przywar Polaków. Otóż nie pierwszy raz spotkałam się z sytuacją, gdy pytani o drogę przechodnie nie mają zielonego pojęcia, gdzie mieszczą się najważniejsze w ich mieście miejsca. Przykłady? Proszę bardzo. We wczesnych latach licealnych pojechałam z koleżankami do Krakowa. Chciałyśmy zobaczyć Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od rynku idzie się tam spacerkiem dwie, może trzy minuty. Już nie pamiętam, ilu przechodniów zapytałyśmy o drogę, ale pamiętam, że każdy z nich wskazał inny kierunek. Nawet dwóch policjantów (wyglądali na bardzo kompetentnych), pokazało nam drogę do dworca, choć do Uniwersytetu jest w przeciwną stronę.

Jeszcze Pana nie przekonałam? To proszę sobie wyobrazić zeszłoroczną sytuację: Łódź, sobota wieczór. Jedziemy samochodem. Szukamy dużego osiedla. Reakcje zapytanych o drogę: w Łodzi nie ma takiego osiedla, albo nie jestem stąd. Tylko jedna miła pani powiedziała: pojadą państwo tak jak trzynastka. Oj miła pani, gdybyśmy tylko wiedzieli, którędy jeździ trzynastka.

Pisze Pan, że szłam w ciemno. Niestety nie. Adres dzierżyłam w ręce, a w głowie miałam opis drogi, którym uraczyła moje koleżanki i mnie pani z Rektoratu. Tylko zamiast pięciu minut (wersja pani z Rektoratu), maszerowałyśmy blisko pół godziny. Deszcz, zamknięty przejazd kolejowy. Miałam pełne prawo odnieść takie a nie inne wrażenie, którego Pan nie powinien próbować osądzać. Tak samo, jak nie może Pan osądzać cudzych snów.

Przyczepił się Pan nazwy ulicy, zrobił mi wykład z historii, który z całą sprawą nie ma żadnego związku. A tekst był nie o szkole, ale o warsztatach, które się tam odbywały. Poza tym nie sądzę, abym kogokolwiek obraziła. Gdybym miała taki zamiar, to napisałabym, że studenci nie mają gustu, ściany są odrapane, toalety obskurne i kawa lurowata. Wtedy Pana pretensje byłyby może uzasadnione. A tak? O co się Pan pieni? O to, że ktoś, kto szedł pierwszy raz ulicą, uznał, iż jest długa? Wrażenie to coś na tyle subiektywnego, że nie można go cenzurować. A jeśli w cytowanym przez Pana fragmencie mojego tekstu nie zauważył Pan ironii, nic na to nie poradzę. Wrażliwość literacka jest równie indywidualna, co wrażenia.

Felieton jest jedną z lżejszych form dziennikarskich, ale jak się okazało, nie dla wszystkich lekkostrawną. Polecam czytanie informacji prasowych, w których tekst samej informacji jest wyraźnie oddzielony od komentarza autora.

Z poważaniem
MAGDA KRZECZKOWSKA

Post scriptum

List Artura Grossmana należy do tych, które reakcji właściwie nie wymagają. Kiedy do Jerzego Giedroycia w czasach PRL-u, ale też po 1989 roku, trafiały listy z pomówieniami, publikował je w „Kulturze” bez skreśleń i redakcyjnych komentarzy, ku uciesze tych czytelników, dla których epistolografia niezrównoważonych była najlepszym przykładem na to, że prawo do swobodnego wyrażania myśli jest również prawem do tanich popisów erudycji o wątpliwej wartości merytorycznej. Bo nic tak nie pociąga apologety stworzonych przez siebie wydarzeń, jak to, że zaistnieje i swoje nazwisko w druku zobaczy.

Tanim kosztem rzecz jasna.

MARIUSZ KUBIK

Na tym dyskusję zamykamy. (Redakcja)