Mówimy na co dzień, iż Uniwersytetowi przyszło działać wobec niezwykłych zmian, które zaszły w Polsce od 1989 roku, zmian, których wpływ na nasze życie - mimo szacunku dla trudów, żalów i narzekań - był przecież dobroczynny. Mówimy również, iż Uniwersytet "zmienia się" wraz z rzeczywistością. Autonomia uczelni, pełna samorządność w zarządzaniu i organizowaniu kształcenia, możliwość pozyskiwania funduszów na prowadzenie przedsięwzięć naukowych uwolnionych z gorsetu sztywnego planowania, otwarcie się szkół wyższych na wielką liczbę studentów, rozwijające się kontakty naukowe i edukacyjne z zagranicą, dialog uniwersytetów z lokalnymi społecznościami (niech mi będzie wolno pochylić się z szacunkiem przed wszystkimi, którzy w wykształceniu upatrują przszłości swoich środowisk, niech mi również będzie wolno podziękować za dobrą współpracę z Władzami miast, w któryc Uniwerytet ma swoje ośrodki) - to bez wątpienia słoneczna strona ulicy,którą zamieszkują ludzie nauki, sztuki, edukacji.
W cieniu, czasami w cieniu zawstydzająco głębokim, kryją się takie zjawiska, jak dramatycznie niski stopień finansowania nauki, sztuki i edukacji przez państwo, lekceważenie tej sfery życia publicznego przez polityków (widoczne choćby w przewlekających się od dwóch lat pracach nad nową ustawą o edukacji, wszyscy pamiętamy ową złowróżbną telewizyjną migawkę ukazującą pustą salę sejmową podczas debaty nad stanem szkolnictwa wyższego w Polsce), przepełnione sale i laboratoria, i co szczególnie boli - dodajmy samokrytycznie - erozja etosu uczonego, który swoje powołanie coraz częściej z wolna roztrwania w wieloetatowym zatrudnieniu pozbawiającym go czasu niezbędnego dla prowadzenia badań i utrzymywania kontaktu ze studentami. Zapytajmy dzisiaj głośno, czy "koniec" wieku, to także schyłek etosu inteligenta z jego poczuciem społecznej i ludzkiej wrażliwości. Zapytajmy, czy słowo "sukces" opromienione blaskiem kredowego papieru kolorowych magazynów zastąpiło zgrzebne, surowe i otoczone ciszą słowo "misja"? Pytajmy o te ważne kwestie, gdyż jeżeli nie zapyta o nie Uniwersytet, któż ujmie się za nimi? Chrońmy te kruche słowa "wyobraźnia", "wrażliwość", "misja" także w imieniu tych, którzy przez lata tworzyli nasz Uniwersytet, a dzisiaj nie ma ich wśród nas. Zadając to pytanie pamiętajmy o wskazaniu znakomitego ekonomisty Lestera Thurowa, który zapytany o drogę najlepszego rozwoju dla Polski odpowiedział: "W Polsce pierwsze, co należy zrobić, to podnieść poziom edukacji... To najprostszy, najbardziej oczywisty mechanizm współczesności: bez dobrze wykształconego społeczeństwa nie ma szansy na sukces... Wszystko inne jest bez porównania mniej ważne".
Z czym zatem staje Uniwersytet u schyłku wieku i tysiąclecia? Uniwersytet mogący poszczycić się swoją kadrą i jej osiągnięciami naukowymi, Uniwersytet inwestujący w swoją infrakstrukturę, badający i budujący, kształcący studentów i kształtujący swoją przyszłość. Powiadamy, iż Uniwersytet uczestniczy w zmieniającej się rzeczywistości. A zatem "zmiana", "modyfikacja","innowacja" to słowa, które nawiedzają myślenie tych, którzy skupili się wokół spraw Uniwersytetu. A przecież nie chodzi o to, by Uniwersytet zmieniał się, gdyż chce chronić sam siebie przez zaniknięciem. Gdy w Uniwersytecie mówimy o "zmianach" nie chodzi o zmianę konieczną w istocie po to, by uratować samą instytucję i profesję akademicką. Stawką tej zmiany jest wierność głębokim podstawom Uniwersytetu jako pewnej ważnej figury społecznej, podstawom, które moglibyśmy określić jako: (1) pragmatyczną konieczność nawiązania dialogu ze światem, odpowiedzi na jego potrzeby, a zatem i odpowiedzialności za jego losy, (2) etyczny obowiązek otwartości na Drugiego, otwartości niezbędnej do tego, by zmagać się z wszelkiego rodzaju integryzmami, czy fundamentalizmami, także uniwersyteckimi. Przez fundamentalizm uniwersytecki rozumiem nierzadkie jeszcze dzisiaj głosy, które w umasowieniu edukacji widzą poważne, by nie rzec śmiertelne zagrożenie dla instytucji Uniwersytetu, głosy, wedle których należy niezmiennie przestrzegać raz ustalonych wzorców, gdyż wszelkie odstępstwo, jakiekolwiek modyfikacje grożą degradacją Uniwersytetu. Tak więc, myśląc o zmianach i wprowadzając je w życie Uniwersytet istotnie broni się także przed ciasnym wizerunkiem, w którym niekiedy usiłuje zamknąć sam siebie.
Uniwersytet jest bez wątpienia - przyznajmy to - usankcjonowanym wielosetletnią tradycją sposobem reprodukowania wiedzy i budowania hierarchii społecznej. Ale Uniwersytet jest jednak przede wszystkim postawą wobec rzeczywistości. Gdyby spytać w czym przejawia się owa postawa sądzę, iż należałoby odpowiedzieć: w odpowiedzialności i solidarności. Z takim przekonaniem Uniwersytet stoi na progu nowego tysiąclecia: człowiek uniwersytetu jest nie tylko uczonym i nauczycielem; jest także osobą, która wobec rzeczywistości zajmuje postawę odpowiedzialności i solidarności.
Odpowiedzialność jest nachyleniem się w stronę Drugiego, nakłonieniem ku niemu ucha, postawą, która sprawia, iż "odpowiadam", lecz, by "odpowiedzieć", muszę najpierw usłyszeć "pytanie". Gdy jestem odpowiedzialny nie przyznaję sobie prawa do jedynej prawdy, nie monologuję, lecz "odpowiadam na pytanie", a to z kolei zakłada, iż nim zacznę mówić uznaję przed sobą (podkreślmy - PRZED sobą) obecność kogo innego, który "pyta" i dopiero w ten sposób umożliwia moją wypowiedź. Jako człowiek "odpowiedzialny" muszę więc przyznać Innemu prawo do bycia przede mną, prawo do pytania. W ten sposób Uniwersytet staje w opozycji do społeczeństwa kształtowanego przez tendencje narcystyczne i egotystyczne. A idąc dalej powiedzmy, że w swojej odpowiedzialności jestem również odpowiedzialny przed Drugim Człowiekiem za to, iż moja odpowiedź jest wynikiem uważnego wysłuchania jego pytania. Nie jest więc recytacją raz ustalonego i wyuczonego tekstu, lecz odpowiedzią na padające w danym momencie pytanie, a takie nastawienie sprawia, iż moja wypowiedź nie da się po prostu powielić, lecz musi być za każdym razem inna. Jako Uniwersytet nie jesteśmy składnicą i dysponentem raz na zawsze ustalonych odpowiedzi i kanonicznych tekstów; jako Uniwersytet jesteśmy tylko i aż powiernikami pytań. Pytania te często nie zostają wyartykułowane, pozostają milczące, niezadane, lecz właśnie naszym obowiązkiem jest dotrzeć do nich, poznać je, i im zaufać. Siła tych wszystkich pytań jest ogromna i życiodajna: to dzięki nim nie pozostaję nienaruszony, nie jestem nieposzkodowany; to one dają mi łaskę krytycznego wobec siebie nastawienia i chronią mnie przed grzechem samozadowolenia.
Tak właśnie rozumiem solidarność, na której funduje się Uniwersytet. Gdy nie pada głośno pytanie (ile ich dostrzegamy choćby w zachowaniu, opiniach, spojrzeniach studentów), to poczucie solidarności wymaga, aby do owego pytania dotrzeć, odczytać jego niewyraźny zarys. Solidarność buduje się właśnie wokół pytań, często niepokornych i buntowniczych, a kryzys solidarności zaczyna się wówczas, gdy zaczynamy niezachwianie wierzyć w niezawodność i bezwzględną pewność własnych odpowiedzi. Wówczas solidarność zapomina o sobie i staje się po prostu kolejnym aparatem władzy. Gdy Uniwersytet zapomni o tym, iż ma być domem niepokornego, buntowniczego pytania, czyli ma być domem solidarności, jego przyszłość stanie się niepewna, roztrwoniona w doraźnych, koniunkturalnych odpowiedziach. Przypomnijmy, iż dwa wielkie teksty Zachodu, od których należało by dzisiaj zaczynać lektury wszystkich innych dzieł składają się z samych pytań. Jeden to Blake'owski "Tygrys", gdzie problem okrucieństwa i zła rozpatrywany jest wyłącznie w sekwencji pozbawionych odpowiedzi pytań; drugi to 125 aforyzm Wiedzy radosnej, w którym Nietzsche mówi, iż "Bóg umarł", po czym otwiera długi ciąg interrogacji tyczących się samej istoty zakorzenienia człowieka w istnieniu.
Pytanie jest więc podstawowym sposobem bycia człowieka w świecie i misją Uniwersytetu jest być wspólnotą tych, którzy skupiają się wokół pytania, podsycają jego ogień i bronią prawa do niego. Solidarność ludzka jest pytaniem po to, by móc postępować odpowiedzialnie. Uniwersytet jako przejaw odpowiedzialności to wspólnota ludzi, którzy słuchają świata; w tym Uniwersytet radykalnie różni się od polityki, która najpierw mówi, ogłasza, a pytania odsuwa na bliżej nieokreśloną przyszłość. W biblijnej Księdze Jonasza - to trzeci tekst, który chciałem dzisiaj przywołać - znajdziemy wstrząsający i budujący przykład owego obowiązku nasłuchiwania pytania nawet wówczas, kiedy moje życie jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Gdy uciekający przed wyrokiem Opatrzności prorok znalazł się na morzu, Bóg zesłał straszliwą burzę; i gdy już wiadomo, iż stało się to za sprawą Jonasza, którego należy wyrzucić za burtę po to, by uratować wszystkich innych, wówczas żeglarze - miast czym prędzej ratować siebie - zaczynają... pytać: "Rzekli do niego: Dlaczego to uczyniłeś?". Mimo tego, iż wiedzą, iż Jonasza należy się czem prędzej pozbyć, oni pytają: "Co poczniemy z tobą, aby morze uspokoiło się...?". I w poczuciu odpowiedzialności wobec Drugiego, odpowiedzialności nawet większej niż ta, którą mamy wobec Boga usiłują Jonasza ratować, nawet wbrew Bogu: "Lecz ci mężowie wiosłowali, chcąc się dostać do brzegu...". Dlatego Uniwersytet i jego myśl musi być szkołą - w najgłębszym tego słowa znaczeniu - porozumiewania się. Choć bez wątpienia będą rozwijały się nowe formy kształcenia, w których technika będzie odgrywała coraz większą rolę (to, co Derrida nazywa "tele-technonauką"), samym ziarnem Uniwersytetu będzie wymiana żywego słowa, a zatem pewnego rodzaju bliskość adepta i mistrza.
To obydwie te cnoty - odpowiedzialność i solidarność - sprawiają, że uczony, a także nauczyciel nie giną w niebezpiecznych uogólnieniach i generalizacjach, lecz bronią szczegółowości i niepowtarzalności konkretnych wydarzeń zachodzących w rzeczywistości. Tak rozumiany Uniwersytet, Uniwersytet jako postawa odpowiedzialności i solidarności jest w stanie ustrzec nas przed groźnymi mrzonkami ideologów i polityków, których świat konstruuje się na ogół jako świat tłumny, świat, w którym wszystkich obowiązuje jedna wizja i jeden model życia. Jest to świat kierowany nie innowacyjnością, lecz siłą czystego reprodukowania tego, co jest; taki świat nie należy do obszaru zmiany (niezależnie od retoryki polityków, często na zmianę się powołującej), lecz jest sferą zachowawczą i konserwującą. Gdy w ubiegłym roku mówiliśmy, iż Uniwersytet strzeże tego, co kruche, chcieliśmy w istocie podkreślić to, że Uniwersytet jako postawa wobec świata pozwala na zachowanie niezależności sądu, a tym samym osłabia oddziaływanie płytkiej i agresywnej ideologii, pozwala krytycznym oglądem przejrzeć nierealne obietnice i jak tylko można chronić tych, którzy nie chcą im ulegać.
Postawa Uniwersytetu rozciąga się więc między nauką a wiarą. Wielkie to słowa, których należy używać z całą powagą. Nie siląc się więc na szczegółowe analizy powiedzmy dzisiaj tylko tyle: Uniwersytet służy odpowiedzialnemu i solidarnemu myśleniu, które wie, iż prawda, o którą zabiegamy ostatecznie wymyka się poznaniu. Poznajemy jej fragment, oblicze, które następnie zasłoni kolejna niepewność. Na tym polega wielkość myśli, iż broni się przed samą sobą, nie pozwala, by myślenie zwyrodniało, stając się dostarczycielem "jedynych i ostatecznie słusznych rozwiązń". Z drugiej strony myśl staje twarzą w twarz z wiarą, nie dając jej zawęzić się do ortodoksyjnego przekonania o jedynej słuszności swego kanonu. Myśl Uniwersytetu broni nauki przed jej niebezpieczną absolutyzacją, zaś wiary przed skarleniem do kształtu rutynowej formuły. Postawa Uniwersytetu określona myśleniem zanurzonym w odpowiedzialności i solidarności sprawia, że nauka jest krytyczna wobec siebie, a wiara nie staje się zwyczajną łatwowiernością.
Przemówienie JM Rektora UŚ wygłoszone podczas inauguracji XXXIII roku akademickiego w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach 2 października 2000 roku