Coraz rzadziej już dziś używany jest zwrot: "wspólna własność". I nie ma się w zasadzie czemu dziwić, jako że skojarzenia wywołuje niezbyt miłe. Osoby starsze z pewnością pamiętają, jak to propagandziści byłego systemu mamili męską część naszego społeczeństwa obietnicami, że teraz to - ho, ho - nawet baby będą wspólne, i co? Skończyło się na PGR-ach.
Rys. Marek Rojek |
Jak już gdzieś wspominałem: nie wiem czy akcja ta u nas się przyjmie. Wystartowała bowiem w nie najlepszym stylu. Polska jej nazwa brzmi: "Podaj książkę" i to już budzi pewne podejrzenia. Oczywiście chodzi o słynny sztandarowy obraz naszego socrealizmu "Podaj cegłę" pędzla Aleksandra Kobzdeja z 1949 roku. Wątpię, by była to przypadkowa zbieżność, jeśli zaś nie, to proszę mnie tumanowi wyjaśnić: jaki jest cel owej aluzji? Czyżby pomysłodawcy nie pamiętali, że "cegłą" nazywano kiedyś w Polsce książki niechodliwe, buble, knoty, prawdziwe cegły zalegające magazyny księgarskie, i to w czasach, gdy na wartościową książkę polowało się z obławą, nagonką i bronią o potwornej sile rażenia, jaką mogła dać tylko bombonierka cichcem wsuwana pod ladę zaprzyjaźnionej sprzedawczyni? Dość jednak o nazwie. Święty patron medialny - "Gazeta Wyborcza" - przytacza co jakiś czas wypowiedzi ludzi z kręgów kultury i sztuki zachwyconych tym pomysłem. A mój wredny charakter każe mi szukać głosów jego przeciwników. Nie jest to łatwe, jako że nikt nie chce wyjść na chama broniącego dostępu ubogim do słowa drukowanego. Udało mi się jednak jeden taki protest odnaleźć. W "Polityce" (1.11.2003) Jerzy Pilch uniósł się (ponad nakład tygodnika) słusznym gniewem, co zaowocowało takimi epitetami jak: "zbrodnicze przedsięwzięcie" czy "nieczułe barbarzyństwo". Gdyby wszystkie przytoczone przez felietonistę "Polityki" argumenty trafiły do słynnego kiedyś prokuratora Andrieja Wyszynskiego, to po autorach akcji "Podaj książkę" ocalałby jedynie ślad na śniegu - pozostawiony przez odjeżdżającą kibitkę. Niemniej, czy to z racji swego "porządnego luterskiego wychowania", czy typowo polskiego fałszywego wstydu, nie używa (a jeśli już, to w wielce zawoalowanej formie) Pilch argumentu dla twórcy podstawowego: A gdzie do jasnej cholery forsa!! Powszechnie przecież wiadomo, że prawdziwy pisarz pisze dla pieniędzy. Na pisanie dla przyjemności może sobie pozwolić tylko grafoman. Nie mam wątpliwości, że Pilch i wielu milczących piszących wolałoby od wizji świata - wielkiej biblioteki, świat - wielką księgarnię. To tyle o Pilchu i na tym można skończyć, bo teraz będzie o mnie. Ja udziału w akcji "Podaj książkę" nie wezmę, a to z kilku przyczyn: Przyczyna pierwsza - egoistyczna: Lubię książki mieć na własność i nikomu ich nie pożyczać (nie wyłączając najbliższej rodziny). Przyczyna druga - higieniczna: Nie wezmę książki leżącej na dworcowej ławce, w tramwaju, czy na stołeczku u klozetowej babci. Nie przyniosę jej do domu, nie położę jej na stole (nie mówiąc już o łóżku), bo się zwyczajnie brzydzę. Przyczyna trzecia - irracjonalna: Jeśli chodzi o przesądy, to jestem niewierzący... ale głęboko praktykujący. Co to ma do tej akcji? Już wyjaśniam. Oto jak wyglądałby mój zwykły, przeciętny dzień, gdyby hasło "Podaj książkę" zyskało tzw. społeczny rezonans: Jest, załóżmy, jakaś tam normalna grudniowa środa. Jak co dzień z dumą i radością zmierzam do naszej świątyni nauki (osobom niewrażliwym na tego typu metafory tłumaczę: idę do roboty!). Już przy wejściu zauważam leżącą na ladzie książkę: Stąd do wieczności. Nie jest dobrze, myślę, położyli specjalnie, żeby zaapelować do naszych ambicji i odpowiedzialności, czyli będą mniejsze premie. Zawsze to jednak lepiej na początek. Do tej pory leżały zwykle: Rozdziobią was kruki i wrony albo Zniewolony umysł. Na kaloryferze tuż przed moim działem: Grzesiuk Pięć lat kacetu - normalka, przerabiałem to już kilkakrotnie. Na takie drobiazgi jestem za gruboskórny, dlatego nie zauważam nawet Łyska z pokładu Idy, którego złośliwie mi podrzucono. Skrzętnie segreguję, stempluję, podpisuję, przeżuwam te swoje papierzyska, i na górę. Ledwo wdrapuję się na to drugie piętro. Czarodziejska góra, psiakrew - mruczę pod nosem przeglądając to, co zostawili na schodach studenci. Kwesturę mijam bezszelestnie niczym indiański tropiciel. Przed drzwiami leżą Grona gniewu. Nikt rozsądny nie będzie tam teraz wchodził. Moja czujność wzmaga się wraz bliskością finansowego. Kiedyś na stoliczku leżała Iwona, księżniczka Burgunda, a teraz? Żądło Genowefy! Jeśli już cudem udaje mi się wyjść bez szwanku, lekki na duchu zbiegam na dół - potrącając od niechcenia Krzesła Ionesco - i ląduję przed gabinetem "mojego" dyrektora. Wchodzę śmiało, od niedawna podrzucają tam Mistrza i Małgorzatę. Niestety, dzisiaj Zły Tyrmanda. Może lepiej przyjść jutro? Nic nie załatwiwszy, wracam do siebie, a tu dopiero piekło. Koledzy milcząco wskazują piętrzący się plik: Rzeźnia numer pięć, Siekierezada, Dżuma. Konfidencjonalnym szeptem informują: Szefową wezwali do rektora. Wiesz na czym się potknęła? - Żegnaj laleczko? - Gorzej! Rozmowy z katem. Bez przesady - mówię - nie jest tak źle. Przed "radcami prawnymi" widziałem jak kilka osób wyrżnęło na Procesie Kafki, a jeden walił głową w Paragraf 22. Coś ci się musiało pomylić. Paragraf... kładą przed "zamówieniami publicznymi". - Bzdura, tam już od roku leży Mądremu biada. Koleżanka z pokoju też nie ma szczęśliwej miny. - Patrz co jakaś świnia tu zostawiła! Kompleks Portnoya? To jeszcze nic - pocieszam jak potrafię - niedawno pod okno przychodziło kilku takich i wiesz co pokazywali? Działa Nawarony! Całkiem porządne wydanie. Kiedy wykończony wracam do domu, ledwie mam siłę by schylić się po Klub Pickwicka. Ta lektura wymaga odpowiedniej atmosfery, ale czy kobieta potrafi to zrozumieć? Już w przedpokoju słyszę głos: Nie interesuje mnie Król-Duch, tylko twój chuch! Bezczelnie podlizując się (bez krzty godności i honoru) wyciągam wypłatę. A to nie Opera za trzy grosze? Pyta złośliwie żona. Nie narzekaj - odszczekuję się - mogłem znaleźć Głód Hamsuna. - A trafiłeś na Statek pijany Rimbaud`a co? - Ciesz się, że nie pod Tramwaj zwany pożądaniem - odgryzam się, ale już bez przekonania, i zapadam w Jądro ciemności.
Czy teraz jest już jasne, dlaczego nie poprę tej akcji? Oczywiście jest to tylko moja wyimaginowana Droga przez mękę, rzeczywistość jest całkiem inna. Chociaż...? Nie wiem czemu, kiedy przynoszę do redakcji tekst, redaktor Rott rzuca go na stertę papierów przyciśniętą grubymi tomami Pamiątki z Celulozy.