O problemach dawnego i obecnego Śląska na tle wydarzeń z 11 listopada 1918 roku z prof. dr hab. Józefem Ciągwą z Katedry Historii Prawa Wydziału Prawa i Administracji UŚ rozmawia Łukasz Rolnik
ŁUKASZ ROLNIK: Śląsk to bardzo specyficzny region. Niemal od zawsze był przedmiotem sporu między mocarstwami, wiele razy zmieniała się jego przynależność państwowa. Momentem przełomowym w śląskiej historii był z pewnością 11 listopada 1918 roku - nie tylko ze względu na odzyskanie przez Polskę niepodległości i szansę powrotu Śląska do macierzy. Data ta potwierdza tezę o specyfice losów regionu, otwiera wszakże rozdział historii, w którym te szczególne uwarunkowania stają się szczególnie widoczne. Jak kształtowały się nastroje społeczne na Śląsku u progu niepodległości, zwłaszcza, że ziemia nad Brynicą od dawna już nie posiadała bezpośrednich związków z państwem polskim?
PROF. DR HAB. JÓZEF CIĄGWA: Przede wszystkim
Skąd wzięła się ogromna chęć walki o powrót Śląska do macierzy? Przecież proces odradzania świadomości narodowej nie był jeszcze wtedy zakończony, a w perspektywie przyłączenia Śląska do Rzeczpospolitej mieszkańcy regionu nie widzieli żadnego interesu, a już zwłaszcza interesu ekonomicznego...
Zdecydowała przewaga sfery duchowej nad materialną. Nie można także zapomnieć o wielkich Ślązakach, którzy swoją pracą torowali drogę procesowi odradzania się świadomości narodowej. To oni formułowali postulaty, tworzyli idee przesiąknięte polskością. Ukazywały się pisma polityczne, polska literatura świadcząca o tym, że pojęcie polskiego narodu i poczucie przynależności do polskiej narodowości miały silne podstawy.
Kazimierz Kutz w jednym z wywiadów dla "Gazety Wyborczej" użył stwierdzenia: Ślązacy byli uważani przez Niemców za idealnych, tanich robotników ze słowiańskiego szczepu. W świetle takiego sformułowania można zaryzykować twierdzenie, że walka Ślązaków o polskość była w istocie próbą walki o wyzwolenie społeczne, która, trochę przypadkiem, pokryła się z walką o wyzwolenie narodowe...
Jest w tym ziarno prawdy. W ówczesnej rzeczywistości Polak był co najwyżej robotnikiem, natomiast jako inżynierów czy dyrektorów zatrudniano Niemców. Prawidłowość tę obserwujemy do samego końca, czyli do przyłączenia części Górnego Śląska do Polski.
A może Ślązacy ulegli po prostu atrakcyjnej propozycji autonomii, którą zapewniła ustawa konstytucyjna Sejmu Ustawodawczego z 15 lipca 1920 roku?
Nie sądzę. Zwłaszcza, że mało kto o tej ustawie wiedział. Podobnie jak dzisiaj, kiedy mamy wiele różnych ustaw, a tylko niewielki procent adresatów przepisów prawnych wie o ich istnieniu, względnie o ich treści.
Czy możemy zatem - używając współczesnej terminologii - nazwać autonomię przysłowiową "kiełbasą wyborczą" podarowaną Ślązakom? A może była ona rzeczywistym wyrazem ukształtowanych w toku rozwoju historycznego odrębności?
Zarówno przez polskie, jak i niemieckie władze autonomia była traktowana jako środek mający zjednać jak największą liczbę głosów w plebiscycie. Nie przypuszczam jednak, aby dla szeregowego Ślązaka, uczestnika plebiscytu, miało to jakieś znaczenie. Po pierwsze, każdy musiałby wiedzieć, że taka ustawa istnieje, a po drugie wiedzy tej winna towarzyszyć refleksja na temat treści ustawy konstytucyjnej z połowy lipca 1920 r., w konfrontacji z ustawą niemiecką, która w gruncie rzeczy też obiecywała uprawnienia typu autonomicznego. Tyle tylko, że zrozumienie tego faktu wymaga umiejętności analizy treści tekstu prawniczego. Tymczasem niewielu Ślązaków miało w ręku tę ustawę, wszak była wydana w ograniczonym nakładzie. Nie przypuszczam, by argument autonomii miał zasadniczy wpływ na decyzje podejmowane przez Ślązaków w dniu plebiscytu. Z przeprowadzonych badań wynika, że na sposobie głosowania zaważyła przede wszystkim głęboka więź emocjonalna z krajem przodków. Zdecydowało to, iż byliśmy Polakami, czuliśmy się nimi i chcieliśmy znaleźć się u siebie, we własnym państwie!
W takim wypadku, czy nie należało pójść drogą zjednoczenia poszczególnych ziem historycznej Polski, a nie tworzyć nowe bariery, mające w przypadku Śląska oblicze autonomii? Przecież autonomia była zaprzeczeniem idei unifikacji...
Nie do końca. Autonomia przewidywała bowiem pewne mechanizmy stopniowego zespolenia w zakresie prawa, ustroju, administracji. Tego nie dało się zrobić od razu, tak jak nie udało się natychmiast zunifikować prawa sądowego. Podobne procesy mają charakter długotrwały.
A propos prawa. Mimo zmian, które nastąpiły po 11 listopada 1918 roku Śląsk jeszcze długo nie wyswobodził się z obcych naleciałości. Jednym z przykładów może tu być obowiązujący po odzyskaniu niepodległości system prawa prasowego. Czy nie jest absurdem sytuacja, w której na terenie jednego państwa, a nawet jednego województwa obowiązują, nie dość że obce, to jeszcze dwie całkowicie różne jurysdykcje prawne?
To była właśnie konsekwencja głęboko zarysowanego podziału politycznego Śląska. Śląsk Cieszyński odziedziczył prawo prasowe po Cesarstwie Austriackim, natomiast Górny Śląsk po państwie pruskim. A na to z czasem nałożył się jeszcze system ogólnopolski.
Sytuacja ta mogła negatywnie wpłynąć na popularność polskiego rządu w województwie śląskim. Zapewne wielu zadawało sobie pytanie: jak to jest, że żyjemy w państwie polskim, a musimy przestrzegać niemieckiego prawa?
Nie uważam, aby tak było, ponieważ już w statucie organicznym przewidziano mechanizmy, które powodowały, że w jakimś sensie rząd centralny sterował procesem unifikacji. Ponadto wiele spraw łagodziła działalność Sejmu Śląskiego. Ważna była świadomość, że mamy własny organ przedstawicielski, w którym zasiadają "nasi" ludzie. Dało to poczucie autentycznej samorządności, świadomość, że nie rządzą nami Prusacy, ani politycy z Warszawy, przed którymi przestrzegała propaganda niemiecka w różnych broszurach przed plebiscytem.
Ślązacy nigdy nie byli traktowani przez Warszawę poważnie. Przed pierwszą wojną światową przemysł był w rękach niemieckich, po 11 listopada 1918 - szkolnictwo, administrację i władzę przejęli Polacy, ale spoza Śląska, po przewrocie majowym usunięto Wojciecha Korfantego i całe jego zaplecze polityczne - wtedy Ślązacy, którzy z własnej woli przyłączyli swoją ziemię do Polski, przeżyli ogromne rozczarowanie. W obliczu tego typu doświadczeń trudno się więc dziwić, że nawet dzisiaj część rodowitych Ślązaków uważa Polskę za okupanta. Dla nich słuszna jest idea uznania narodowości śląskiej.
Problem niedoceniania Śląska jest w pewnym stopniu manifestowany przez autochtonów w dążeniu do uznania narodowości śląskiej. Mamy w tym przypadku do czynienia z problemem natury definicyjnej. Co to jest narodowość i czy akurat taka narodowość istnieje. Myślę, że o przynależność do mniejszości narodowej - i tak stanowią obecnie normy umów międzynarodowych (np. polsko-czesko-słowackiego traktatu politycznego z 6 października 1991 roku) - jest sprawą osobistego wyboru jednostki.
Jak w takim razie możemy zinterpretować dane liczbowe, których dostarczył nam spis powszechny? Niektóre źródła podają, że osób deklarujących narodowość śląską było aż 173 tys. A pamiętajmy, że w naszym regionie żyje około 5 mln ludzi...
Kwestię tę należy rozpatrywać z perspektywy analizy prawniczej. Obywatelstwo można mieć podwójne, ale czy narodowość? To by znaczyło, że jeśli ktoś deklaruje się jako Ślązak, to nie jest Polakiem. Przecież świadomość narodową ma się tylko jedną. Gdyby natomiast odwołać się do powszechnie przyjętych rozgraniczeń, to czym innym jest kategoria narodowości, a czym innym grupy etnicznej. O mniejszości narodowej mówimy wtedy, gdy ma ona oparcie w narodzie większościowym, który żyje poza granicami. A przecież nie ma narodu śląskiego w żadnym z państw. W moim przekonaniu mamy tu więc do czynienia bardziej z grupą etniczną, niż z narodowością.
Kolejną sytuacją, która wywołała rozgoryczenie Ślązaków, był stosunek rządu polskiego do walki zbrojnej o przyłączenie Śląska do macierzy. Nie dość, że nie zaakceptował idei walki, to oficjalnie potępił akcję zbrojną i odwołał Korfantego ze stanowiska Komisarza Plebiscytowego...
Jest to opinia trochę przesadzona, dlatego, że po cichu posyłano na Śląsk doradców wojskowych w momentach powstań, zbierano pieniądze, żywe były też związki Korfantego z Warszawą. Nie można zapominać także o tym, że to przedstawiciele byłego zaboru pruskiego zajmowali bezpośrednio po wojnie wysokie stanowiska w rządzie centralnym. Separatyzm nie był więc pełen i nie można powiedzieć, że opierał się na animozjach degradujących Śląsk w oczach włodarzy polskich. Władze centralne były mocno zaangażowane w realizację postulatów przyłączenia Śląska do Polski. W czerwcu 1922 roku, w chwili obejmowania Śląska przez Rzeczpospolitą regionu nie odwiedził co prawda Józef Piłsudski, ale przybył premier rządu czy gen. Stanisław Szeptycki. Myślę, że Warszawa zdawała sobie sprawę z korzyści przejęcia Śląska. Doskonale rozumiano, że to właśnie bogactwem Śląska stoi bogactwo Polski.
Dzisiejsza sytuacja polityczno - ekonomiczna Śląska także podważa sens rozgorzałej po 11 listopada walki o polskość tego regionu. Przez 50 lat PRL-u to właśnie Śląsk był motorem napędowym polskiej gospodarki, a teraz, kiedy lokomotywa się wykoleiła, pozostawiono ją samej sobie, bez wsparcia. Czy wobec tego Ślązacy mogą czuć się wykorzystani?
Co Pan rozumie przez stwierdzenie, że Śląsk "został pozostawiony sam sobie"?
To, że przez czternaście lat III Rzeczypospolitej żaden rząd nie podjął się gruntownej reformy panującego na Śląsku systemu. Także to, że historyczne losy tego regionu wyryły w świadomości jego mieszkańców kompleks niższości. Czy rzeczywiści Ślązacy są kimś gorszym?
W rozmowach ze Ślązakami rzeczywiście daje się wyczuć wynikające z wielu przyczyn rozgoryczenie. Bolesny był brak rządów "swoich" ludzi. Po odejściu gen. Jerzego Ziętka przez długi czas nie było Ślązaka - wojewody. To świadczy o tym, że nie doceniano tutejszych działaczy - ludzi naprawdę wysokiej klasy.
Po 1945 roku Śląskiem rządzili Polacy, ale spoza regionu. Czy nie była to sytuacja analogiczna do tej, jaka zaistniała przed 11 listopada 1918?
Nie. Po 1945 roku Ślązacy jakieś funkcje jednak pełnili. Nie jest prawdą, iż w Urzędzie Wojewódzkim pracowali sami przybysze. Zresztą druga nowela do ustawy autonomicznej, przeprowadzona ustawą konstytucyjną z 8 marca 1921 roku, kopiowała w bardzo ciekawy i twórczy sposób art. 16 konstytucji weimarskiej z 11 sierpnia 1919 r., zapobiegając nasileniu się separatyzmów. Ponieważ istniały obawy, że w świadomości społecznej znów będzie tkwił podział na swoich i tych, którzy się chcą na nas "dorobić", wprowadzono przepis przewidujący pierwszeństwo zatrudnienia mieszkańcom województwa śląskiego. Jeżeli więc przybysz miał wyższe kwalifikacje, to zwyciężał, natomiast jeśli były one co najmniej równe, pierwszeństwo miał Ślązak. Na początku - co oczywiste - przyjezdni przewyższali miejscowych kwalifikacjami, ale tylko dlatego, że Śląsk musiał pod tym względem zaczynać praktycznie od zera. Potem było już coraz lepiej i wspomniany przepis był realizowany w praktyce. Stanowił on dobrą osłonę chroniącą Ślązaków przed zepchnięciem na margines życia publicznego.
Mając na względzie wszystkie powyższe rozważania, spróbujmy rozstrzygnąć czy 11 listopada jest rzeczywiście dla Ślązaków dniem niepodległości?
Bezwzględnie tak! Myślę, że rachunki krzywd, czy to urojonych i pozornych, czy rzeczywistych, nie sięgają tak daleko, by odważyć się postawić tezę, iż nie jest dniem niepodległości dla Śląska, dniem jednoczącym wszystkich Polaków!