Sztuka rzadko dzisiaj rodzi się z pochwały, raczej ze sprzeciwu, niezgody, demaskacji, nawarstwiania podejrzeń i podsycania czujności. Żyjemy w trudnych czasach i często artyści - oczyszczając nabrzmiałą atmosferę - podejmują tematy, których z różnych względów unikają politycy, dziennikarze, czy ogólnie - władza. Nie bez powodu Marcel Duchamp, patron sztuki krytycznej i - szerzej - analitycznej, zajmował się urządzeniami służącymi do higieny. Sztuka przejęła na siebie rolę wentyla, ujawniając sprawy marginalizowane i spychane w publiczny niebyt.
Ubiegłoroczna, listopadowa wystawa Moniki i Andrzeja Banachowiczów nie była jednak zaproszeniem do podobnej dyskusji. Poznańskich artystów interesuje to, co odwieczne, wspólne oraz to, co można skonstatować afirmatywnym "tak". Oboje tworzą w różnych mediach, łączy ich zamiłowanie do tkaniny artystycznej, choć Andrzej bywa ponadto często rzeźbiarzem, Monika zaś - malarką. Tkanie nie jest tutaj w żadnym przypadku groźną działalnością bóstw losu. To nie stara zrzędliwa Kloto trzyma wrzeciono, nie przerażająca Lachesis snuje nić, ani też to nie trzęsąca się dłoń Atropos przecina wątek nożyczkami. Artyści nie kryją, że nie chcą budzić upiorów, zwracają się raczej ku słonecznej stronie świata, pragnąc kształtować wyobraźnię w oparciu o to, co piękne.
Na wystawę cieszyńską, starannie zaaranżowaną przez
Wernisaż wystawy Moniki i Andrzeja Banachowiczów w Galerii cieszyńskiej Filii UŚ, od lewej stoją: Dziekan Wydziału Artystycznego prof. Eugeniusz Delekta, dr Anna Markowska, prof. Andrzej Banachowicz |
Wystawa miała układ nawiązujący do wnętrza sakralnego. Jest skomponowana symetrycznie i osiowo, co przy wielości i różnorodności obiektów czyni wrażenie wręcz rygorystyczne. Łagodna subtelność poszczególnych dzieł poddaje się zamkniętemu porządkowi, wyraźnie rozgraniczającym to, co wewnętrzne, od tego, co na zewnątrz. Kraina łagodności musi być zatem obwarowywana i strzeżona, gdyż zachwyt jest sprawą intymną.