Dość dziwaczna nauka...

Wielu z nas, studentów, na myśl o metodologii przechodzą ciarki po plecach. Większość uważa, że jest to dziedzina skostniała i mało elastyczna. Czy rzeczywiście? O wyzwaniach stojących przed tą nauką, jej rozwoju i szalonych teoriach z dr. Zbigniewem Spendlem z Zakładu Psychologii Ogólnej Instytutu Psychologii na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UŚ rozmawiała Agnieszka Turska - studentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych.

Czym jest metodologia?

Myślę, że definicja E. Babbie`ego (Badania społeczne w praktyce. Warszawa 2003, Wydawnictwo Naukowe PWN) jest najlepsza - jest to po prostu wiedza o dowiadywaniu się.

Ślepiec poprosił, aby wyjaśniono mu, co oznacza biały. -Biały to jeden z kolorów - powiedziano mu. -Na przykład biały jak śnieg. -Rozumiem - odrzekł ślepiec -To jest zimny i mokry kolor. -Nie musi być zimny i mokry. Papier też jest biały. -Ach, więc on szeleści? - odparł ślepiec -Nie musi szeleścić, przypomina też futro królika albinosa. -Miękki i puszysty? - dopytywał ślepiec. -Nie musi być wcale miękki. Porcelana też jest biała - wyjaśniono mu. -Może w takim razie to jest kruchy kolor? Jeden z badaczy stwierdził, że podstawową funkcją metodologii jest pomaganie ślepcowi w patrzeniu. Jak można to rozumieć?

Ja bym to ujął inaczej - jeśli mamy do czynienia ze ślepcem, to jemu żadna metodologia nie pomoże. Metodologia jest raczej pomaganiem widzącemu uzmysłowić sobie jak widzi i co ma zrobić, żeby jak najwyraźniej widział to, co chce zobaczyć. Owe reguły poznania ("widzenia" świata) w większości przypadków są tworzone przez samych widzących, "dowiadywaczy", czyli naukowców. Rola metodologa, jako autentycznego wytwórcy nowych reguł, jest współcześnie bardzo wąska. Dziś są to bardzo wyspecjalizowane ścieżki, np. statystyczne procedury analizowania danych, jak analiza równań strukturalnych czy IRT - teoria odpowiadania na pozycje testowe.

Na ile metodologia jest nauką stabilną?

Z punktu widzenia metametodologii, czyli metodologicznej refleksji nad metodologią, mamy do czynienia z bardzo osobliwą sytuacją. W większości nauk społecznych nie ma ustalonego paradygmatu. W związku z tym na przykład w psychologii w zależności od tego, czy się jest behawiorystą, humanistą czy zwolennikiem psychoanalizy, akceptuje się odmienne twierdzenia szczegółowe. W metodologii też nie ma jednego paradygmatu. Są bowiem co najmniej trzy, jeśli chodzi o sposób uprawiania tej nauki: jako filozofię (nauki), jako logikę (poznania naukowego) oraz jako naukę empiryczną, stanowiącą coś w rodzaju historii poznania naukowego skoncentrowanej na budowaniu teoretycznych uogólnień. Jednak mimo braku wspólnego paradygmatu twierdzenia szczegółowe, dotyczące planowania przebiegu badań, konstruowania narzędzi badawczych, gromadzenia danych, analizowania ich, interpretowania rezultatów, są prawie takie same. Wszystko jedno, czy będziemy wychodzić z punktu widzenia filozofii czy logiki, to ostateczne efekty są więc bardzo podobne. Różnią się oczywiście terminologią, rozłożeniem akcentów, jednak zasadnicze zręby naukowości wydają się takie same, mimo przyjmowania odmiennych reguł uprawiania metodologii. I właśnie to może sugerować stabilność czy wręcz skostniałość. Aczkolwiek tak nie jest. Refleksja metodologiczna stara się w miarę możliwości rozpoznawać i plastycznie reagować na aktualne zapotrzebowania, przede wszystkim te płynące ze strony nauki. Jednym z zapotrzebowań współczesnego świata jest dążenie do dysponowania coraz bardziej specjalistycznymi technikami gromadzenia wiedzy i analizowania danych. Ten obszar można by nazwać czymś nowym, ale są to, jak już wspomniałem, wysoce specjalistyczne aspekty uprawiania metodologii.

Jakie wyzwania współczesny świat stawia przed metodologią?

Ogromne. Cechującej postmodernistyczną kulturę deprecjacji poznania naukowego towarzyszą oczekiwania wręcz przeciwstawne. Masowo pojawiają się bowiem zapotrzebowania na różnego rodzaju ekspertyzy, w najdrobniejszej sprawie zasięga się opinii nauki. Skłania to metodologów do analizowania błędów popełnianych przez badaczy-ekspertów oraz konstruowania i sugerowania coraz bardziej precyzyjnych reguł warsztatowych. Ponadto wyzwaniem jest próba wytworzenia mechanizmów obronnych przed merkantylizacją i upolitycznieniem poznania naukowego. Wszystko dziś staje się towarem, za pewne badania się płaci, za inne nie, dodatkowo pewne tematy okazują się niebezpieczne i "politycznie niepoprawne", odżywa wręcz średniowieczne pojęcie "wiedzy zakazanej".

Czy w obszarze metodologii mamy do czynienia z modą czy trendami?

Trendy i mody oczywiście są. Swego czasu filozofia nauki zajmowała się granicami poznania, istotą całego poznania naukowego, jego rozwojem, a metodologie szczegółowe, uprawiane w ramach poszczególnych dyscyplin, podejmowały bardziej konkretne zagadnienia: jak tworzyć narzędzia, jak analizować dane. W chwili obecnej sytuacja trochę się zmieniła. Z jednej strony pojawiła się tendencja do wyodrębniania i łączenia się szczegółowych rozważań metodologicznych prowadzonych dotąd w ramach poszczególnych nauk. Techniczne kwestie ulegają ujednoliceniu. Przykładem może tu być powstanie w ubiegłym roku "European Association of Methodology". Z drugiej zaś - dyskusje nad zagadnieniami bardzo ogólnymi i abstrakcyjnymi, dotyczące np. instrumentalizmu bądź realizmu w kwestii epistemologicznego statusu teorii naukowej, czy mechanizmów rozwoju wiedzy, są prowadzone w ramach poszczególnych dyscyplin. Zatem kwestie ogólne są podejmowane przez przedstawicieli poszczególnych nauk, a szczegółowe zaś ulegają wyodrębnieniu i ujednoliceniu.

Czy uważa pan, że metodologia jest czynnikiem jednoczącym wszelką naukę?

Myślę, że raczej chciałaby być. Na pewno nie jest w sensie faktycznym. Neopozytywistyczny program "Encyclopedia of Unified Science" okazał się bardzo trudny do zrealizowania, jeśli nie wręcz nierealizowalny. Metodolog powinien być pośrednikiem, umożliwiającym wymianę doświadczeń warsztatowych pomiędzy np. psychologami, przedstawicielami nauk politycznych, historykami czy pedagogami, a nie twórcą czegoś nowego, usiłującym jakoś narzucić poszczególnym dyscyplinom naukowym preferowane przez siebie rozstrzygnięcia odnośnie do reguł wytwarzania prawomocnej wiedzy.

Minęły też już czasy lat 70. czy 80., w których filozofowie poznania naukowego sprawiali wrażenie, jakby stawiali sobie za cel zaszokować czytelnika nowymi pomysłami. Wiele ówczesnych teorii mogło szokować. Jeżeli na przykład P. Feyerabend twierdził, że w zasadzie z logicznego punktu widzenia nie ma różnicy między jakąś schizofreniczną wizją a teorią naukową, to wówczas to mogło być oryginalne. Teraz to by było niebezpieczne. Tego typu szokujące nowinki dziś jakoś się już nie pojawiają.

Kiedy to się zmieniło?

Wiążę to z postmodernizmem. Wcześniej mogliśmy na przykład poczytać o anarchizmie metodologicznym, który stanowił, że wszystko jest względne i nie ma jednej prawdy, a każda droga do wiedzy jest równie dobra (czy może raczej - równie niedoskonała). Kiedy tego typu przekonanie stało się wręcz normą kulturową, wówczas metodologowie przestali szokować różnego rodzaju koncepcjami, podważającymi powszechnie akceptowane zasady tworzenia i oceny prawomocności wiedzy naukowej. Nastała wspomniana wyraźna tendencja do koncentracji na wysoko specjalistycznych, technicznych zagadnieniach.

A czy Pan Doktor ma jakieś własne, szalone teorie?

Raczej nie. Metodologia jest nauką chłodną. W swoich studiach skoncentrowałem się na wyznacznikach wyboru problematyki badawczej przez indywidualnych badaczy. Cele mojej pracy związane są raczej z upowszechnieniem pewnych rozstrzygnięć, popularyzacją i dydaktyką, niż kategorycznym podważaniem metodologicznych podstaw nauki i postulowaniem nowych sposobów jej uprawiania. To nie jest rola metodologii.

Metodologia jest nauką chłodną... Jak zatem radzi sobie w obszarach określanych często jako "gorące", czy pomaga zdobyć wiedzę o takich ludzkich doświadczeniach, które opisujemy jako polityczne, psychologiczne czy szerzej - społeczne?

Podstawową zasadą refleksji metodologicznej jest nieprzyjmowanie żadnego punktu widzenia teorii, którą się analizuje. Jeśli ktoś angażuje się światopoglądowo w temat, który chce analizować pod kątem reguł jego uprawiania, to nie jest to dobre. Metodologia, jak każda nauka, wymaga pewnego dystansu. Nie mogę opowiadać się za jednym ze zwolenników w danym obszarze, nie powinienem rozstrzygać, czy coś jest "poprawne politycznie", czy coś jest prawdziwe. Emocje i zaangażowanie podważają rzetelność studiów metodologicznych.

Dlaczego przeciętny student postrzega często przedmiot "Metodologia" podobnie jak uczeń matematykę - jako naukę trudną i mało użyteczną?

Po prostu nie wiem. Nie prowadziłem badań na ten temat, a sami studenci nie zwierzają mi się. Mogę jedynie wysunąć pewne hipotezy. Ale nie roszczę sobie prawa do budowania jakiejś teorii. Warto jednak najpierw zwrócić uwagę, że zachodzą pewne różnice indywidualne - jedni lubią metodologię, inni nie (może raczej powinienem powiedzieć: "jedni bardziej jej nie lubią, a inni - mniej...").. Poza tym mogą mieć miejsce sploty przeróżnych przyczyn. Jest to przedmiot niewątpliwie trudny. Nie dosyć, że terminologia metodologiczna bywa czasami dość dziwaczna, to jeszcze jej pojęcia odnoszą się do pewnych stanów rzeczy nieobecnych w dotychczasowych doświadczeniach i w ogóle praktycznie nieuchwytnych w doświadczeniu. Mówienie o zmiennych, modelach badawczych czy etapach procesu badawczego jest niewątpliwie daleko posuniętą abstrakcją. Ponadto jest w tym sporo matematyki, a ona często sama z siebie budzi negatywne nastawienie. I bodajże najważniejsze - przedmioty, takie jak metodologia czy statystyka, mają jedną "brzydką" cechę - o ile w obszarze większości humanistycznych przedmiotów zawsze można "coś powiedzieć", to tu - albo się wie, albo się nie wie, albo opanowało się pewną procedurę, albo nie. I to z pewnością może budzić lęki i niechęć wśród studentów.

Dziękuję za rozmowę.

Ten artykuł pochodzi z wydania: