Studenci przyszłości

Gdy uczeni mówią o ociepleniu klimatu, to trzeba zainwestować w cieplejszy płaszcz, ocieplić dom, a najlepiej wyjechać na jedną z wysp śródziemnomorskich, naśladując prezydenta - elekta. Nota bene, Lech Kaczyński jest tak dobrze chroniony jako elekt, że prasa w listopadzie podawała sprzeczne informacje: jedni twierdzili, iż po trudach kampanii wypoczywał na Sycylii, a inni utrzymywali, iż była to Sardynia. W rzeczywistości według nieprawdziwych pogłosek, które z przyjemnością propaguję, nasz elekt nie wypoczywał, lecz nabierał tężyzny duchowej. Tej zaś nabrać mógł jedynie na Korsyce, która wydała Napoleona. I taka jest prawda o rzekomych wakacjach prezydenta - elekta, który obiecał sobie i żonie, że w przyszłości będzie unikał wysp, a szczególnie Elby oraz św. Heleny. Gdzie był, tam był, ale chociaż cieplej mu było niż nad Wisłą, wrócił przecież do kraju. Tak i my, za jego przykładem, z ziemi włoskiej (albo francuskiej) wróćmy na ojczyzny łono, a przede wszystkim powróćmy do wątku tej pisaniny.

Oprócz rozpowszechniania informacji o wzroście globalnej temperatury, który lokalnie oznaczać może radykalny je spadek, uczeni wieszczą katastrofę demograficzną. Ta katastrofa już się zaczęła, zaś jej objawy odczuwamy na uczelniach jako skutki niżu demograficznego. Senat właśnie myśli nad rewolucją rekrutacyjną, której pierwszym krokiem ma być wymiana doświadczeń i szeroko zakrojona współpraca ze specjalistami zagranicznymi w tej branży. A gdzież szukać specjalistów od rekrutacji, jeśli nie tam, gdzie opracowano efektywne metody pozyskiwania rekrutów, czyli w Legii Cudzoziemskiej? Lotne patrole penetrować będą ulice, place i kluby, werbując młodzież płci obojga i obiecując jej przygodę życia, szkołę przetrwania oraz immunitet. Niewykluczone środki bezpośredniego przymusu oraz wyłudzanie podpisów od osobników częściowo lub całkowicie zamroczonych.

Rys. Marek Rojek
Mimo to trudno się spodziewać szybkich rezultatów, bo młodzież dziś oporna i przebiegła. Zaciągnie się taki, kontrakt podpisze, a potem - czy to wskutek inteligencji wrodzonej, czy też nabytej w ciągu pierwszego semestru studiów - zacznie mnożyć żądania, wymyślać wykręty i unikać twardej służby na polu walki o wzrost wskaźnika scholaryzacji. Pozostanie nam jedynie chuchać i dmuchać, podsuwać smakowite kąski w stołówce, wysyłać na stypendia do Sokratesa i Erasmusa, przymykać oko na nieobecności wywołane obecnością w bardziej pod względem finansowym atrakcyjnych miejscach. Prosić, by zechcieli przynieść indeks w celu wpisania pozytywnej oceny. Na tacy przynosić dyplom, nie kłopocząc zbytnio pisaniem pracy magisterskiej. W końcu tyle już tych prac napisano; czynaprawdę nie należy docenić człowieka, który powstrzyma się od napisania jeszcze jednej? Dlaczego mu nie dać przynajmniej dyplomu honoris causa za wybitne zasługi dla ochrony narodowych zasobów leśnych oraz ochrony integralności intelektualnej przymusowych czytelników jego tak zwanej rozprawy, czyli opiekuna i recenzenta? Nawiasem mówiąc, dyplomu teraz mamy gustowne, w kolorze jasnobrązowym, powiedziałbym: rzadkim.

Gdy klimat się ma ocieplić, to oziębienie jest niemal pewne. Gdy wypuszczają z więzień, to znak, że będą zamykać, jak twierdził wybitny znawca władzy radzieckiej. Gdy ze świecą szukać trzeba młodych entuzjastów edukacji uniwersyteckiej, to znak, że przychodzą dobre czasy dla akademii. I rzeczywiście: okazuje się, że drzwiami i oknami walą na uniwersytet osoby, które nie pytają o stypendia, nie bojkotują zajęć, nie liczą na wyjazdy zagraniczne. Przychodzą tu po to tylko, co uniwersytet może dać: wiedzę, kulturę i poważne traktowanie. Nie, nie chodzi o wytęsknionych studentów z Kraju Środka, choć władze liczą na dwa, trzy miliony Chińczyków w najbliższej pięciolatce. Chodzi o Polaków w wieku dojrzałym, słuchaczy Uniwersytetu III wieku. Ten III wiek to nasza przyszłość, nasz wiek XXI. Ludzie teraz żyją coraz dłużej, na emerytury wciąż przechodzą raczej wcześnie będąc w pełni władz umysłowych, więc trudno się dziwić, iż szukają wciąż nowych podniet, aby nie skapcanieć i nie zanudzić się. Nagle okazuje się, że uniwersytet oferuje produkt, którego nie da im żadna telewizja. Traktują ich tu serio, nie obrażają inteligencji, pobudzają do myślenia i nie przerywają co pół godziny obowiązkową dawką reklam. Podobno sukces jest tak imponujący, że niektóre wykłady trzeba organizować w konspiracji, rozpuszczając wici jedyni wśród wtajemniczonych, bo w przeciwnym razie chętni słuchacze nie pomieściliby się w Spodku. Nasza przyszłość byłaby więc spokojna, i to nie dzięki pokoleniu X, Y, Z czy JPII, ale dzięki pokoleniu, dla którego nie starcza już liter alfabetu. Ponieważ zaś każde pokolenie w końcu osiąga III wiek, to moglibyśmy śmiało planować rozwój bazy i nadbudowy. Moglibyśmy, gdyby rząd zechciał zrozumieć, że w edukację opłaca się inwestować nie tylko mając na uwadze nastolatków, ale również ich dziadków. Ponieważ wszystkie rządy są jednak dość odporne na zrozumienie, pozostaje nam bezinteresowne dzielenie się uniwersyteckim dorobkiem z tymi, którzy naprawdę chcą nas słuchać, nie żądając gwarancji zatrudnienia w przyszłości, której nie możemy nikomu przyznać.

Stefan Oślizło

Autorzy: Stefan Oślizło, Rys. Marek Rojek
Ten artykuł pochodzi z wydania: