Uchwała nr 1, czyli ważne zwycięstwo "Solidarności"

W pierwszej połowie 1981 roku, w trzynastym roku istnienia Uniwersytetu Śląskiego, po raz pierwszy w historii uczelni społeczność akademicka przystąpiła do demokratycznych wyborów jej władz. Termin wyboru rektora wyznaczono na 23 maja 81 roku. W trakcie akcji wyborczej elektorzy zgłosili cztery kandydatury na stanowisko rektora Uniwersytetu Śląskiego. O objęcie tej funkcji ubiegali się: prof. dr hab. Irena Bajerowa - filolog, prof. dr hab. August Chełkowski - fizyk, prof. dr hab. Sędzimir M. Klimaszewski - biolog, ustępujący rektor oraz prof. dr hab. Tadeusz Zieliński - prawnik.

W artykule wstępnym biuletynu "Solidarność Uniwersytecka", który ukazał się 8 maja 1981 roku, nieomal w przeddzień wyborów, przygotowanym przez Prezydium Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" czytamy:

Nie znamy jeszcze jego (nowego rektora- red.) nazwiska. Wiemy jednak, jaki powinien być. Oczekujemy, że nowy rektor naszej uczelni będzie uczonym o wysokim, niekwestionowanym autorytecie naukowym, co podniesie rangę UŚ w opinii świata polskiej nauki. Jego wysoko poziom etyczno-moralny, prezentowany w minionym okresie powinien być gwarancją bezpowrotnego zniszczenia raka korupcji.

Stoimy na stanowisku, że rektor uniwersytetu powinien być wolny od tendencji reprezentowania partykularnych interesów wydziału bądź nawet instytutu, z którym jest związany, ale dbać o harmonijny rozwój całej uczelni. Wymaga to troski o warunki materialne i lokalowe uczelni, prowadzenia polityki kadrowej opartej na zasadach kwalifikacji i kompetencji, a także starań o podniesienie jakości pracy dydaktycznej uniwersytetu.

Foto: Archiwum ZSZZ 'Solidarność' UŚ

W jakościowo nowej sytuacji społecznej, wśród skomplikowanych uwarunkowań, mających źródła w latach poprzednich, rektor powinien rozwijać autonomię i samorządność uczelni, wykazywać predyspozycje do pracy z organem o dużych kompetencjach - senatem, cechować się umiejętnością współpracy z organizacjami społecznymi (jawność pracy, prowadzenie rzeczywistych konsultacji decyzji, urzeczywistnianie sprawiedliwości społecznej). Nie wolno mu wykazywać służalczości wobec władz państwowych i politycznych.

Kandydatów spełniających te warunki jest w naszej uczelni niewielu. Wierzymy, że wybór dokonany 23 maja przez Kolegium Elektorów będzie trafny. Obecnie sami kształtujemy oblicze naszej uczelni, choć nie wszyscy mamy jeszcze tego świadomość. Od nas zależy, czy trzynasty rok istnienia UŚ będzie pechowy, czy szczęśliwy. Od nas wszystkich zależy, kogo wybierzemy.

W dniu wyborów kandydaci przedstawili swoje programy wyborcze. Głos zabrał również I sekretarz KU PZPR Leszek Ogiegło, który m.in. poinformował elektorów o udzieleniu rekomendacji partyjnej aktualnemu rektorowi prof. Sędzimirowi Klimaszewskiemu.

Kolegium Elektorów liczyło 126 osób, pracowników i studentów uniwersytetu. W pierwszym głosowaniu żaden z kandydatów nie otrzymał wymaganej większości głosów. Konieczne było przeprowadzenie ponownego głosowania na dwóch kandydatów, których poparła największa ilość osób. Rektorem-elektem został wybrany prof. August Chełkowski, na którego w drugiej turze wyborów oddało swój głos 77 elektorów. Uchwała nr 1 Pierwszego Walnego Zebrania Delegatów NSZZ "Solidarność" Uniwersytetu Śląskiego z dnia 27 listopada 1980 r. została zrealizowana.

Kadencja nowych władz rektorskich została brutalnie przerwana w nocy z 12 na 13 grudnia 1981. Rektor, prof. dr hab. August Chełkowski i prorektor, prof. dr hab. Irena Bajerowa, zostali internowani i dopiero po interwencji Kurii Biskupiej zwolnieni.

W "Biuletynie Małopolskim", wyd. przez NSZZ "Solidarność" Regionu Małopolska nr 4, luty 1982, ss. 3-4, ukazał się artykuł przygotowany przez Panią Profesor Irenę Bajerową. Niepodpisany.

Uroczysta inauguracja roku akademickiego 1981/82 w Katedrze Chrystusa Króla w Katowicach z udziałem rektora UŚ prof. Augusta Chełkowskiego i prorektor prof. Ireny Bajerowej
Uroczysta inauguracja roku akademickiego 1981/82
w Katedrze Chrystusa Króla w Katowicach z udziałem
rektora UŚ prof. Augusta Chełkowskiego i prorektor
prof. Ireny Bajerowej

Światło z ciemności świeci

"Cześć synek! Trzymaj się! - przelotny pocałunek, uścisk - i odchodzę z uśmiechem, rzecz jasna, odchodzę z blasku ciepła własnego domu, odchodzę do biegnącego w dół półmroku schodów, a potem dalej, niżej w mrok nocy grudniowej 12/13.XII.1981. Na samym dole jeszcze jedno spojrzenie w górę, na oświetlone okno, trzask zamykanych drzwiczek wozu milicyjnego i - jadę w ciemność. W ciemność chłodnych cel zapełnionych obcymi ludźmi, w ciemność nieznanych pytań i trudnych odpowiedzi, w ciemność losu. Losu, w którym wszystko jest możliwe.

Kto i co z nami zrobi? Może wyjadę za prę godzin, a może za parę lat. A może trzeba będzie przeprowadzić ostateczne podsumowanie?

Wszystko jest możliwe. Stoisz w ciemności, o której wiesz jedynie tyle, że tędy niedaleko przebiega granica bytu i niebytu i twój los może ją przekroczyć. Z tą świadomością, w stałym poczuciu bliskiej tej granicy, pójdzie się w najbliższe godziny i dni, w niepewną noc życia więziennego.

Ale, jak to w ciemności, oczy stopniowo do niej się przyzwyczajają. Gdy minie pierwszy szok, zaczynają się wyłaniać zarysy świata jakby dotychczas niedostrzeganego tam, na zewnątrz. Lecz to nawet już nie zarys, to ostry, wyraźny obraz, aż porażający swoją siłą - obraz świata wartości, niezwykłym blaskiem wydobyty z tej ciemności i pozwalający doświadczyć tego Dobra, koło którego w codziennym życiu przechodzimy obojętnie i bez pełnego zrozumienia.

Wartość rodziny i pracy. Za matowym oknem już zapada noc, Halina ze smutnymi oczami, wspomina męża i nuci "Dziś do Ciebie przyjść nie mogę - czeka na mnie twarda prycz" (taka przeróbka, trochę niepoprawna). I ja o Nich myślę, ale inaczej, nie potrafię wspominać, bo dusi tęsknota i wściekłość. Więc Oni nie są mi potrzebni na dziś, ale - co ważniejsze przecież - na przyszłość. Rodzina i praca to źródła wartości, do których chcę wrócić, aby je realizować. I tak myśl o rodzinie i pracy przenosi poza czas teraźniejszy, każdej chwili nadaje sens docelowy, leżący w czasie przede mną, staje się nową jakąś niezwykłą siłą, nakierowującą na przyszłość i bezwzględnie nakazującą: przetrzymać. Bo czeka rodzina. Bo czeka praca.

Odpowiedzialność za drugiego człowieka. Dopiero tu rozumie się odpowiedzialność za każdego człowieka, z którym cię los styka. Dopiero tu, gdzie brak wszystkich ozdobników bytowania, gdzie jesteś skazany na dosłowne, nieuchronne i całkowite współ - życie z przypadkowymi towarzyszami niedoli. Dopiero tu rozumiesz, że jesteśmy wszyscy sobie zadani i możemy to zadanie rozwiązać albo dobrze albo źle. Zadana jest każda chwila, każdy gest i słowo, zwłaszcza tu, gdzie są one bezpośrednio obierane i od razu oddziaływają. Więc muszę ścierpieć, że one pala papierosy. Ale one muszą ścierpieć moją zbytnią ruchliwość. Może za dużo mówię? Ale Teresę trzeba rozruszać, bo coś zanadto się zamyśla... Z Kasią trzeba podyskutować o wrogości i cierpliwości... Ale czy ja to dobrze robię? Wszystko jest nieobojętne, wszystko stwarza określoną atmosferę celi, w której może nam być lepiej lub gorzej. A ja jestem za to współodpowiedzialna.

Codziennie rano: zgrzyt klucza, błysk światła, cela się otwiera, wstawać, koce "w kostkę", dzień się zaczyna. Pamiętać: nowy zadany dzień. I mogę mu nadać dowolny kształt moralny.

Więcej mogę:
Wracam "z góry", z przesłuchania i prób wychowania, uświadamiania, duchowego niewolenia. Próby oczywiście bezskuteczne - dalej myślę po swojemu. A więc - myślę to, co chcę, i robię to, co chcę. Odkrycie: a więc przecież jestem naprawdę wolna.

Wolność. Nagle zauważam, że zupełnie nieistotny jest brak wolności fizycznej. O wiele ważniejsza, prawdziwie człowiekowi właściwa jest wolność duchowa. Tu, w zamknięciu kilkumetrowej celi, intensywnie doświadcza się tej wolności w zetknięciu właśnie z próba zniewolenia i w przeżywaniu wolnej, w pełni wolnej odpowiedzialności za los drugiego człowieka. "Dotychczas sądziliśmy, że wolność to podstawa i źródło odpowiedzialności. Levinas wykazuje, że jest odwrotnie: to odpowiedzialność jest podstawą, źródłem i gniazdem wolności" (J. Tischner, Świat ludzkiej nadziei).

...

Wy, co czytacie te słowa na wolności (zewnętrznej), pomyślicie może: banały - wszak rodzina, praca, odpowiedzialność, wolność to wartości powszechnie znane i uznane - o tym się wie. Tak, ale co innego wiedzieć, tylko wiedzieć, co innego doświadczyć i przeżyć akceptację tych wartości w warunkach, w których one dają wręcz biologiczną siłę przetrwania. W zwykłych warunkach blask tych wartości zaćmiony jest i rozproszony w chaosie przepełnionej codziennością rzeczywistości. I dopiero w sytuacji granicznej, w zagrożeniu bytu i ogołoceniu z nadmiaru rzeczy i spraw powszednich można dostrzec ten blask, wyznaczający sens życia.

Chyba to właśnie jest "światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi". Niestety, z biegiem lat spowija nas zasłona oddzielająca od tamtych promieni. Można próbować obejść się bez nich. Ale ciemność nie może tej światłości ogarnąć, a nawet wbrew woli tych, którzy by chcieli na zawsze ją zagasić, ona z najgłębszej ciemności najmocniej rozbłyśnie i pozwoli dojrzeć To, czemu człowiek ma służyć.

IRENA BAJEROWA

Wspominając okres internowania Pani Profesor podkreśliła wzajemną serdeczność i wspólnotę, przyjaźń, zrozumienie i solidarność towarzyszące tym trudnym chwilom.

Droga wychodzenia z ciemności okazała się długa. Polska, która powstała z wiary i odwagi ludzi Sierpnia okazała się owocem dorodnym, niemniej cierpkim i zupełnie innym, niż oczekiwano. Profesor Tadeusz Sławek pięknie i przenikliwie podsumowuje czas miniony, podkreślając jednocześnie konieczność ustawienia się "przodem do okna", czyli z troską ku przyszłości.

Foto: Archiwum ZSZZ 'Solidarność' UŚ

Drzwi i okna
25 lat Sierpnia 1980

1.

Wszyscy znamy tę fotografię, lecz za każdym spojrzeniem przeżywamy ciągle ten sam wstrząs. Mimo, że od wydarzenia upamiętnionego na kliszy upłynęło 35 lat. Szara polska zima, na pierwszym planie bezlistne gałęzie drzew, za ich plątaniną, która jakby usiłowała zatrzymać w kadrze przechodzących, sześciu mężczyzn niesie na wyjętych z zawiasów drzwiach ciało zabitego robotnika. Pod nogami drobna kostka układa się w regularne wzory; nie widać twarzy, nie widać nieba. Zresztą niebo chyba zakrywały ołowiane chmury, niebo zapewne milczało. Tylko gdyńska ulica, ciało zabitego człowieka na drzwiach (wiemy, że nazywał się Zbigniew Godlewski), i sześciu dźwigających je mężczyzn. I powstają pytania o istotę relacji między obywatelem a władzą, a nade wszystko o to, czy i w jakich warunkach władza może dopuścić się przemocy przeciwko tym, których reprezentuje. Pytania tym dramatyczniejsze, że władza przedstawiała się jako "ludowa", a robotnika, jako uwiarygodniającego patrona umieściła w swojej nazwie. To zdjęcie mówi bez wątpienia o tym, że władza, "tamta" władza, została ogarnięta przez demona, a demon ów zbudził się, bowiem zasnął rozum uśpiony pozornie wiecznotrwałym spokojem porządku rzeczywistości, jaki w Jałcie zafundowali nam możni tego świata. Tę fotografię z grudnia 1970 roku każdy rządzący winien mieć na biurku jako ostrzeżenie przed upojeniem rozumu władzą, szczególnie tą wpadającą w ręce z cudzego nadania. Władza, na którą nie zasłużono, ani nie zapracowano, władza niepochodząca z uczciwego mandatu, władza nie prawowita, acz jakże prawomyślna, władza, która jedynie wpada w ręce decyzją obcej potęgi, jest władzą demoniczną. Nie pojęli tej lekcji następcy hegemonów z roku 1970; w grudniu 1981 roku dziewięć ciał górników wywieziono z kopalni Wujek.

Patrzymy na scenę na zdjęciu z pewnej wysokości, jakby z okna. I przypomina nam się piękne zdanie polskiego filozofa Stefana Symotiuka, iż "Czas jest wielkim oknem świata, a okna są małymi strumieniami czasu, który wpływa w świat i wypływa. Człowiek stojący przodem do okna staje przodem do czasu". I my właściwie patrzymy już w przyszłość. Drzwi, które przyjęły na siebie wymuszoną potrzebą gorączkowej chwili funkcję katafalku, te drzwi nie należały wyłącznie do dziedziny śmierci. Jak przystoi drzwiom, otwierają się na to, co nowe, i co przynosi z sobą powiew wolności. Już są uchylone, już przebłyskuje przez szczelinę pierwsze światło; te drzwi okażą się drzwiami do nadziei. Do środowisk opozycyjnych z lat 60. teraz coraz śmielej dołączą nowe inicjatywy - Komitet Obrony Robotników, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, inne, może mniej znane grupy. To przez te drzwi wejdzie do naszego świata Solidarność.

2.

Pytamy dzisiaj nie tylko o to, co stało się tamtego pamiętnego sierpnia 1980 roku, ale także o jego konsekwencje, o to, czym bylibyśmy bez tych wydarzeń, a nade wszystko rozpatrujemy minione 25 lat doszukując się dziedzictwa "Solidarności". Czynimy to, rozglądając się dookoła z niedowierzającym pytaniem: czy my to na prawdę "my", czy świat nas otaczający, jest tym, o którym marzyliśmy przed ćwierć wiekiem? Czy zbudowaliśmy rzeczywistość na miarę naszego wysiłku, czy też wszystko okazało się jedynie "snem nocy letniej"? Indagacja ta niech będzie spokojna, wolna od zacietrzewienia, niech toczy się niespiesznym nurtem dojrzałego życia, bo przecież jesteśmy starsi o 25 lat, bo stoimy na przedpolach emerytury, bo w nieodległej przyszłości trzeba będzie ostatecznie "zdać sprawę" z wszystkiego. Ale to nie osłabia zdecydowanego konturu naszych pytań; wprost przeciwnie - tym ostrzej musimy widzieć to, co przekazujemy tym, którzy przychodzą po nas. Poucza mądrze Sándor Márai: "Każde swoje słowo tak zapisuj, tak wypowiadaj, by przetrzymało próbę obciążenia rzeczywistym światem"(przeł. F. Netz).

3.

Zacznijmy zatem od przestrogi węgierskiego pisarza, bowiem - jak sądzę - wielka rzeka Sierpnia 80 roku wyżłobiła w naszej mowie przełom, głęboki wąwóz: nurt wolnego myślenia zdarł nagromadzone i pozornie dobrze, jak chciała poprzednia władza, nawet "na wieki", utrwalone znaczenia słów. Tym samym ukazała się bez osłony nie tylko fałszywość mowy oficjalnej, ale - co ważniejsze - odsłoniła się naga skała mowy prawdziwej, na której zaczęła się szybko wznosić solidna budowla społecznej komunikacji. Wolna myśl przenicowała dotychczas dominujący sposób wypowiadania się i wszyscy mogliśmy zobaczyć, iż słowa oficjalnego dyskursu kreowały rzeczywistość wirtualną. Jeszcze w trakcie negocjacji w Stoczni sekretarz KC Zbigniew Zieliński zapytany o to, dlaczego nie ma łączności telefonicznej łgał o rzekomej wichurze nad Warszawą, która zniszczyła przewody. Język władzy nie wytrzymał próby obciążenia rzeczywistym światem; tym światem, którego uczestnicy na domowych seminariach kwestionowali pojałtański układ świata, i tym, w którym wszyscy trzymając w garści kartki staliśmy nocami po kawałek mięsa albo bak benzyny. Przypomnijmy hasło wypisane na autobusie strajkujących w 1981 roku zakładów MPK w Łodzi: "Stoimy 24 godziny w kolejkach".

Gdyby oceniając znaczenie owego sierpniowego doświadczenia odwołać się do obrazów geologicznych, doświadczenie Solidarności przyrównać by trzeba do nieopisanego wrażenia, jakiego doznajemy na widok Wielkiego Kanionu Kolorado: stanęliśmy wówczas na krawędzi czasu i świata i zobaczyliśmy nagle pokłady kłamstwa nawarstwiane latami przez niechcianą władzę. A w dole błyszczała struga; rzeka prawdy. Mało jest piękniejszych widoków, jakie może ujrzeć człowiek w swoim życiu. Wielu z pokolenia naszych rodziców nie zdążyło go już zobaczyć.

4.

Gdy pojęliśmy, że słowo może nieść ciężar świata, a nie jedynie próżnych urojeń hegemona, gdy zaczęliśmy posługiwać się takim językiem, nagle ciężkim od prawdy rzeczywistości, odkryliśmy piękno. Zrozumieliśmy, iż do tej pory żyliśmy wtrąceni w świat będący neurotyczną konstrukcją, taką, która każąc nam wierzyć, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów nie zważa na to, że wizja to całkowicie fałszywa i nierealna. Koszta owej fikcyjnej konwencji płacimy do dzisiaj. Michał Głowiński słusznie zauważał, iż propaganda ta nie liczyła się z rzeczywistością "w konstruowaniu wizji świata pogodnej, wręcz radosnej", wyrzucając "poza nawias elementarne odczucia społeczne".

Był więc Sierpień 1980 roku wielkim rozbłyskiem piękna pozwalającym nam zobaczyć w jak niewiarygodnym świecie kiczu żyliśmy do tej pory. Nazywam nierealny świat kreowany przez peerelowską propagandę "kiczem", bowiem zamykał nas w dusznej enklawie, dążąc do tego, aby ograniczyć do niej dostęp innych sposobów życia, innych modeli konstruowania świata. Nieprzypadkowo to wtedy właśnie poezja Herberta, Mickiewicza, Norwida jako domena niepowtarzalnego, otwierającego oczy piękna pojawiła się pośród strajkujących, a poetyckie songi Jacka Kaczmarskiego towarzyszyły ludziom w codziennych zajęciach. Triumf Stoczni Gdańskiej i jej dramatycznej pieśni był zwycięstwem surowego, trudnego piękna nad bezlitosnym kiczem sopockiego festiwalu, w którym panoszyło się to, co "lekkie, łatwe i przyjemne". Wielkim osiągnięciem Sierpnia było to, że ludzie zaczęli doceniać trudne słowa, trudne zadania, trudne decyzje. To tam, a nie w gwarantowanej przez łaskawe oko władzy szarej łatwiźnie, prawdziwie żyje człowiek. Ryszard Kapuściński w świetnym artykule ogłoszonym we wrześniu 1980 w warszawskiej Kulturze cytował słowa jednego ze strajkujących: "Lepsza jest gorzka prawda niż słodkie kłamstwa. Słodycze są dla dzieci, a my jesteśmy dorośli". Sierpień pokazał, iż nie mówiąc wielkimi słowami o kulturze, wszyscy byliśmy ludźmi kultury. Kultura bowiem oznaczała, że przestajemy bezwolnie dryfować, że uzyskaliśmy kierunek, w którym zdążamy, że o coś nam wszystkim chodzi.

5.

I odkryliśmy także życzliwość, a może ostrożniej powiedzmy "przychylność" jako żywioł naszej egzystencji jednostkowej i społecznej. W wilczej rzeczywistości, w której wszyscy byli konkurentami w kolejce po wszystko, od benzyny począwszy a na mydle skończywszy, w tej rzeczywistości nagle ludzie zaczęli traktować siebie inaczej. Przychylność to nie tylko przyjazne i życzliwe nastawienie, ale także takie postępowanie wobec innych, które jest po ich myśli i współgra, niczym długo oczekiwana przychylna decyzja w jakiejś ważnej sprawie, z ich nadziejami. Sierpień nauczył nas, iż drugi człowiek może być naszą nadzieją, a nie przeszkodą. Urzędowej strukturze władzy przeciwstawiono przychylność, która nie da się ująć w żadne administracyjne ramy ani nie podlega żadnym prawnym nakazom. Powstawała z nagle odkrytego poczucia suwerenności (w minimalnym stopniu podlegam władzy, w maksymalnym natomiast wspólnocie) i odpowiedzialnej wolności. Jestem wolny nie tylko "od" czegoś, ale przede wszystkim "do" czegoś, a tym czymś jest to, w co jestem zaangażowany, co mnie wciąga, nie pozostawia obojętnym.

To, co nazywano niekiedy nieżyczliwie "karnawałem Solidarności" polegało nie tylko na właściwych karnawałowi potyczkach z władzą, ale głównie na tym, że nagle przestało nam być wszystko "obojętne". "Solidarność" w 1980 roku oznaczała koniec wielkiej, straszliwej, szarej nudy, beznadziejnego poczucia niemocy i niechęci do uczynienia czegokolwiek, które sto lat wcześniej tak znakomicie opisał Gonczarow w Obłomowie. Być może dzisiejsze dążenie do kształcenia się jest jednym z efektów Sierpnia. Zrozumieliśmy wtedy, że być to nieustannie uczyć się świata, że być to być-wciągnięty-w-coś-wraz-z-innymi. Odkryliśmy dobre znaczenie tego, co znaczy "angażować się", choćby w coś niewielkiego i lokalnego, ale jednak w coś, co kształtuje autentyczną, a nieudawaną wspólnotę. Nieprzypadkowo ludzie Solidarności w bohaterskim jej okresie przykładali taką wagę do naszych południowych sąsiadów, nieprzypadkowo szybko narodziła się solidarność polsko-czeska: na tej granicy widać było jaskrawo kontrast między fałszywą wspólnotą narzuconą przez nachalny język propagandy, a prawdziwą wspólnotą angażowania się. Pierwszą wyznaczały slogany o przyjaźni i szczelnie zamknięty, odstraszający graniczny szlaban; druga znalazła sobie miejsce w Beskidach i Sudetach, gdzie spotykali się ludzie z obu stron granicy, aby dyskutować o ważnych sprawach przyszłości. To przychylność, życzliwość, a może poczucie przyjaźni jako fundamentalnego zobowiązania człowieka przygotowały drogę dla owego angażowania się.

6.

I wreszcie miasta. Święto sierpniowej Solidarności było świętem miasta. Nie tylko z powodu geografii strajków, ale także dlatego, że nagle zmienił się charakter naszego bytowania w mieście. Przestaliśmy w nim być już tylko mieszkańcami i pracownikami poruszającymi się utartymi drogami. Przestaliśmy mieć poczucie, że przydusiła nas rzeczywistość, której nie rozumiemy i która zamyka nas niczym klatka. Teraz zaczęliśmy dostrzegać sens naszej miejskości, odczytywać mniej lub bardziej widoczne symbole władzy i energicznie zaczęliśmy ustanawiać własny świat symboli. Jeżeli różnica między przechodniem a pielgrzymem polega nie tylko na tempie marszu, ale także na świadomości jego celu, także tego symbolicznego, Sierpień uczynił z nas pielgrzymów. Nie jestem już widzem; idę z innymi. Obecność Ojca Świętego wspomagała te odczucia. Niezapomniany ksiądz profesor Józef Tischner przeciwstawiał ludzi pielgrzymki - życzliwie i luźno zorganizowanych tak, aby mogli służyć potrzebom innych - "ludziom z kryjówki", których skostniała organizacja zmierza do obrony za wszelką cenę swego stanu posiadania i wywołanego tym pragnienia utrzymywania drugiego człowieka na bezpieczny dystans. Dzięki Solidarności i Sierpniowi wyszliśmy z kryjówek.

7.

25 lat później, gdy obraz naszej rzeczywistości zmienił się tak bardzo, że już tylko muzeum udostępnia świat realnego socjalizmu, do baru mlecznego urządzonego wedle starych, peerelowskich wzorów zmierzają tłumy turystów jak do skansenu, a w mojej lokalnej gazecie czytam ogłoszenie "trabanta 601 na chodzie, oddam za darmo", 25 lat później przynajmniej 1/3 Polaków jest niezadowolona ze swego życia, a zapytana o charakter zmian zainicjowanych przez Solidarność nie stroni od krytycznych sądów. Nawet uwzględniając to, iż część odpowiedzi motywowanych jest niewiedzą, a może i złą wolą, nie możemy czuć się zwolnieni od zadania pytania o to, co się stało, gdzie jest nasza przychylność, gdzie piękno urągające kiczowi "tamtej" władzy, gdzie mądre angażowanie się w sprawy wspólnoty, gdzie pielgrzymstwo naszego bytowania?

Chciałbym spróbować ledwie naszkicować dwie odpowiedzi na te trudne pytania. Pierwsza brzmiałaby następująco: wszystkie owe wymienione cechy nadal istnieją i kształtują naszą rzeczywistość, ale wraz z formalnym końcem ewolucji, za który przyjęło się uważać wolne wybory w czerwcu 1989 roku, straciły swój manifestacyjnie ideowy, symboliczny charakter. Przychylność przestała być wyrazem sprzeciwu wobec zimnej przemocy władzy, a stała się cechą jakby w dobrym tego słowa znaczeniu "kupiecką": nie ma nam już pomóc budować nowego świata, ma nam sprzyjać w prowadzeniu interesów. Ale czy nie o to chodziło Sierpniowemu przebłyskowi nadziei? Czy nie było wtedy naszym pragnieniem życie w "normalnym" świecie, w którym przychylności nie trzeba demonstrować podczas strajku, ale w codziennym kontakcie z ludźmi? Wolności myśli i piękna nie musimy poszukiwać w podziemnie wydawanych na powielaczu magazynach, wystarczy wejść do księgarni. I znów spytajmy: czy nie o to chodziło w sierpniowych postulatach? Liczne organizacje pozarządowe, towarzystwa oświatowe i tyle innych inicjatyw społecznych przekonują, że wspólnota obywatelska na dobre zakorzeniła się wśród nas. A i pielgrzymstwo potrafimy jeszcze odnaleźć; wystarczy przypomnieć dni, w których towarzyszyliśmy w ostatniej drodze Ojcu Świętemu.

A zatem dorobek sierpniowej Solidarności stworzył samą tkankę, miąższ naszego dzisiejszego bytowania i nawet utyskujący muszą przyznać, że mogą to czynić jawnie, a nawet wręcz z pewną ostentacją, dlatego, że w tej tkance uczestniczą i z niej wyrastają. Nawet ci, którzy narzekają mają dług wobec tamtego Sierpnia. To dlatego obecnym liderom SLD może przyjść do głowy osobliwy pomysł prowadzenia kampanii wyborczej przedrukowując dosłownie sierpniowe postulaty Solidarności. Korzystają z sierpniowego dzieła podwójnie: praktykują wolność wtedy zrodzoną i wykorzystują myśl, która wtedy elektryzowała nas wszystkich. Korzystają z wypracowanej przez sierpniową Solidarność wolności; naszą jest rzeczą, by z tejże wolności korzystając przejrzeć ów cynizm politycznej gry.

Wielkość Sierpnia polegała także na tym, że ludzie go tworzący, że my wszyscy, zdawaliśmy sobie sprawę, że urzeczywistnienie jego idei świata wiąże się nierozerwalnie ze stworzeniem warunków do zasadniczej i wolnej krytyki owej z konieczności niedoskonale przecież spełnianej wizji. Nie darmo powiada się, że rewolucja zjada własne dzieci. Kto zabiega o wolność słowa, zdradziłby swój ideał, gdyby wyłączył siebie z kręgu krytycznej oceny. Sierpień musiał sam siebie przeznaczyć na ofiarę. W tym sensie był może ostatnim przebłyskiem świetnego, polskiego romantyzmu.

8.

Tyle odpowiedź pierwsza, w której dźwięczy oczywisty ton głębokiej wdzięczności dla tego, co stało się w Sierpniu. A teraz szkic odpowiedzi drugiej: ćwierćwiecze Solidarności, niczym okno otwarte na nasze losy, ukazało w dramatycznym skrócie mankamenty i przywary, którymi skutecznie niszczymy swoje własne dzieło. W pośpiechu wyliczę trzy z nich. Najpierw grzech samozadowolenia, zamknięcia się w kręgu swoich osiągnięć, które nader szybko przestały być wezwaniem do nieustannej pracy i korekty, a zaczęły funkcjonować jako zespół wygodnych, niezmiennych przyzwyczajeń. Ta przewina polegająca na głębokim poczuciu zagospodarowania rzeczywistości prowadzi do ubóstwienia własnego sposobu postrzegania świata, a zatem do sytuacji, w której świat nie jest już dramatycznym wyzwaniem, lecz enklawą domowości, w której mościmy sobie wygodne gniazdo. I tak człowiek zaczyna "się urządzać" w świecie; tak zaczyna traktować urząd jako swój "folwark", a zobowiązania zastępuje poczuciem zasługi i szkody. Tak zrodziło się niesławne "tkm" i równie groźne "mnie się należy". Tak gasną w Polsce wielkie idee. Przywara ta jest przekleństwem Polski; przyjęta terminologia określa ją mianem sarmatyzmu a jej przenikliwym krytykiem był na początku XX wieku Stanisław Brzozowski, który mawiał, że w Polsce szuranie pantofli pana Jowialskiego i szczebiot Maryni Połanieckiej zagłuszy wszelką myśl. Jerzy Porębski w wydanej w 2002 roku książce Polskość jako sytuacja tak odpowiada na pytanie, czym jest sarmatyzm: "... etos rycerski zostaje zastąpiony przez kult "poczciwości", cnoty heroiczne przez "zagospodarzenie", nad wolnościową tolerancją górę bierze w miarę postępów kontrreformacji specyficzny polski katolicyzm: kult religijny rozpływał się w rzewnych odczuciach, zamiast wywoływać wzniosłość i głębię religijnego nastroju...Sarmatyzm to dążenie do przewagi kultury rodzimej nad wpływami obcymi, jeśli nie bezwzględnego usunięcia tych ostatnich, to w każdym razie ich ograniczenia, przytłumienia na korzyść tego, co rodzime w samym stylu życia, w pojęciach moralnych, w ustroju państwowym."

Poczucie tego, że świat został już obłaskawiony, że jest "nasz", "swojski", całkowicie i doskonale spełniający się z jednej strony w tradycyjnych ceremoniach i rytuałach, a z drugiej - w cynicznych politycznych grach powoli stępiało naszą wrażliwość na to, co działo się dookoła. To, co stanowiło siłę Sierpnia - mądry i spokojny namysł, ustępował coraz bardziej miejsca bezrefleksyjnemu przyzwyczajeniu. Mówiąc jeszcze inaczej, przestaliśmy myśleć kategoriami Sierpnia, a solidarność oparta na uogólniających wartościach pokonujących sztuczne rozgraniczenia branżowe, czy geograficzne coraz wyraźniej zastępowana była przez bezrefleksyjną solidarność "mechaniczną", która pozwalając całkowicie ignorować racje innych domaga się agresywnego dochodzenia racji własnych.

To druga przywara, o której mówimy. Gdy w Sierpniu Gdańsk skupiał siłę wszystkich ludzi dobrej woli i profesji, 25 lat później górnicy nie bacząc ani na podstawowe normy przyzwoitości zachowania w życiu publicznym ani nawet na tradycję niestosowania przemocy właściwą Sierpniowej myśli, nie biorąc pod uwagę racji innych zawodów i racji państwa (chociaż zapewne merytorycznie słuszność była po ich stronie) z zimną kalkulacją skrupulatnie dopasowując czas swojej wyprawy do Warszawy do przedwyborczego kalendarza uzyskali to, co "swoje". Wielkość Sierpnia zapisała się tym, iż to, co "moje" z powodzeniem poszukiwało harmonii z tym, co "wasze"; w sierpniu 2005 roku dobry namysł i odpowiedzialna powściągliwość stanowiące o potędze tamtego Sierpnia zostały wyparte przez zwykłą bijatykę, petardy i kamienie rzucane na ulicy. W słynnym, wspomnianym już tutaj artykule Ryszard Kapuściński pisał w sierpniu 1980 roku: "Kto stara się sprowadzić ruch Wybrzeża do spraw płacowo-bytowych, ten niczego nie zrozumiał. Bowiem naczelnym motywem tych wystąpień była godność człowieka, było dążenie do stworzenia nowych stosunków między ludźmi, w każdym miejscu i na wszystkich szczeblach...". Porównanie dwóch sierpni oddzielonych cezurą 25 lat jest wielce wymowne: zagubiliśmy to, co było bezcenne w dziedzictwie tamtego, wielkiego Sierpnia - zrozumienie, że nie pieniądze są najważniejsze, ale rodzaj więzi łączącej mnie z innymi ludźmi, bo to ta więź właśnie, a nie wysoka pensja nada sens śmierci każdego z nas. Jakie znaczenie miałoby nasze życie gdyby założyć, że u jego kresu na pytanie "jak żyłem?" odpowiemy podając stan bankowego konta a nie przeświadczeniem, że coś na prawdę łączyło mnie z miejscem, w którym przyszło mi żyć i ludźmi, których tam spotykałem? To głębokie doświadczenie wspólnoty zostało zastąpione doświadczeniem tłumu spieszącego w supermarkecie do stoisk z wyprzedażą.

By mówić o trzeciej przewinie przywołajmy jeszcze jedno pamiętne zdjęcie: w stoczni, tuż przy słynnej bramie, gęsty, uporządkowany szpaler strajkujących, w środku na wolnej przestrzeni między dwoma szeregami ksiądz i spowiadający się robotnik. Pozostawmy na boku religijną wymowę tego obrazu; ważne niech będą dla nas dwie inne rzeczy. Najpierw to, że wielki zbiorowy poryw, który zelektryzował najpierw Polskę, a potem cały świat nie wykluczał największej prywatności, jaką jest spowiedź, opatrzona sankcją tajemnicy niepodlegającej nawet rygorom prawa. Sierpień był ruchem mas, ale ponieważ ożywiał go głęboki namysł był przede wszystkim ruchem sumień. W tym sensie to, co stało się w sierpniu 1980 roku było prawdziwie i najgłębiej "sumienne", to znaczy nie tylko przemyślane i doprowadzone do końca, ale "końca" owego dopracowywano się w zgodzie z sumieniem. Sumienie i skuteczność działania nie rozstały się jeszcze ze sobą. Dzisiaj, kiedy "skuteczność" stała się probierzem wartości człowieka, sumienie ustąpiło pola, zeszło na drugi plan. Dzisiaj często sumienie i skuteczność działania dzielą od siebie wielkie przestrzenie. Gdy Sierpień budził sumienia, dzisiaj nic nie mąci snu naszych sumień.

I jeszcze jedno: spowiedź jest pewnym etapem pracy nad sobą, spowiada się ten, kto się przygotował, czyli ten, kto przemyślał siebie i swoje więzi z ludźmi, i kto uznaje się za "grzesznika" nie dlatego, że w ten, czy inny sposób sprzeniewierzył się przykazaniom, ale - ujmując rzecz szerzej - dlatego, że pojął, że jego relacje z innymi szwankują, bowiem wykazuje on tendencję do uprawomocniania i usprawiedliwiania wszystkiego, co służy tylko jego racji. Spowiedź oznacza, że nie dochodzę już tylko i wyłącznie swego, chociaż o tym, co moje nie zapominam. Teraz jednak schodzi ono na drugi plan, stanowi jakby tło, rozpuszcza się, roztapia w tym, co stanowi wspólne dobro. Sierpień był ruchem mądrych "grzeszników". Pojęliśmy wtedy, że żyjemy w stanie "grzesznym", że grzechem tym była rzeczywistość zaplanowana przez sprawujących władzę, rzeczywistość, w której zwyrodniała więź między ludźmi. Pojęliśmy również, że z grzechu tego trzeba się wyzwolić, i że nie wystarczy już do tego wyraz oburzenia, że potrzeba silniejszego zrywu, któremu oburzenie musi utorować drogę. Solidarność sierpniowa była wielką łaską, dzięki której zrzuciliśmy z całego społeczeństwa grzech zakłamania. Łaska ta wykorzystała moment powszechnego oburzenia, które ujęła w ryzy nakierowanej w przyszłość przychylności, która właśnie dlatego, że była wychylona w przyszłość była skłonna do wybaczenia win przeszłości. Dzisiaj - jak nigdy przedtem - potrzeba nam dobrego namysłu, który skłoniłby nas do podjęcia na nowo tych wartości. Także po to, aby podjąć mądrą decyzję w nadchodzących wyborach.

TADEUSZ SŁAWEK

Serdecznie dziękujemy Panu Profesorowi Tadeuszowi Sławkowi za udostępnienie nam tekstu wystąpienia na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Miejskiej miasta Jastrzębia, które odbyło się z okazji 25 rocznicy podpisania Porozumień Jastrzębskich.

Kończymy cykl artykułów poświęconych historii "Solidarności" Uniwersytetu Śląskiego. Dziękujemy wszystkim, którzy zechcieli się podzielić swoimi wspomnieniami i przemyśleniami, a także ocalonymi dokumentami i fotografiami utrwalającymi miniony czas.

Zespół redakcyjny:
GRAŻYNA PASTERNA
EWA ŻURAWSKA
MIROSŁAWA KUCHARCZAK

Ten artykuł pochodzi z wydania: