Dziś są moje urodziny

Akurat! Nie dość, że tytuł zerżnięty od Kantora, to jeszcze na dodatek wielce już nieaktualny. Niestety, wydawanie takiego pisma jak nasze - zwłaszcza w dobie zamówień publicznych - powoduje pewne zawirowania i opóźnienia. Podejrzewam, że nawet informację o stworzeniu świata (gdyby oczywiście Pan Bóg zachciał przestrzegać rygorystycznie wszelkich procedur) mógłby przeczytać dopiero Noe wraz ze swoją familią.

Urodziny jednak - i to nawet, zbyt jak na moją tuszę okrągłe - faktycznie obchodziłem. Stąd też (o ile redakcja wyrazi zgodę) chciałem pozwolić sobie na nieco prywaty, i zamiast standardowego felietonu zamieścić

Rys. Marek Rojek
fragment tzw. "większej całości". Owa "większa całość" to nic innego, jak moje prywatne zapiski, nie przeznaczone do gnębienia nimi szerszego ogółu. Ponieważ jednak większość moich znajomych nie wierzy w ich istnienie i wszelkie przebąkiwania na ich temat kwituje pogardliwo-litościwym kiwaniem głowy, to jeden krótki fragment zdecydowałem się ujawnić. Ma on zresztą bezpośredni związek z tytułowymi urodzinami. Co roku bowiem - w dniach poprzedzających moją skromną uroczystość - poddawany jestem serii kłopotliwych pytań dotyczących oczekiwanych (bądź nie) przeze mnie prezentów. Co roku też niezmiennie odpowiadam, że chciałbym dostać butelkę wina. Na twarzy pytającego maluje się wówczas lekkie rozbawienie, i zaznaczając, że pyta serio - ponawia pytanie. Tłumaczę wówczas, iż sprawa jest nadzwyczaj poważna, gdyż butelka takiego wymarzonego wina jest warta więcej niż moje kwartalne uczelniane pobory. Wtedy słyszę jakieś mamrotania o kosmetykach, książkach, płytach... A wiadomo, że skończy się na skarpetkach i krawacie. Z tym krawatem nie ma co jednak żartować. Pamiętacie taki film Woody Allena, kiedy to jego partnerka oświadcza: - Mam dla ciebie wspaniały prezent na urodziny! - ??? - Będziemy mieli dziecko! - Osobiście wolałbym krawat. To tyle dygresji. A teraz przechodzimy do dzieła sztuki.

***

Wyobraźmy sobie osobnika, któremu przyszło borykać się z nadmiarem gotówki, co - jak wiadomo - jeszcze żadnemu nienawykłemu do tego rodzaju niespodzianek biedakowi szczęścia nie dało. Wyobraźmy więc go sobie wybierającego wino, by ową perfidię rzekomego uśmiechu losu odpowiednio uczcić. Z pogardą mija półki, przed którymi spędził do tej pory połowę swojego życia. Nie spojrzy nawet na pokryte kurzem butelki z winopochodnymi wynalazkami bałkańskich rolników. Nie splunie w kierunku landrynkowatych niemieckich liebfraumilch`ów. Nie poprawi okularów, by odczytać cenę dotychczas niedostępnych mu sztandarowych przebojów z hiszpańskiego okręgu Rioja. Łaskawie, przez chwilę zatrzyma się przy szampanach; pogłaszcze protekcjonalnie Bollingera, pstryknie w Krug`a i uśmiechając się pobłażliwie sunie dalej. Wreszcie zatrzyma swój wzrok na oszklonej gablocie - dumie sklepu, otwieranej tak rzadko, że przez chwilę personel nie może sobie przypomnieć, kto w zasadzie ma do niej klucz. W oczach, gdzie do niedawna czaił się jeszcze strach, teraz ma już tylko zimną stal - wykutej podczas bezsennej nocy - decyzji: - Tak! Właśnie o to wino mi chodzi! Chce nadać swojemu głosowi twarde brzmienie - podsłuchane u George`a C. Scott`a kiedy ten grał generała Pattona. - Tak? - Udaje zdziwienie słysząc cenę. Zna ją na pamięć od lat. Przeliczał ją wielokrotnie na wypite codziennie kawy, na paczki papierosów, na tysiące piw, na setki tysięcy kopert.... - To faktycznie niemało, ale chyba warto, prawda? Nie odmówi sobie tej satysfakcji, kiedy pytając ironicznie (niczym sam Humphrey Bogart) uniesie do góry brew. A niech sobie subiekt zapamięta, kto je kupił.

Już idzie do kasy. Nagle myśl straszna spowalnia jego ruchy. Jezus Maria!! A może trzeba było wziąć jakieś Romanée-Conti? - Na Boga!! Opanuj się!! Krzyczy do siebie w myślach, jednocześnie licząc pieniądze. Wie dokładnie ile ma, ale nonszalancja wymaga udawać zdziwienie, że akurat tyle ma przy sobie. - Tak, tak. Proszę do reklamówki. Jeżeli teraz urwie się ucho od tej cholernej torby to z pewnością zemdleje. Wreszcie je ma! PETRUSIE!! Należysz do mnie!! Do domu, do domu i to szybko. Tylko nie stuknąć torbą o schody. Lodówka. Trochę schłodzić, byle nie za dużo. Zamknąć drzwi. Wyłączyć telefon. Zasunąć żaluzje. Korkociąg. Gdzie do diabła jest ten korkociąg? A jest. Trzyma go od dawna w ręce. Ostrożnie, ostrożnie, nie pokruszyć korka. Kieliszek! Taaak, 1 to na początek. Barwa? Suknia? Obojętne, jaki ma kolor? Ciemno, nic nie widać. Później sobie poogląda. Nos! Trochę wsunąć do kieliszka. Daj Boże żeby nie śmierdziało korkiem. Pachnie niby normalnie, może trochę za słabo? Teraz tylko przeżegnać się i... pierwszy łyk. Przepłukać usta. - Co czujesz? - Co czujesz do cholery? Jaki ma smak? Maliny? Czarna porzeczka? Skóra? Drewno? Świeżo skopana ziemia? Kawa? Czekolada? Sierść mokrego psa? - Książki! Tak, sprawdzić u Parkera, jak to powinno smakować... A może nie trzeba? Właściwie to po diabła mu wiedzieć, że kupił najsłabszy rocznik, który nawet nie umywa się do tych najbardziej poszukiwanych. I cóż z tego, że sącząc gdzieś na przyjęciu jakieś "byle co" rozparty na fotelu powie z udawanym rozbawieniem: - No cóż, Petrus to to nie jest. Zawsze się znajdzie jakiś mądrala, który z trudnością rozróżniając białe od czerwonego, będzie się chciał popisać czyimś kosztem, pytając ze złośliwością: - Założę się, że jednak Petrusa rocznik 98 to pan nie pił! Zresztą jakie to ma znaczenie? Teraz tylko szybko do spożywczego na rogu, kupić dwie, trzy bułgarskie Sophie po 8 zł za sztukę. Trzeba przecież uczcić taką okazję. Nie co dzień pije się Petrusa!

***

Jako uzupełnienie tych traumatycznych przejść, które spotkały bohatera powyższego tekstu, chciałbym zacytować fragment artykułu Leszka K. Talko ("Gazeta Wyborcza. Duży Format" 9.04.2004., s.8) zatytułowanego "10 powodów, dla których trzeba współczuć bogaczom".

...w londyńskim Petrusie, (...) sześć osób zjadło trzy lata temu kolację za 62 tysiące dolarów (czyli ok. 40 tys. zł na osobę). Trzeba uczciwie przyznać, że jedzenie kosztowało tylko kilkaset dolarów, a reszta to pięć butelek wina. Tylko nie przekonujcie mnie, że krawat to znacznie praktyczniejszy prezent.