Z zapisków fotoamatora

Od pewnego czasu dane mi jest zażywać rozkoszy związanych z fotografią cyfrową. I tak kilkanaście dni temu zupełnie przypadkowo zrobiłem zdjęcie kasztanowca, rosnącego na pasie zieleni rozdzielającym dwie jezdnie ulicy Chorzowskiej w pobliżu tzw. głównego wejścia do Parku Kultury i Wypoczynku. Przypadkowo, bo w drzewie tym nie było nic specjalnie interesującego; ot, jeszcze jeden kasztanowiec, jak to zwykle o tej porze roku i w tej szerokości geograficznej nieco wyleniały, z resztkami liści zżartych przez pasożyta o nazwie, którą z upodobaniem powtarzają dziennikarki lokalnej telewizji, gdy po raz kolejny przyjdzie im do głowy nakręcić materiał o smętnym losie tych roślin. Nie byłby to fakt godny odnotowania, zdjęcie najprawdopodobniej nie zagrzałoby miejsca w moich zbiorach, bo nie odznaczało się wielkimi walorami wizualnymi, gdyby nie to, że przechodząc w tym samym miejscu następnego dnia, stwierdziłem, że drzewo zniknęło: zostało ścięte, a robotnicy kończyli właśnie ładowanie resztek gałęzi i konarów na ciężarówkę, która miała je odwieźć zapewne do jakiejś kotłowni. Przyczyna wycięcia okazała się prozaiczna: rozpoczął się remont przejścia podziemnego, jedną z jezdni ulicy Chorzowskiej wyłączono z ruchu, a dokładnie w miejscu, gdzie stał "mój" kasztan, zaplanowano łącznik, umożliwiający kierowcom przejazd na jezdnię przeciwległą.

Tym sposobem, za sprawą decyzji anonimowych urzędników,

Foto
znalazłem się w sytuacji podobnej jak poczciwy Filip Mosz z filmu Kieślowskiego "Amator". Bohater ten, grany przez Jerzego Stuhra, odkrył magię filmu, gdy zobaczył na nakręconym przez siebie filmie nieżyjącą już matkę swojego kolegi "jak żywą", i postanowił poważniej zająć się sztuką filmową. Ja również miałem na ekranie komputera kawałek świata już nieistniejącego, mogłem go oglądać ze wszystkich stron, a gdybym chciał, mógłbym sobie wydrukować (w jednym z poradników wyczytałem światłą radę, że "w fotografii cyfrowej przenosimy na papier tylko te zdjęcia, które z jakichś powodów na to zasługują"), oprawić w ramki i powiesić na ścianie. W moim przypadku nie może być jednak mowy o iluminacji, jaka się stała udziałem wspomnianego Danielaka, bo zdjęcia robię jeszcze od czasów, gdy powszechnym sprzętem fotograficznym były NRD-owski aparat Certo i radziecka Smiena; przyznaję wszak, że przyjemność w robieniu zdjęć innych niż pamiątkowe fotografie z imienin czy wakacji znalazłem dopiero niedawno.

W twierdzeniu, że dzięki fotografii można obcować z elementami świata minionego, nie ma, rzecz jasna żadnej odkrywczości. Przekonanie się jednak o tym w sposób tak namacalny wprawiło mnie w jednak w refleksję. Skonstatowałem bowiem, że doskonale pamiętam liczne krajobrazy, które dziś już nie istnieją albo za mojego życia zdecydowanie się zmieniły; niestety przeważnie nie posiadam ich utrwalonych ani na błonie celuloidowej, ani na błyszczącym papierze, ani tym bardziej na magnetycznych lub chromowanych krążkach. Nie wiem też, czy takie utrwalenia gdzieś istnieją. Na łące, na którą wybraliśmy się z wycieczką w I klasie szkoły podstawowej, już w kilka lat później wyrosły wieżowce. Tereny, które pamiętam jako "łyse", pozbawione roślinności, odnajduję dzisiaj ze zdziwieniem jako porośnięte drzewami. Na miejscu łanów pszenicy wyrosły supermarkety, piaszczyste drogi w nadmorskiej miejscowości, do której niedawno powróciłem po 20 latach, zastałem wyasfaltowane; w innych zaś z kolei miejscach rosnące drzewa wycięto, trawniki zamieniono na parkingi, parkingi zabudowano domami. Większość z tych obrazów jedynie potrafię wywołać z pamięci i żałuję, że nie miałem możliwości czy okazji ich w swoim czasie utrwalić na błonie światłoczułej. Nie sfotografowałem domu porośniętego dzikim winem na rogu Dębowej w Katowicach, który ustąpił miejsca trasie średnicowej, łanów zboża, zastąpionych przez centra handlowe, zalanych słońcem osiedlowych alejek, dziś zasłoniętych cieniem brzóz i orzechów, paru skrzyżowań, zanim wybudowano na nich ronda z miniaturą kopca Kościuszki w środku; ba, nawet Ronda i ulicy Roździeńskiego w ich ustalonym przez kilkadziesiąt lat kształcie, który przestał istnieć również całkiem niedawno. Nie jestem pewien, czy ktoś tego dokonał; może się to kiedyś okaże. Dawne fotografie różnych miejsc, które można znaleźć np. na internetowych stronach, rzadziej na muzealnych i okolicznościowych wystawach są nieliczne, często słabej jakości, dają obraz fragmentaryczny. Najczęściej są to reprodukcje starych widokówek, czasem zdjęcia gazetowe; poza tym w różnych zbiorach powtarzają się w zasadzie te same obrazki.

W przyszłości sytuacja ta może się zmienić i to właśnie dzięki fotografii cyfrowej nasze czasy uzyskają znacznie lepszą dokumentację wizualną dla potomności. Z pewnością nigdy bym nie zdecydował się wykonać zdjęcia temu nieszczęsnemu kasztanowcowi, gdybym miał tylko zwykły aparat i film z 36 klatkami, a po wystrzelaniu wszystkich ujęć miał iść do laboratorium, oddać film do wywołania i "w ciemno" zamawiać odbitki. Właśnie łatwość robienia zdjęć cyfrowych i możliwość natychmiastowej kontroli jakości dokonanego ujęcia to najważniejsze zalety tej technologii, istota rewolucji, jaką już wcześniej przeszliśmy choćby w metodach przygotowywania tekstów do druku. Jeszcze dziesięć lat temu tłumaczył mi pewien kolega, że pisanie artykułów na maszynie bardziej mu odpowiada niż przy użyciu komputera, ponieważ nieodwracalność każdego uderzenia w klawisz zmusza go do większego zastanowienia nad tym, co pisze, podczas gdy łatwość, z jaką w technice cyfrowej można się wycofać z błędnej operacji, możliwość przekształcania tekstu w dowolnym momencie, wpływa nań demobilizująco. A są też i "fani" pisania ręcznego, którzy utrzymują, że dopiero gdy ich ręka zaboli od ściskania ołówka, czują, że piszą i myślą nad treścią tego, co piszą (zdarzyło mi się już oglądać kilka programów o literatach, którzy taki pogląd wygłaszali - siedząc przy biurku z włączonym komputerem). Podobnie zapewne znajdą się zwolennicy fotografii tradycyjnej, argumentujący w tym samym kierunku: nieograniczona możliwość ingerencji w otrzymany obraz cyfrowy może fotografa zwalniać z myślenia o tym, co i jak ma fotografować.

Niezależnie od takich obaw wydaje się, że w fotografii amatorskiej era cyfrowa otwiera zupełnie nowe perspektywy i horyzonty. Możliwość wykonania kilkuset zdjęć praktycznie za darmo (pod warunkiem, oczywiście, wydania wcześniej określonej sumy na sprzęt) z pewnością zwiększa prawdopodobieństwo uzyskania ujęć ciekawych, niepowtarzalnych, nawet cokolwiek przypadkowych, ale które po pewnym czasie mogą ujawnić swój nieoczekiwany urok. Rozwój fotografii cyfrowej sprawi, że może mniej będzie zapomnianych kasztanowców, trawników, ulic, budynków, alejek, które zniknęły bezpowrotnie, a nikt nie pokusił się o zatrzymanie ich widoku dla potomności. Foto: Żmigrodzki kasztan.jpg

Ten artykuł pochodzi z wydania:
Spis treści wydania
Kronika UŚNiesklasyfikowaneOgłoszeniaStopnie i tytuły naukoweW sosie własnymWydawnictwo Uniwersytetu ŚląskiegoZ Cieszyna
Zobacz stronę wydania...