W drugiej połowie września obchodziliśmy Międzynarodowy Tydzień Schizofrenii. Tymczasem w Katedrze Psychologii Klinicznej Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach na co dzień można oglądać wystawę prac pacjentów ośrodka dla chorych psychicznie "Przystań" - podopiecznych dr Agnieszki Pietrzyk.
Na dwóch ścianach małego gabinetu, mieszczącego się na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UŚ, wiszą niewielkie, lecz bardzo ekspresyjne obrazki. To czyste emocje zamienione w kolor. Na jednym z nich wielka, piękna i gładka góra, otoczona lasami i lazurem morza oraz nieba. Świeci tu gorące, południowe słońce. Stoi mały, przytulny domek. To marzenie, kraj szczęścia. Na innym - z szarych i czarnych kłębów dymu, z oparów zimnej mgły, jak prośba do Boga o ocalenie, wyłaniają się dwie małe, słabe rączyny. To teraźniejszość, choroba.
Te prace są efektem warsztatów plastycznych,
Dr Agnieszka Pietrzyk |
A jak mówi ona sama - schizofrenia ma tyle twarzy, ile jest osób dotkniętych tą chorobą - można się zatem wiele tu nauczyć. U każdego pacjenta przebieg choroby jest inny, mniej lub bardziej agresywny - czasem pozwala na prowadzenie normalnego życia, częściej - koliduje z nim i z pragnieniami chorych. Przeszkadza w nauce, pracy, życiu rodzinnym. Jest wrogiem, który niszczy człowieka na różnych poziomach jego egzystencji, nie oszczędzając życia duchowego i emocjonalnego. To właśnie sfera kontaktów z innymi ludźmi cierpi najbardziej. Choroba niszczy przyjaźnie, miłość i rodziny. Człowiek pozostaje sam na polu bitwy, walcząc ze swoim wewnętrznym demonem - schizofrenią. Dlatego też na rysunkach schizofreników trudno byłoby dopatrzyć się postaci ludzkich czy zwierzęcych. Wyjątkiem jest tu: Portret mojego wroga. Wrogiem jest choroba. Ma ona postać zawsze smutnego lub złego potwora. To hybryda człowieka, diabła i drapieżnika. Twarze ludzkie opatrzone są rogami bądź wilczymi uszami. To jedyne czarne rysunki, jakie tu wiszą. Reszta to kolorowe wizje raju i różnobarwne abstrakcje. Marzenia chorych są małe i proste, jak marzenia dzieci: domek, słonko, kwiatek, plaża, jeziorko z żaglówką. Dominują obrazy natury, roślinki i marzenia o domu. Choroba to więzienie, czarny dym, potwór czy mroczna dżungla...
Warsztaty plastyczne to tylko jedna z form terapii
Chorzy razem uczą się czuć się zdrowymi, mają własną przestrzeń, o którą dbają, pracują fizycznie, wspólnie próbują wyznaczać sobie nowe cele - co zwane jest tutaj "urealistycznianiem planów". Za tym hasłem kryje się niestety nie tylko potrzeba uwzględniania w planach życiowych choroby, ale też społeczny stygmat schizofrenii - choroby umysłowej. Podleczeni (nie da się bowiem wyeliminować choroby w stu procentach) świetnie radzą sobie w nowym środowisku - w pracy, szkole, wśród nowych przyjaciół - do czasu, aż ujawnią swoją przypadłość. Tak to już bowiem jest, że słabe krążenie, rak czy żółtaczka nie są naganne w naszym społeczeństwie, ale choroba psychiczna - tak. Boimy się inności. Chorzy tracą więc pracę, przyjaciół, bliskich. Nie wszyscy, na szczęście.
Dwa razy w miesiącu w ośrodku spotykają się rodziny
Czas, jaki pacjent spędza w ośrodku jest też momentem odpoczynku od choroby dla rodziny. Jest momentem oddechu, możliwością odreagowania stresu. Największym problemem tej choroby jest bowiem fakt, że im bardziej zdrowy człowiek kogoś kocha, pod wpływem choroby tym większego widzi w nim wroga. A etapy nasilenia choroby i zdrowia (remisji) przeplatają się w życiu tych rodzin często. Przypomina to mieszkanie pod jednym dachem z dwoma osobami - o zupełnie różnym charakterze i nastawieniu. Choroba to rodzaj negatywu zdrowego człowieka. Trzeba się tego nauczyć, by nie uwierzyć, że najbliższa osoba nas nienawidzi... Jak mówi dr Agnieszka Pietrzyk, schizofrenika można porównać do kogoś, kto nagle zaczyna mówić po węgiersku i przestaje rozumieć swój dawny język. A taka sytuacja może dla rodziny oznaczać konsternację czy wręcz szok. Jak wielkim jest to problemem również dla samych chorych, widać z "Portretów mojego wroga", na których samotne i smutne bestie bardziej przypominają zjawy z podań ludowych czy koszmarów, niż prawdziwych ludzi. Potwory to postaci symboliczne, nie realne. Zresztą większość tych rysunków napawa niepokojem. Oto dwa czerwone, egzotyczne kwiaty wykwitają wśród kłębów czarnego dymu. Albo: z mroku wysuwa się duża, kolorowa mandala (oznacza tu chorobę), malowana w ciepłych barwach, wijących się spiralnie, jak w dziecięcym bączku do zabawy... Albo też: cała kartka zapełniona poodrywanymi, nie pasującymi do siebie figurami geometrycznymi - trójkątami, kwadratami, wielobokami - ich kolory są jasne i żywe, a jednak nie tworzą one koherentnej kompozycji, zdają się zupełnie ze sobą nie łączyć, jak fragmenty cennej chińskiej porcelanowej wazy, zbitej na drobny mak... W tych obrazach, bardziej niż w płótnach van Gogha czy mandalach Junga (obaj cierpieli na schizofrenię) widać tragizm egzystencji autorów.
Jest tu jednak także praca napawająca optymizmem. Widać na niej leśne ostępy, a w nich duże czerwone serce z tabliczką SOS i stojący obok drogowskaz, na którym dużymi literami napisano: DO OŚRODKA.