Śląskie noce i dnie Magdaleny Samozwaniec

Mistrzyni parodii - Magdalena Samozwaniec, córka Wojciecha Kossaka i siostra Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, kiedyś bardzo popularna powieściopisarka i felietonistka ze względu na swój satyryczny temperament i pełen wdzięku i lekkości żartobliwości, sposób pisania była zjawiskiem w naszej kulturze wyjątkowym. Karol Estreicher napisał o niej, że „weszła do naszej literatury wielkim krokiem. Tam zasiadła nie wśród wieszczów ani nauczycieli narodu, lecz wśród polskich satyryków”. Rodzinnymi więzami związana serdecznie z Krakowem, potem Warszawą, posiadała w swej biografii także epizod śląski, który dla swego uroku ale i jakiejś kulturowej ważności warto przypomnieć.


Śląsk ją interesował jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, miała tu przyjaciół, zarówno w sferach przemysłowych, jak i literackich. Ponieważ Jan Pawlikowski- mąż jej siostry- Lilki był członkiem Komisji Międzysojuszniczej i ze Starej Wsi pisywał do żony listy pełne rzeczowych informacji o tym, co się dzieje na Śląsku więc i do Magdaleny te wiadomości docierały. Stąd też w znanych wspomnieniach zatytułowanych Zalotnica niebieska pojawił się wątek śląski. Podobno- tak wspominała Janina Zabierzewska-Żelechowska- popularna w okresie międzywojennym poetka na Śląsku- Samozwaniec bywając w Katowicach, zwiedziła także osiedla bezrobotnych i biedaszyby na hałdach wełnowieckich i zagadnęła kiedyś o to wojewodę Michała Grażyńskiego, a musiała uczynić to z tylko sobie właściwym wdziękiem, skoro wydarzenie to przeszło do anegdoty. Do anegdoty przeszło jeszcze jedno wydarzenie utrwalone przez Wilhelma Szewczyka. Kiedyś zasłużony śląski pedagog wręczył jej swoją książeczkę „Gwara uczniów szkół śląskich”. I tu zaczęło się przezabawne nieporozumienie:

„Przeczytałam ją z prawdziwym rozrzewnieniem- powiedziała- obiecywałam sobie, że w takim języku, w ich uczniowskim języku, napiszę następną swoją książkę. Panie Wilhelmie, to nie była gwara, to był poemat rozłożony na poszczególne słowa. „Jo cie nie pizna”, mówił na przykład uczeń do uczennicy...Wie pan, ta dwuznaczność, ale i delikatność... Musiałem ją rozczarować, żadnej dwuznaczności tutaj nie było, słowo „piznąć” oznacza po prosu „uderzyć”, ale w tym uczniowskim zapewnieniu było niewątpliwie sporo delikatności uczuć, których pani Madzi nigdy przecież nie brakowało mimo pozorów, jakie usiłowała stwarzać”.

Okres najściślejszych kontaktów Magdaleny Samozwaniec ze Śląskiem przypada na lata międzywojenne z kilku względów.

Po pierwsze prowadziła wówczas niezwykle ruchliwy tryb życia, po drugie w listopadzie 1945 roku w Bytomiu wzięła ślub z Zygmuntem Niewidowskim, gdzie mieszkała jego siostra, u której teraz pisarka będzie się zatrzymywała w czasie pobytu w województwie śląskim. Były także ważne względy wydawnicze. Na parę lat zagościła wówczas na stałe na łamach gazet śląskich i dla tych gazet był to bardzo fortunny zbieg okoliczności. Rozjaśniła swoim uśmiechem zgrzebne wtedy łamy czasopism i w śląski świat wniosła wiele spontanicznej radości i życia..

Bywała też w „salonie literackim” Izabelli Czajki- Stachowicz przy ul. królowej Jadwigi., a jej przyjazdy to były prawdziwe uczty- nie tylko duchowe- jak zapewniają ci, którzy pamiętali tamte czasy.

Już w roku 1945, po wyzwoleniu zaprzyjaźniony z nią satyryk Józef Nacht Prutkowski, który pisywał do katowickiej „Trybuny Robotniczej” i redagował od dodatek „Z wesołej Trybuny” zaprosił „Madzię” do współpracy, z którego chętnie skorzystała. W „Trybunie” od roku 1946 Samozwaniec była redaktorką niedzielnego wydania dodatku dla dzieci pt.” Hulajnoga”, które- jako córka Kossaka- ilustrowała- własnymi rysunkami. Była też autorką krytyk teatralnych i felietonów bardzo ostrych i śmiałych,które nie przysparzały jej przyjaciół. Z tym okresem jej współpracy łączy się wiele anegdot. Między innymi i taka, gdy rozżalona i rozdygotana „Madzia” wpadła do Prutkowskiego ze skargą, że z owej „Hulajnogi” odrzucono jej m.in. taki wierszyk:

NOC POŚLUBNA
Zapytano młodej żony po ślubie,
Czy igry małżeńskie polubi.
I padło z ust. byłej dzieweczki,
Że ta gra nie warta świeczki

Satyryczka zupełnie nie rozumiała dlaczego ten wierszyk nie jest stosowną lekturą dla dzieci !

I ta przygoda właśnie bliżej związała ją z „Kocyndrem”. Było to czasopismo satyryczne nawiązujące tytułem do „Kocyndra” Ligoniowego z lat plebiscytu i powstań. Wychodziło od 19 października 1945 roku w Katowicach i redagował je właśnie Józef Nacht Prutkowski, a żartobliwe wstępniaki pisywał Wilhelm Szewczyk, podpisujący się jako „ Hanys z Kocyndra”- pisywali tam także Marian Załucki, Zenon Wiktorczyk, Stanisław Lec, Jerzy Kern, Karol. Szpalski , czyli czołówka satyry polskiej. Gościli też śląscy literaci, a ilustratorami byli Jan i Danuta Lenicowie. Żywot pisma nie był długi ale cieszyło się dużym powodzeniem, bo nawiązywało do tradycji typu humoru dobrze zakorzenionego na Śląsku. Po niefortunnej przygodzie z „Hulajnogą” Samozwaniec przygarnął „Kocynder”, w którym umieszczała satyryczne wierszyki, felietony, fraszki, skacze, mini dramaty, w sposób głęboko humanistyczny, w gruncie rzeczy życzliwy kpiąc z ludzkich wad i słabości, także własnych. Jako współpracowniczka była sumienna, rzetelna i niezawodna. Wspomina Tadeusz Kwiatkowski, jak kiedyś z dumą mu opowiadała:„ Panie Tadzio, czyta pan „Kocyndła” ? Nie? Szkoda. Ja tam napisałam felieton. Później byłam na przyjęciu i wojewoda genełał głatułował mi, a ja się go zapytałam, co mu się podobało w moim felietonie. On na to, że nie czytał, ale opowiadał mu sekłetarz. Tak ja do sekłetarza, a on, ze też nie czytał, tylko, że opowiadała mu żona. Widzi pan, panie Tadzio, co kobiety mogą”. Ten sam Tadeusz Kwiatkowski napisał o Magdalenie Samozwaniec:

W Katowicach ma kontakty i z Prutkowskim spędza nachty

Jej fraszki odbijały nieraz bolesne sprawy ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej; jak poniższa:

- Spotkała się wydra z wyderką,-
- Szabrowe masz jak widzę futerko.-
- A na to tamta z dumną miną pawia,
- Rzekła- Zgadłaś- przywiozłam z Wrocławia !
A także życia kulturalno- literackiego:
W jednym numerze „Odrodzenia”
Dostojewskiego Fijas oceniał,
Pisał, że się nim brzydzi
Że z niego szydzi
Był seans - Dostojewski
Wszedł w oczach mając łezki
I rzekł duch sławnego asa-
Że nie każdy jest na miarę Fijasa.

Wkrótce z Józefem Prutkowskim zaczęła pisarka odbywać wspólne wyjazdy autorskie po Śląsku. Tworzyli parę znakomitych satyryków, szybko dostosowywali się do poziomu słuchaczy i rozśmieszali ich do łez, zdarzało się, że jej fraszki nabierały charakteru obiegowego. Spotkania przygotowywali jadąc w pociągu, ale czasem improwizowali i to też dawało znakomite efekty. Niebawem dołączyli do nich Gwidon Miklaszewski i Jan Brzoza i tak objeżdżali cale województwo katowickie, zapraszani przez zakłady pracy, tworząc niepowtarzalny program kabaretowy.

Ale z Katowicami wiązała autorkę Mojej wojny trzydziestoletniej też współpraca z bardzo zasłużonym wydawnictwem AWIR, które wydało już w roku 1946 jej książkę Tylko dla kobiet. Kierownikiem literackim tej oficyny był Gwidon Miklaszewski, poznany jeszcze przed wojną w Poznaniu w „Klubie Szyderców pod Kaktusem”, znakomity ilustrator jej powieści i felietonów, którego niepowtarzalna kreska podkreślała komizm postaci i sytuacji. Trzeba stwierdzić, że w przypadku Magdaleny Samozwaniec i Gwidona Miklaszewskiego słowo pisarskie i trud rysownika tworzyło zupełnie niepowtarzalną całość: oboje tworzyli lekko, zabawnie jakby „dla żartu”, ale w tym właśnie był ich styl. W latach późniejszych ilustrował min. takie jej książki, jak: Czy Pani mieszka sama, Na ustach grzechu, Tylko dla dziewcząt, Tylko dla mężczyzn. Gdy Miklaszewski zaczął współpracować z „Dziennikiem Zachodnim” (od 1949 roku) mówiła o nim „śledziennik zachodni”- a on jej odpowiadał:„Trafiła Kossak na kamień”. Występowali także razem w katowickiej telewizji w audycjach, w których ona mówiła o rysunkach Gwidona- a on o tekstach Magdaleny.

Autorka Na ustach grzechu miała pełną świadomość wartości rysunków Miklaszewskiego, toteż obdarzyła go następującą dedykacją na książce.

Błagam, nie przestawaj. O nie!
Rysować pod moje teksty, Gwidonie!
Bez Ciebie
Tekst mój smutnie nóżką grzebie,
Jest jak pusta fajka,
Jajecznica bez jajka,
Kanarek bez dzióbka,
Bez ogonka pupka

Potem już z Warszawy też często przyjeżdżała na Śląsk. Mąż Magdaleny- Zygmunt Niewidowski wspomina: „Pobyt na ziemi śląskiej był dla niej zawsze bardzo pracowity. Zaprzyjaźnione bibliotekarki i kierowniczki domów kultury korzystały skwapliwie z pobytów Madzi na Śląsku i organizowały spotkania autorskie w różnych leżących obok siebie miejscowościach. Bywały dni, że miała po trzy, cztery występy. W tym czasie bawiła swoimi spotkaniami ponad trzysta razy. Miała niespożytą energię”. Dodajmy, że każde spotkanie poprzedzała wizyta u fryzjera i bardzo starannie przygotowywany makijaż.

Cieszyła się autentyczną sympatią, na kiermaszach do jej stoiska stały długie kolejki po podpisy. Gwidon Miklaszewski z rozbawieniem wspominał, że kiedyś w Katowicach do pisarki i rysownika razem podpisujących książki był tak wielki natłok czytelników, że para autorska nie miała już siły podpisywać. Wówczas Magdalena podeszła do tablicy, na której Gwidon rysował dla publiczności i napisała dużymi literami „Magdalena Samozwaniec”- potem Miklaszewski uczynił to samo, potem „Madzia” oznajmiła:”- A teraz państwo łaskawie przepiszą to sobie do swoich książek, bo my już nie mamy czasu ani siły”. Może dzisiaj, gdy Gwidon Miklaszewski też już odszedł do krainy Wiecznego Pisania i Rysowania- razem grają swego Wielkiego szlema pokładając się ze śmiechu.

Z jednego z wrześniowych kiermaszów w chorzowskim Parku Kultury i Wypoczynku w roku 1966 taką zapamiętał ją Wilhelm Szewczyk: [...] „Pamiętam ją w białej sukni i w białym kapeluszu z szerokim rondem. Powinien ją był namalować Paweł Wróbel, wielki niedzielny kolorysta z podkatowickiego Janowa- w kreacji, w której przypominała i damę, i zgrabną młodziutką dziewczynę- na tle hałd, kominów i karuzeli.”

Dzisiaj twórczość Magdaleny Samozwaniec odchodzi już powoli w zapomnienie, bo żywot satyry- zwłaszcza tej okolicznościowej- jest krótki. Ale wiele jej sentencji i aforyzmów nabrało charakteru obiegowego, weszło do skarbnicy „słów skrzydlatych”, wśród nich i to, że „śmiech i kpiny to niejednokrotnie płacz mędrca”.