SETNE URODZINY

Lucjan Wolanowski
Pierwszy dzień XX wieku wstawał nad Sydney, kąpiąc w słońcu miasto, które - jak nigdy dotąd - przybrało odświętną szatę. Nocą padał deszcz, szalała burza z piorunami, tysiące flag nasiąkło wodą i zwisało nieruchomo na słabym wietrze. Kwiaty były wszędzie, a orkiestry dęte już wcześnie wyszły na ulice. To był przecież pierwszy dzień Australii jako państwa; teraz trudno nam zrozumieć to uczucie dumy, jakie dominowało wtedy w tym dalekim kraju.


To był dzień dla marzeń, jakkolwiek wielu marzycieli nie miało pewności, jak dalece ich nadzieje się ziszczą. Tego dnia zaprzysiężono pierwszy rząd Australii. Słowo „kolonialny” w odniesieniu do obywateli Australii i do australijskich produktów - z reguły w znaczeniu ujemnym - miało na zawsze zniknąć ze słownika mowy potocznej. Dość potoczne było mniemanie, iż dzień ten stanowi początek właściwej historii Australii - nowej Australii z własną świadomością narodową.

Do tego dnia na wielkim lądzie istniały kolonie, które nie bardzo przejmowały się sąsiadami, istniał dla nich autorytet monarszej władzy w dalekim Londynie. Może to dziwić, jeżeli się zważy, że w tych pionierskich czasach ludność Australii wywodziła się przeważnie z Wysp Brytyjskich, mówiła tym samym językiem. Skupiska ludności były w Sydney i Melbourne, w mniejszym stopniu - w stolicach innych kolonii.

Obyczaje przywieźli w bagażu imigranci z Wysp Brytyjskich

Koleje przeżywały burzliwy rozwój, zwłaszcza gdy się uwzględni ówczesne możliwości techniczne oraz konieczność prowadzenia szlaków przez tereny pustynne, pozbawione wody dla parowozów. A jednak z pewnych obliczeń wynika, że miesięcznie przybywało około stu kilometrów torów. Ale ten świetlany obraz przyciemniał fakt, że każda kolonia budowała swą kolej stosując odrębny rozstaw osi. Stąd też podróżny na uczęszczanym szlaku z Sydney do Melbourne musiał w środku nocy na stacji granicznej przesiąść się do pociągu kolonii Victoria, aby jechać dalej. No i oczywiście przejść odprawę celną. Przewóz towarów z jednej kolonii do drugiej obłożony był wysokim cłem. Pobieranie go na spławnych rzekach w głębi kraju - było już zupełnym absurdem. Jedna z kolonii wydała fortunę na budowę szlaku kolejowego przez pustkowie tylko dlatego, aby skierować handel do miasta po swej drodze granicy.

Poszczególne kolonie prowadziły odrębną politykę gospodarczą. Rząd kolonii dbał o prestiż Korony i starał się zachować równowagę między różnymi grupami nacisku. Przeciętny parlament kolonialny nie trwał dłużej niż półtora roku. Kolonia Południowa Australia miała 42 rządy w 40 lat. Debaty parlamentarne miały długą tradycję ostrych dyskusji. Burzliwymi oklaskami przyjęli posłowie parlamentu Nowej Południowej Walii w Sydney wystąpienie Sir Henry Parkes`a - wielce zresztą zasłużonego dla sprawy federacji - gdy oświadczył: „Mój czcigodny przedmówca znany jest z tego, że popełnił każde przestępstwo poza jednym, które byśmy mu z łatwością wybaczyli, a mianowicie poza samobójstwem...”

mapa Australii

Mówcy na wiecach posługiwali się językiem prostym, gdy przedstawiali zalety federacji: „Panowie, gdy poprzecie ten projekt, to założycie podwaliny pod wielkie i sławne państwo pod Krzyżem Południa i mięso potanieje i dożyjecie chwili, gdy australijska rasa będzie dominować na Morzach Południowych i będziecie mieli rynek zbytu na ziemniaki i jabłka a wasi synowie przejmą wielkie dziedzictwo...”

Inne argumenty były bardziej rzeczowe. Chodziło o sprawy obrony. Opierała się ona na potędze Królewskiej Floty, ale jeszcze w XIX wieku w kilku koloniach doszło do paniki na wieść o wyimaginowanym najeździe rosyjskim. Każda kolonia miała własną armię, jeżeli tak można nazwać garstkę ochotników, którzy nie byli skoszarowani i którzy „zjawiali się w sobotę na ćwiczeniach, gdy akurat mieli ochotę postrzelać”.

Na przedpolu Australii leży wielka wyspa Nowa Gwinea. Gdy kolonie odmówiły sfinansowania aneksji, północno - wschodni skraj wyspy zajęli Niemcy. Lord Derby, brytyjski minister kolonii nie krył oburzenia, gdy się dowiedział, że kolonia Queensland zajęła południowo - wschodni skrawek Nowej Gwinei. Lord Derby bezzwłocznie wysłał do Niemiec specjalną delegację, aby przeprosić za ten wybryk australijskiej kolonii. Delegacja została przez dyplomatów Rzeszy poinformowana, że Niemcy nie mają żadnych planów zaborczych wobec tej wyspy. Trwała jeszcze ta wymiana uprzejmości, gdy niemiecki statek płynął całą parą ku Nowej Gwinei, zajął jej północną część, oraz przyległe wyspy. Wszystko to pod nosem wściekłych obywateli Queenslandu. Cytowanie wiązanek, jakie ówczesna prasa australijska słała pod adresem ministra kolonii - leży poniżej godności szanującego się miesięcznika...

Pub w interiorze, gdy nadszedł telegram z wynikami wyścigów o Puchar Melbourne. Wyniki są przedmiotem wielkiego hazardu. Imigranci podróżowali miesiącami, skuszeni perspektywą dobrobytu w kraju w dole globusa
Pub w interiorze,
gdy nadszedł telegram z wynikami
wyścigów o Puchar Melbourne.
Wyniki są przedmiotem wielkiego hazardu
Imigranci podróżowali miesiącami,
skuszeni perspektywą dobrobytu
w kraju w dole globusa

Zwracano też uwagę na niedostatki łączności z metropolią. „O tym, że Wielka Brytania toczy wojnę z innym mocarstwem, my, Australijczycy, możemy dowiedzieć się wtedy, gdy pociski z dział wroga spadną na nasz kraj” - argumentowali politycy. Podjęto więc budowę linii telegraficznej, mającej połączyć Darwin z północy kraju z Adelaide, stolicą Południowej Australii. Z Darwinu podmorski kabel wiódł do Singapuru, wtedy też podmorskiej kolonii i dalej do Londynu. Budowa trasy przez niezbadaną pustynię, gdzie upał zabijał robotników, a słupy były zżerane przez termity - była wielkim wyczynem.

Kopalnia złota w Ballarat
Kopalnia złota w Ballarat

Kolonie miały wspólny problem: masowa imigracja chińska. Próby ograniczenia wstępu zawiodły. Robotnicy z Chin wysiadali nie w portach, ale na brzegu lądu, potem pieszo przez pustynię brnęli ku kopalniom złota. W samej tylko Victorii w trzy lata zjawiło się 40 tysięcy Chińczyków. Twierdzono, że byli na bakier z higieną, co w kraju z niedostatkiem wody pitnej było zawsze niebezpieczeństwem. Zarobków nie wydawali na miejscu, ale wysyłali do ojczyzny. Rzecz w tym, że byli to bardzo biedni kulisi. Zostawiali w Chinach brata czy siostrę w niewoli przedsiębiorcy, który opłacił ich rejs do Australii. Wysyłali więc pieniądze na wykup tych „żywych zastawów”. Nastroje antychińskie szerzone były przez przybyłych w czasie gorączki złota górników z Kalifornii. Powstała „Liga Antychińska”, w której programie było „ustrzeżenie nadobnych dziewcząt australijskich przed losem gorszym niż śmierć”. Doszło do krwawych rozruchów, Chińczyków mordowano i grabiono.

Dopiero rząd federalny uporał się z tym problemem, uderzając zresztą nie tylko Azjatów, ale i innych przybyszów, których uznał za niepożądanych gości. Odmawiał wjazdu każdemu, kto oblał dyktando 50 słów w dowolnie wybranym - przez urzędnika imigracyjnego - języku europejskim. Tak więc Szwed mógł dostać dyktando po węgiersku, a Słowak - po norwesku. O ile tylko był upatrzony na ofiarę. A prawo to przestało obowiązywać dopiero w połowie mijającego stulecia.

Nim jednak doszło do utworzenia federacji - w Londynie delegaci z Australii toczyli bój niemal o każde słowo sformułowania odpowiednich aktów prawnych. Barton, Kingston i Deakin byli wybitnymi politykami. Gdy w toku negocjacji wskazano im pokój, gdzie mogli by między sobą, na osobności - ustalić granicę kompromisu - delegaci dali upust swym uczuciom i zorganizowali niemą manifestację radości. Bez słowa, w ciszy, wzięli się za ręce. Ci trzej prawnicy w wieku już mocno dojrzałym tańczyli wokół stołu. Mieli się z czego cieszyć.

okładka książki

Książki Lucjana Wolanowskiego, poświęcone Australii:

„Poczta do „Nigdy - Nigdy” (1968; wyd. V: „Czytelnik”, Warszawa 1989);

„Min- Min. Mała opowieść o wielkim lądzie” („KAW”, Warszawa 1978);

„Ląd, który przestał być plotką” („PIW”, Warszawa 1983);

„Ani diabeł, ani głębina. Dzieje odkryć Australii, opowiedziane ludziom, którym się bardzo spieszy” („Nasza Księgarnia”, Warszawa 1987).

Autorzy: Lucjan Wolanowski, Fotoarchiwum autora