20:00 - Otwarty Uniwersytet Telewizyjny

Najwyższa już pora rozstać się z pokutującym jeszcze mitem niezaradnego, roztargnionego naukowca, utrzymywanego przez żonę i wystawianego na pośmiewisko przez bardziej przebojowych członków rodziny. Powoli, bo powoli nadchodzą czasy, kiedy nauczyciel akademicki będzie traktowany przez społeczeństwo z należnym mu szacunkiem i estymą niczym właściciel kantoru wymiany walut, piłkarz z II-ligowej drużyny, czy nawet członek gangu z Wołomina. Udowodniła to Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, która odbyła się w Wiśle. Podano tam do publicznej wiadomości przykład pewnego wielce zapobiegliwego profesora, wykładającego na 17 różnych uczelniach! Informacja ta wywołała gwałtowną falę zawiści, zwłaszcza wśród tych biedaków, którzy czerpią dochody lewie z 5 czy 7 źródeł. Inni zaś utrzymujący się z pracy na jednym marnym etacie, ze wstydem schowali "Gazetę Wyborczą" (stamtąd to właśnie pochodzi ów budujący przykład pracowitości), po to, by nie narazić się na kpiny i złośliwe komentarze typu: "Niektórzy jak chcą, to potrafią! A ty? ? !! Chiński uczony od siedmiu boleści!"

Jerzy Parzniewski
Jerzy Parzniewski i Remedium - idealne połączenie

Uczciwie jednak mówiąc: to nie rajdy po Polsce w poszukiwaniu jakiejś zapomnianej szkoły wyższej przyczynią się do wzrostu autorytetu ludzi nauki. Cóż bowiem przysparza obywatelom RP prawdziwej popularności, no może poza uczestniczeniem w balu charytatywnym Jolanty Kwaśniewskiej czy pokrewieństwem z Marianem Krzaklewskim? Oczywiście występ w telewizji. I taka szansa otwiera się przed naszymi akademikami. 22. 03. 2000 z dumą poinformowano, iż z poparciem najwyższych czynników - z Prezydentem RP na czele - zatwierdzono projekt Otwartego Uniwersytetu Telewizyjnego. Proszę powstrzymać się od pogardliwego prychania. Wiem, że są wśród państwa takie osoby, które pamiętają nocne kursy telewizyjnej politechniki, dla mniej lub bardziej zaawansowanych - zalecane przez lekarzy, jako antidotum dla cierpiących na bezsenność. Dzisiejsza telewizja nie ma jednak wiele wspólnego z tą siermiężną i naiwną z lat 60 czy 70, kiedy to widok Wicherka prezentującego okazałego grzyba, był szczytem estetycznego wyrafinowania, wprawiającym widzów w prawdziwą ekstazę. Mariaż obecnej skomercjalizowanej telewizji z nauką, może stworzyć całkiem efektowną nową jakość. Ale... Właśnie "ale".

Dominującą cechą telewizyjnych programów staje się coraz częściej "podglądactwo". Już w lutym prasa triumfalnie donosiła, że Mariusz Walter zakupił licencję holenderskiego programu "Big Brothers" i za kilka miesięcy obejrzymy pierwsze odcinki jego polskiej mutacji. Jak państwo z pewnością wiedzą, cały pomysł tego programu polega na codziennym podglądaniu zamkniętej w odizolowanym budynku grupy ludzi. Kamera towarzyszy im przez 24 godziny na dobę, w różnych bardziej lub mniej intymnych sytuacjach. Powstaje z tego godzinny program. Widzowie zaś eliminują poprzez audiotele, tych osobników, którzy wydają się być mało sympatyczni czy nie spełniający ich widzów wyobrażeń o telewizyjnym bohaterze. Takie "Truman Show" i "Czyż nie dobija się koni" podane w jednym kubku, dość pikantne, bo doprawiane szczyptą skandalu.

Jeśli polskie wydanie "Wielkiego Brata" zdobędzie popularność, to niewykluczone, że inne stacje będą chciały ów sukces jakoś dla siebie zawłaszczyć i kto wie, czy nasz Telewizyjny Uniwersytet Otwarty nie będzie tych manipulacji ofiarą, stając się bardziej otwarty niż to ojcowie założyciele przewidywali.

Oczywiście podglądanie codziennego życia uczelni nie wywoła u widzów dreszczyku emocji, nie przykuje ich do foteli, bo co tu dużo mówić, nudne to jak sejmowa debata o kontraktacji buraka cukrowego. Ale już egzaminy... O, to może być nawet zabawne, zwłaszcza dla tych, którzy uwielbiają oglądać męczarnie innych, pukając się przy tym znacząco w czoło. Jako, że walka toczy się nie o milion, nie o samochód nawet, nie o basen wody mineralnej czy wagon tartego chrzanu, ale o jakiś niewiele w gruncie rzeczy dający głupi podpis w indeksie. Może więc zdarzyć się i taka sytuacja, że po słynnych z filmów Wajdy korytarzach na Woronicza, gdzie nerwowo biegała (goniąc za Sobczukiem bądź Radziwiłowiczem) Krystyna Janda, teraz będzie maszerował reżyser telewizyjnego uniwersytetu pouczając wykładowcę z tejże uczelni. Nie możemy niestety podejrzeć, to chociaż podsłuchajmy:

Reżyser - Profesorku kochany, no gdzie się pan podziewa? Uprzedzałem przecież, że dzisiejsze egzaminy lecą "na żywo". Cóż się pan tak trzęsie ze strachu, to nie pan zdaje. Spokojnie. Oto lista zdających i pytania, które pan im zada. Jak to, co to jest? Faktycznie, zdjęcie nie najlepsze, ale to pana studentka. Babcia Wiesława, a tu są dla niej pytania.

Oszustwo? ? ? Panie profesorze. Telewizja ma swoje prawa. To nie jest pański uniwersytet, tu trzeba myśleć. To pan chce, żebym wystawił przed kamerę nieprzygotowaną, ogłupiałą, zahukaną babinę? I to byłoby według pana uczciwe? Babcia Wiesia jest niezwykle rozgarnięta jak na swój wiek, ale wie pan wojny, komuna, dzieci, kiedy się miała uczyć? Nie, nie, nie. Babcia musi być. Pan oczywiście wie, że sponsorem teleuniwersytetu jest firma od tabletek czyszczący protezy zębowe? No! To właśnie oni zażyczyli sobie staruszki.

Profesorów to ja mam na pęczki, a sponsora tylko jednego. Ten w berecie? To Czesio. Czesio ministrant, tok go nazywamy. Złote serce, chociaż trochę przymulony. No dobrze, niech panu będzie, zgadzam się - tuman, ale Czesio musi zdać! Co pan chce profesorze, żeby mnie na zbity pysk wylali za obrazę uczuć religijnych? Czesio jest sumienny i odpowiedzi pewnie wkuł na blachę. Aha. Gdyby coś zaczął bredzić od rzeczy, to proszę mu kazać naśladować głosy ptaków, które obsiadły św. Franciszka. Mówię panu, rewelacja. Zwłaszcza "stulejka bezpióra" albo "pędzik wydrwigrosz".

Po Czesiu leci blok reklam. Pan wchodzi zaraz po pampersach. Jak to, co to za koczkodan? Przecież to nasza prymuska - Krysia Cycatka. No panie profesorze, teraz to już pan całkiem przesadził. Bez Krysi Cycatki w ogóle nie wchodzimy na wizję. Pan wie, że ta mała więcej zrobiła dla nauki, niż te wasze wszystkie pasteury i einsteiny razem wzięte! O! Tu są listy z całej Polski: poborowy z Mławy, skazany z Ciechanowa, małorolny spod Olecka... Wszyscy chcą studiować. Pan myśli, że dzięki pana łysinie i tym banialukom, które pan wygaduje? Nie. Tylko dlatego, że jest Krysia. Może i ona rozumu zbyt dużego nie ma, ale za to siada jak sama Sharon Stone.

Dobra, resztę obejrzy pan sobie w garderobie. Aha, na todze ma pan przyszyte logo sponsora, więc lepiej niech pan pisze lewą ręką. Żegnam profesorku.

Do telefonu komórkowego - Mariola? Słuchaj. Ten nasz profesorek nic nie kuma. Trzeba mu znaleźć asystentkę. Tylko do cholery nie szukaj po uniwersytetach, ale w dyskotekach. Słuchaj dalej. Na następną sesję sprowadź tego połykacza żyletek i tego szczeniaka, co czyta od tyłu... Nie psa szczeniaka, ale smarkacza sześciolatka z Kalisza... Zaraz, zaraz, poczekaj... Pies też byłby dobry. Poszukaj jakiegoś mądrego. Co? Masz fokę? ! A co ona potrafi? Liczy do dziesięciu i klaszcze w rytm Spice Girls? ! Dobra, dawaj tę fokę, tylko niech się nauczy klaskać pod gaudeamus igitur. Ostatecznie to jest uniwersytet do cholery, a nie jakiś cyrk.