W czasach, których najmłodsi członkowie wspólnoty akademickiej z pewnością nie pamiętają, najważniejszym (tzn. zajmującym najwięcej czasu i wymagającym najstaranniejszego przygotowywania się) przedmiotem na IV roku każdego kierunku studiów było tzw. "wojsko", czyli całodzienne szkolenie wojskowe, prowadzone przez oddelegowanych oficerów Ludowego Wojska Polskiego. Szkolenie to kończyło się egzaminem, wpisywanym do indeksu (studentki odbywały w tym samym czasie tzw. szkolenie sanitarno-obronne). Z egzaminu tego otrzymałem ocenę dobrą (przyznaję niechętnie, bo w dobrym tonie było mieć z tego przedmiotu oceny jak najgorsze), ponieważ nie odpowiedziałem na pytanie - jak się okazało, zasadnicze: Co musi się znajdować w każdej jednostce wojskowej. Poprawna odpowiedź brzmiała: izba tradycji. Kolejne pytanie dotyczyło tego, co się w każdej izbie tradycji powinno znajdować. Tym razem chodziło o ekspozycję dotyczącą powstania Polskiej Partii Robotniczej.
Cała ta historia przypomniała mi się niespodziewanie, gdy w GU przeczytałem relację z gościnnego wykładu znanego profesora, w przeszłości (a i również obecnie) związanego z Uniwersytetem Śląskim, którego przedstawiono jako "autora artykułów językoznawczych i literaturoznawczych". Ta zwięzła charakterystyka (być może wymuszona ograniczeniami objętościowymi tekstu) niezwykle mnie zaskoczyła, dotyczy bowiem długoletniego dyrektora Instytutu Języka Polskiego UŚ, autora nie tylko artykułów, ale przede wszystkim książek, z których co najmniej dwie uznać można za klasyczne pozycje piśmiennictwa w odnośnych dziedzinach polonistyki. Gdy jednak pierwsze zdziwienie minęło, zdałem sobie sprawę, że właściwie nie ma się czemu dziwić. Jest zupełnie prawdopodobne, że autorka relacji (studentka filologii polskiej) nie miała wcześniej z profesorem kontaktu, gdyż w dydaktyce polonistycznej jest on nieobecny już od 10 lat, nie znalazła też okazji (stworzonej np. przez prowadzącego zajęcia) zapoznania się z jego dorobkiem. Podobna niewiedza i nieznajomość dotyczy również i innych - jeszcze kilka lat temu wydawałoby się, że sztandarowych - postaci naszego życia naukowego. Gdzie należy szukać jej źródeł?
Istnieją, jak się zdaje, pewne przyczyny obiektywne. Rozwój nowych metodologii i szkół teoretycznych wymusza odsunięcie - zarówno przez studiujących, jak i przez osoby kierujące procesem dydaktycznym - dawniejszych tekstów naukowych na rzecz propozycji aktualnych, utrzymujących się w bieżącym nurcie refleksji. Z odsunięciem tym wiąże się nieodwołalnie zmniejszenie zainteresowania dawniejszymi badaczami, ich poglądami, nie mówiąc już o szczegółach ich biografii i związków z naszą uczelnią. W językoznawstwie na przykład przejawem tego zjawiska jest wyłonienie się grupy młodych badaczy, uprawiających modną obecnie tzw. lingwistykę kognitywną, którzy - jeśli bliżej zanalizować ich prace - wykazują całkowitą nieznajomość osiągnięć wcześniejszych. Nie bez znaczenia jest tu zapewne specyfika humanistycznych dyscyplin, które w większym stopniu niż ścisłe gałęzie wiedzy uniezależniają bieżące dociekania od rezultatów badań wcześniejszych.
Z drugiej jednak strony wydaje się, że ("mówię bom smutny i sam pełen winy") pracownicy naukowi w pracy ze studentami zbyt mało uwagi poświęcają kwestiom życia naukowego i jego historii. Słuchacze zaś żyją teraźniejszością i nastawieni są raczej "ku przyszłości", więc historia obchodzi ich niewiele (albo też boją się, czy wstydzą zapytać). Dlatego też profesorowie - jak wspomniany na początku - którzy zaprzestają dydaktyki (przenoszą się na inne uczelnie, odchodzą na emeryturę itp. ) szybko wypadają ze zbiorowej pamięci młodych pokoleń studentów (i w konsekwencji - przyszłych pracowników nauki). Tymczasem życie uniwersyteckie, naukowe, stanowi ciągłość, która tworzy się przez następstwo pokoleń badaczy, a jednym z atrybutów pracownika nauki powinna być świadomość owej ciągłości, owego pnia, z którego się wyrasta. Do dziś mam w pamięci anegdoty jakie zdarzało mi się słyszeć od prowadzących zajęcia. Sam w kontaktach ze studentami nie stronię od nawiązywania do tych opowieści, czy dodawania nowych, wyczytanych np. we wspomnieniach naukowców. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje słowa mogą trafiać do stosunkowo nielicznej grupy osób rzeczywiście zaangażowanych intelektualnie w przedmiot zajęć, ale też w założeniu dla nich są one przeznaczone.
W tym miejscu powracamy do tytułowej izby tradycji. Nie wiem, czy w jednostkach Wojska Polskiego izby tradycji pozostały (jeśli tak, z pewnością są w nich eksponowane inne tematy niż wcześniej). Nie postuluję również stworzenia takiej instytucji na i prowadzania tam młodych roczników żaków, co byłoby typową działalnością pozorną. Motyw izby tradycji niech będzie symbolem wskazującym na korzyści z wplecenia elementów wiedzy o życiu naukowym i historii Uniwersytetu (czy poszczególnych jego jednostek) w edukację studentów. Materiały o takim charakterze ukazują się często w "GU", zwłaszcza w związku z jubileuszami naszych profesorów, czy też - niestety - przy okazjach wspomnieniowych, ale chodziłoby też o zagadnienia ściślej związane ze specyfiką poszczególnych kierunków studiów, a więc mniej interesujące dla ogółu środowiska akademickiego. Można by tę problematykę potraktować jako szczegółowy dział tzw. edukacji regionalnej (choć, jak wspomniałem, nie tylko o sprawy zawężone do jednego uniwersytetu i jednego regionu mi idzie). Konsekwencją przyjęcia takiego spojrzenia byłoby staranne dokumentowanie życia naukowego i "społecznego" Uniwersytetu, na potrzeby tych, którzy w przyszłości czasy dzisiejsze będą oglądać w kategoriach historycznych.