SŁUCHAĆ, PATRZEĆ I ROZMAWIAĆ

Magda Piekorz jest absolwentką Wydziału Radia i Telewizji UŚ, zrealizowała trzy filmy dokumentalne - wszystkie nagrodzone. "Dziewczyny z Szymanowa" w 1998 roku otrzymały Brązowego Lajkonika na XXXI Ogólnopolskim Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie. "Franciszkański spontan" nagrodzono na II Małym przeglądzie Form Dokumentalnych w Szczecinie nagrodą honorową. Za ostatni film: "Przybysze" Magda Piekorz otrzymała Grand Prix na I Festiwalu Filmów Krótkometrażowych "Euroshorts 99".

Magda uczestniczyła w pracach jury XXXII Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Dokumentalnych i Krótkometrażowych w Krakowie. Instytucja Filmowa ""SILESIA - FILM" zorganizowała we współpracy z absolwentami WRiTV UŚ przegląd filmów Magdy Piekorz. Impreza odbyła się w walentynkowy poniedziałek 2000 roku, wtedy to właśnie udało nam się namówić wiecznie zabieganą Magdę na rozmowę dla GU, której zapis przedstawiamy poniżej.

- Po czym poznać dobrego dokumentalistę?

- Oj, to bardzo trudne pytanie na sam początek! Dobry dokumentalista to taki człowiek, który bacznie przygląda się rzeczywistości, potrafi słuchać i patrzeć na nią, potrafi rozmawiać z ludźmi, jest otwarty. Ja jestem osobą bardzo żywiołową, ekspresyjną, lubię dużo mówić i dla mnie przestawienie się na rodzaj pracy dokumentalisty był na początku bardzo trudny. Dokumentalista musi mieć wyczucie tematu, musi być ciekaw świata, ale przede wszystkim musi dojrzeć w otaczającej go rzeczywistości to, co jest w niej interesujące, spojrzeć na każde zjawisko inaczej. Bardzo podoba mi się teoria, którą głosi pan Andrzej Fidyk, że jeżeli program informacyjny pokazuje pewien front zjawiska, to w dokumencie możemy je zobaczyć jakby z drugiej strony, od tyłu. Na tym polega różnica między reportażem, relacją ze zdarzenia a dokumentem. Relacja pokazuje rzeczywistość taką, jaka ona jest, w sposób bezpośredni, zdarzenie zostaje "przeniesione" na ekran za pomocą kamery. Dokumentaliści szukają przyczyn, zadają pytania, próbują dotrzeć w głąb.

- Twoja praca magisterska dotyczy właśnie etyki dokumentalisty, na czym to polega? Czy można się jej nauczyć?

- Wydaje mi się, że etyka jest tak naprawdę kwestią sumienia twórcy. Oczywiście powstało szereg kodeksów zasad etycznych, ale nie ma kodeksu etyki reżyserskiej, jest natomiast kodeks dla dziennikarzy. Dokumentalista, realizując swój film, bardzo często jednak przekracza zawarte w nich zasady. One po prostu nie przystają do filmu dokumentalnego. Właściwie przydałby się osobny kodeks reżyserski, kodeks dokumentalisty. Weźmy paragraf o nie pokazywaniu scen nieszczęścia czy osób kalekich, a jest przecież film: "Igor, dziecko Czernobyla", który pokazuje kalekiego chłopca, ale powstał on przecież w pewnej służbie społecznej, po to, aby ludzie przekonali się, jak można walczyć w takiej sytuacji, jaką siłą są dla tego chłopca jego rodzice, jaki on sam jest silny. Film dokumentalny daje nieograniczone możliwości poznawania różnych kultur, różnych światów i coraz częściej jest zrobiony w tak atrakcyjny sposób, że czasami przyciąga bardziej niż filmy fabularne, coraz bardziej. W tej chwili jest bardzo dobry czas dla filmu dokumentalnego.

Foto:  Grzegorz Klatka
Podpis:  Magda Piekorz wyglądająca zza nagrody GRAND PRIX,  przyznanej jej na I Festiwalu Filmów Krótkich

Foto: Grzegorz Klatka
Magda Piekorz wyglądająca zza nagrody GRAND PRIX,
przyznanej jej na I Festiwalu Filmów Krótkich "EUROSHORTS' 99"

- Czy chciałabyś więc pozostać przy tym gatunku, czy też poszerzyć albo całkowicie zmienić to swoje genologiczne spektrum?

- Mnie interesują różne gatunki w pracy reżyserskiej, chciałabym spróbować swoich sił w spektaklu teatralnym, tym bardziej, że takie próby podejmowałam już w liceum i w czasie, kiedy chodziłam do studia aktorskiego Doroty Pomykały. Sprawiało mi to wtedy dużo radości i chciałabym do tego wrócić. A to, co mi się najbardziej podobało, to relacja reżyser - aktor. I do tego właśnie najbardziej mnie ciągnie, do współpracy opartej na tworzeniu, na kreacji. Dokument o tyle ogranicza, że danych mamy ludzi i miejsce, i opowiadamy historię taką, a nie inną... chociaż jest w historii dokumentu taki gatunek jak docura drama, polegający na tym, że reżyser robi film dokumentalny, ale zatrudnia do tego celu aktorów - statystów. I oni opowiadają pewne zdarzenie z rzeczywistości, odtwarzają je, rekonstruują. Zresztą coraz częściej zacierają się granice między gatunkami. W każdym razie fabuły na pewno chciałabym spróbować, myślę o tym od dłuższego czasu, zmierzam do tego, robię cały czas jakieś próby, piszę scenariusze, rozmawiam z ludźmi.

- Skąd więc czerpiesz pomysły i inspiracje do swoich działań?

- Zazwyczaj są to tematy, które mnie samą interesują, coś gdzieś usłyszę, przeczytam i postanawiam to poznać, poznać tych ludzi, zobaczyć jak oni żyją. Tak było w przypadku artystów, którzy sprowadzili się do Wolimierza, na wieś - mówię o swoim ostatnim filmie: "Przybysze", który miał premierę 11. kwietnia w "Czasie na dokument". I - co było dla mnie punktem wyjścia do opowiedzenia tej historii - to artykuł, w którym przeczytałam, że są gdzieś ludzie, którzy mają dość cywilizacji, dość miasta, dość gonitwy za pieniądzem, są awangardowymi artystami... i znaleźli swoja przystań właśnie na wsi i chcieliby swoją działalność artystyczną i kulturalną przenieść na tamten grunt. Czy jest to jednak dobry grunt? Czy w takim miejscu jak Wolimierz ich sztuka ma szansę się przyjąć, tym bardziej, że działania tej wolimierskiej grupy są bardzo nowoczesne, odważne. Zainteresowało mnie, jak przenikają się te, tak różne od siebie, kultury. A jest to szczególnie ważne nie tylko w Polsce, wszędzie mamy do czynienia z przenikaniem się różnych kultur, mieszaniem się wszystkiego, nie tylko gatunków, i to też mnie szalenie interesuje: jak jest to możliwe, i czy to w ogóle jest możliwe? W przypadku filmu o szkole w Szymanowie, to sama kiedyś myślałam o pójściu do takiej szkoły. Interesowała mnie tajemnica, która otacza szkoły typu pensji dla dziewcząt o tradycyjnych metodach, konserwatywnym modelu wychowania. Jak taka instytucja egzystuje we współczesnym świecie? I jak te dziewczyny, i to jest chyba najważniejsze, radzą sobie w tak trudnej sytuacji? Jestem od nich starsza raptem o kilka lat, było mi łatwiej nawiązać z nimi kontakt niż osobie należącej do innego pokolenia. Zawsze szukam tego, co mnie jakoś samą interesuje. Wtedy wiem, że sposób, w jaki to pokażę, będzie bardziej osobisty, a zatem lepiej dotrze do ludzi. Jeśli twórca sam interesuje się tematem, jego praca nie jest skutkiem nakazu redakcyjnego, to ma zawsze większe szanse na dobry efekt tej pracy. Liczy się tu przede wszystkim pasja i taka dziecięca otwartość, chęć odkrycia prawdy.

- W jaki sposób Twoją osobowość, wrażliwość, zainteresowania ukształtowała rzeczywistość, w jakiej się wychowałaś: Śląsk, Katowice, widok z okna?

- To, co mnie ukształtowało najbardziej, tak myślę, to raczej mój wewnętrzny świat, wpływ mojej mamy, wcześniej babci, książki jakie czytałam... natomiast na pewno miejsce też ma znaczenie, lata całe traktowało się Śląsk trochę jak prowincję, dlatego chyba podchodzę do wszystkiego z tak dużą pokorą. Jeśli nie jest się z Warszawy, to po prostu trudniej jest zaistnieć w świecie filmowym czy artystycznym. A ja się właśnie cieszę, że jestem stąd, bo łatwiej jest tu tworzyć... Przyjęło się, że Warszawa jest takim wspaniałym miejscem, takim punktem zbornym, ale spokój, cisza i skupienie niejednokrotnie pomagają o wiele bardziej. Moje życie skupiało się na bieganiu od telewizji do Pałacu Młodzieży, potem jeszcze Szkoła. Większość czasu zajmowała mi praca, rozwijanie swoich zainteresowań teatralnych, potem filmowych, pierwsze próby reżyserskie. Sama jestem ze Śląska i wiem jak tu jest ciepło i jak bardzo serdeczni ludzie tu mieszkają. Takie miejsca są lepszym źródłem inspiracji, tworzenia, niż tam gdzie jest nerwowo, gwarno, wszystko huczy, i tak naprawdę jest trochę mniej czasu na myślenie, rozwijanie się.

- A jak wyglądają Twoje związki z Uniwersytetem Śląskim? Jak i dlaczego tu trafiłaś? Jak ukształtowała Cię ta uczelnia?

- Zaczynałam studia najpierw na politologii, ze specjalizacją dziennikarską, potem okazało się, że WRiTV po raz pierwszy otwarto dla ludzi po maturze. Zdawałam egzaminy - i nie dostałam się. Przez rok chodziłam na zajęcia jako wolny słuchacz. O moim byciu w Szkole w dużej mierze zadecydował chyba pierwszy filmik, który zrobiłam w kopalni Katowice, złożyłam go rok później na egzaminie, spodobał się komisji... i nie tylko dostałam się na studia, ale zaliczono mi cały ten pierwszy rok. A filmik był o człowieku, który większość swego życia przepracował w kopalni, wydobywając węgiel - a na teraz z tego węgla rzeźbi śląskie figurki. O człowieku, który ukochał tę ziemię, ukochał węgiel i jest w tym jakieś piękno. Ten Śląsk się gdzieś rzeczywiście cały czas przewija! Natomiast sama Szkoła jest fantastyczna, otwiera wspaniałe horyzonty, daje ogromne możliwości rozwoju! Tu są wspaniali profesorowie, między innymi Jerzy Duda-Gracz, który też jest ze Śląska, ogromna osobowość, z niesamowitą charyzmą. I takich ludzi jest mnóstwo w Szkole. Wykładają tu prawdziwi znawcy przedmiotu. Mamy zajęcia z panem Andrzejem Fidykiem, który zajmuje się dokumentem, z panem Filipem Bajonem, panem Leszkiem Wosiewiczem, Jerzym Stuhrem, Wojciechem Marczewskim, Krzysztofem Zanussim. To jest bardzo duża zasługa dziekana WRiTV, pani dr Krystyny Doktorowicz, która rozwinęła tę Szkołę i pokazała, że jest to miejsce niesamowite, gdzie się dużo tworzy, a rzeczy, które tutaj robimy, zaczynają gdzieś istnieć w świecie, podobają się. To jest taka Szkoła, która z jednej strony daje warsztat, ale z drugiej profesorowie niczego nie narzucają, dają jedynie wskazówki. Myślę, że taka relacja Mistrz - Uczeń umarła już w wielu miejscach, a tu jest ona właśnie pielęgnowana... i to się czuje.

- WRiTV to dość specyficzny wydział, istnieje i działa przy Uniwersytecie. Czy ten związek jest jakoś wyczuwalny?

- Myślę, że tak, tym bardziej, że coraz częściej studenci współpracują ze sobą. Ta interdyscyplinarność jest teraz bardzo modna, Uniwersytet otwarty, współpracujący, to jest właśnie przyszłość. Nasz wydział przeszedł różne koleje losu - i to w tej chwili procentuje, jest teraz mocny, silny, zahartowany, jest taki także dzięki swojemu związkowi z innymi wydziałami Uniwersytetu. Ostatni pokaz moich filmów organizowany był przez Instytut Filmowy Silesia i pojawiło się tam mnóstwo ludzi z kulturoznawstwa. To fantastyczne, że teoretycy i praktycy kina mogą wymienić swoje doświadczenia. Coraz częściej się też zdarza, że absolwenci WRiTV robią na kulturoznawstwie doktoraty. To jest bardzo ciekawy kontakt, bo tworząc i pokazując swoje prace praktyczne, można mieć od razu opinie krytyków, filmoznawców, teoretyków kina i filmu. Następuje konfrontacja młodego spojrzenia praktyków i teoretyków, to niezmiernie intrygujące i inspirujące.

- Gdzie szukasz i znajdujesz swoich Mistrzów?

- Szukam ich nieustannie i mam nadzieję, że nadal tak będzie, że nadal będę się rozwijać, moja droga artystyczna dopiero się przecież kształtuje. W różnych okresach mojego życia byli to różni ludzie. Swoich Mistrzów miałam już w liceum, jednym z nich był mój polonista Jacek Żywot, który mnie zaraził miłością do teatru. Takich prawdziwych, dorosłych Mistrzów znalazłam właśnie w Szkole. Wielkim autorytetem, również moralnym, jest dla mnie Jerzy Duda-Gracz. To fantastyczny człowiek, który w swej twórczości jest wierny sobie, a to najważniejsze, najcenniejsze, jeśli się uprawia zawód artystyczny. Nie tak łatwo jest wytrwać. Mistrzem dokumentu jest dla mnie Andrzej Fidyk, każdy jego film jest majstersztykiem! Opowiadając o małym nawet zjawisku, jak np. kino objazdowe w Indiach, pokazuje przy okazji całą kulturę Indii, jej pełną obyczajowość. Jest to zarazem człowiek bardzo konkretny, jak przystało na szefa redakcji filmu dokumentalnego w I programie polskiej telewizji, zarazem jednak daje studentom możliwość realizacji własnych projektów, jeśli tylko widzi szansę na powstanie dobrego filmu. Będąc członkiem jury festiwalu w Krakowie, poznałam panią Hannę Krall, którą także szczerze podziwiam, podobnie jak Michała Lorenca - osobę niezwykle skromną. Podoba mi się także to co mówi i robi pan Kilar, zresztą też wywodzący się ze Śląska... te przykłady mogłabym mnożyć.

- A sięgając do Twojego najbliższego, rodzinnego otoczenia - często przecież wspominasz o Swojej mamie, babci - jak byłaś wychowywana, jaki to miało na Ciebie wpływ?

- Funkcjonuje taki przesąd, że niedobrze jest być rozpieszczaną jedynaczką, a ze mną właśnie tak było. W dzieciństwie byłam otaczana bardzo dużym ciepłem, co zresztą cały czas procentuje, czuję to. To bardzo ważne, żeby mieć świadomość, że ktoś cię docenia, rozumie, to tym ważniejsze, jeśli są to ludzie tobie najbliżsi, na których najbardziej liczysz. Moja mama i babcia nauczyły mnie szacunku do ludzi i tego, żeby wszystkich traktować poważnie, żeby być otwartym, nie oceniać z góry, nie wyciągać pochopnych wniosków. To, że udaje mi się nawiązać kontakt z przedstawicielami różnych grup społecznych, co czasami jest bardzo trudne, ostatecznie udaje mi się właśnie dzięki temu. Dzięki temu, że podchodzę do nich, jak do partnerów, są przecież moimi bohaterami, więc dla mnie ludźmi najważniejszymi.

- Jaki dobierasz sobie ekipę, z którą pracujesz? Skąd się biorą ci ludzie, czy prezentują podobną do Twojej wrażliwość? Czy to w ogóle jest ciągle ten sam zespół?

- Najważniejszy jest właśnie podobny typ wrażliwości. Miałam takie marzenie, żeby stworzyć stałą ekipę, ale jest to praktycznie niemożliwe do zrealizowania. Ludziom wypadają przecież różne inne projekty, zdarzenia losowe... Tak było właśnie podczas realizacji mojego ostatniego filmu - operator, z którym robiłam dwa pierwsze filmy, z którym rozumiałam się doskonale, Darek Szymura, po prostu nie mógł pojechać ze mną na pierwsze zdjęcia, potem jednak mieliśmy razem kręcić resztę filmu, ale ostatecznie w szybkim czasie musiałam sobie znaleźć innego operatora, który zresztą też się wspaniale sprawdził, Adam Bajerski. Zaufałam wtedy słowom mojego przyjaciela, montażysty, bo akurat wszystkie filmy montował mi Cezary Grzesiuk, fantastyczny zresztą zarówno człowiek jak i montażysta, pracował przy realizacji "Ogniem i mieczem" i "Pułkownika Kwiatkowskiego". Ekipę trzeba przede wszystkim zarazić projektem, ja "swoich" ludzi dobieram zawsze zaczynając od operatora, który jest okiem reżysera, musimy rozumieć się bez słów i podobnie odbierać rzeczywistość - to jest sytuacja idealna, ale zdarza się naprawdę rzadko. Mam chyba jednak szczęście do ludzi. Najcudowniejsze jest to, że się z nimi wszystkimi przyjaźnię, choć podobno nie powinno się pracować z przyjaciółmi. My tymczasem możemy sobie otwarcie powiedzieć, kiedy nie jesteśmy zadowoleni ze swojej pracy i dzięki takim wyjaśnieniom nie ma później problemów na planie. Z Jackiem Niszkiewiczem, który był pomysłodawcą i producentem filmu: "Franciszkański spontan", pracujemy już nad kolejnym projektem.

- Właśnie, jak wygląda współpraca ekipy na planie? Czy Twoje filmy powstają w atmosferze powszechnej zgody i ogólnego zrozumienia, czy też rodzą się w emocjach, spięciach, starciach?

- Jest bardzo różnie. Ta zgoda, o której mówiłam, to zrozumienie wspólnego interesu, jakim ma być zrobienie dobrego filmu. Zaangażowanie się i włożenie całego serca i duszy w projekt jest warunkiem wstępnym ale koniecznym. Natomiast na planie trzeba się uczyć otwartości, spięcia i momenty niezgody są chlebem powszednim. Reżyser powinien być z jednej strony pewny swego i mieć swoją wizję, ale to wcale nie znaczy, że nie ma w ogóle dopuszczać do siebie pomysłów innych ludzi, trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Wszystko, co piękne, rodzi się w bólach.

- Jak wyglądają kontakty z bohaterami Twoich filmów, zwykłymi ludźmi? Jakie bariery musisz przełamywać? Jak bardzo zmieniają się na planie filmowym?

- Cała sztuka polega właśnie na tym, żeby się nie zmieniali! To bardzo trudne i wymaga czasu, dlatego tak ważna jest dokumentacja, bycie z nimi wcześniej, poznanie ich, dotarcie do prawdy o nich, zapoznanie się z całym otoczeniem, środowiskiem. Do Szymanowa pojechałam na dosyć długo, rozmawiałam z tymi dziewczynami na bardzo różne tematy, nie związane ani ze szkołą ani z filmem, one do mnie później pisały listy i dosyć dużo czasu minęło zanim pojechałam na same zdjęcia. Pierwszego dnia nie powinno się kręcić najważniejszych rzeczy, tak jest przyjęte. Ludzie muszą się przyzwyczaić do obecności kamery, ważna jest delikatność i wyczucie operatora - i wiąże się w zasadzie z problemami natury etycznej. Z bohaterem bywa różnie, natomiast reżyser świadomy swej roli, poważnie podchodzący do sprawy, nigdy nie chce zrobić mu krzywdy. Jednak ludzie często inaczej się widzą, inne mają wyobrażenie o samych sobie i czasami to zderzenie prawdy własnej z tą oglądaną na ekranie jest bolesne. Kontakt z bohaterem bywa bardzo trudny, często nie układa się tak, jak byśmy chcieli, dlatego materia dokumentalna jest tak trudna, dlatego tak wielu twórców rezygnuje z dokumentu, wiąże się to z dużym obciążeniem psychicznym.

Kieślowski zrezygnował z filmu dokumentalnego, swoje miejsce znalazł w fabule, bo kiedyś nakręcił film z punktu widzenia pewnego nocnego portiera... i okazało się, że opowiedział historię człowieka, która jemu samemu mogłaby zaszkodzić, pomimo całkowitej akceptacji i aprobaty samego bohatera, który zgodził się na emisję filmu. Kieślowski jednak doszedł do wniosku, że mógłby skompromitować człowieka, który w gruncie rzeczy nie jest zły, ma tylko swoją, co najmniej kontrowersyjną, mentalność i może lepiej tego publicznie nie pokazywać. Nie chciał go zniszczyć. Czasem tak jest: nagle się okazuje, że nakręciliśmy coś, o czym w ogóle nie mieliśmy pojęcia, a to nagle zmienia całą historię, stawia bohatera w innym świetle. Potem pozostają już tylko dylematy moralne i trudne wybory.