Napad skinheadów na studentów - obcokrajowców

Mechanizm nienawiści, mechanizm plotki

To był ostatni piątek. Ostatni piątek karnawału. Ale czy to ważne? To mogło się zdarzyć kiedykolwiek. Zdarzyło się wtedy. Przypadek, ślepy los. Nic więcej.

Tego wieczora na uniwersyteckim campusie w katowickiej dzielnicy Ligota było tłoczniej niż zwykle. W klubach studenckich na terenie osiedla bawiło się już wielu młodych ludzi, na zatłoczonych parkingach miasteczka parkowały liczne samochody przybyłych z zewnątrz gości. W jednym z ostatnich w tym dniu autobusów, jadących z centrum miasta do położonego na peryferiach miasteczka akademickiego, mimo późnej pory znajdowało się jeszcze sporo osób. Grupa wracających po wieczornych zajęciach studentów, zwykli mieszkańcy pobliskiego osiedla. I jeszcze tamci - kilku charakterystycznie ubranych, będących pod wpływem alkoholu młodych ludzi.

Przystanek autobusowy
Okolice przystanku autobusowego

Wśród pasażerów autobusu był także Adam Z. - student kulturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. Siedział ze swoją dziewczyną niedaleko pijanych, słyszał prowadzone rozmowy. Skinheadów było sześciu, jeden z nich wyraźnie starszy od pozostałych, mieli nóż. Ale i wtedy nic nie zapowiadało dalszych zdarzeń.

To byli naziści

- Mieli buty z białymi sznurówkami. Wiedziałem, że to ich skrajny odłam, naziści - mówi Adam Z. - Nie są raczej agresywni wobec rodaków, zwalczają cudzoziemców. Miałem nadzieję, że nie będzie żadnej awantury, starałem się na nich nie patrzeć.

Tym samym autobusem wracał do akademika Rani S. - Palestyńczyk, obywatel Izraela. Towarzyszyła mu, pochodząca z Kazachstanu, Saulie T. Oboje studenci: on na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, ona studiująca w Warszawie, przyjeżdżająca do Raniego w odwiedziny. Siedzieli z przodu autobusu, niezauważeni.

Przejście do akademików. Przejście do akademików
Przejście do akademików

Tamci wysiedli pierwsi, rozdzielili się. Trzech z nich wysforowało się do przodu, w kierunku jednego ze studenckich klubów. To ci z drugiej grupki zauważyli Raniego, mimo że miał na sobie grubą puchową kurtkę z kołnierzem i czarną czapkę. Kiedy minęli ich na drodze do jednego z akademików, było już jasne, że będą kłopoty.

- Była to dla nich idealna okazja do rozróby - mówi Adam Z. - Mimo ciemności identyfikacja została dokonana. Facet o typowo wschodnim wyglądzie, podobnie jak towarzysząca mu dziewczyna. Oni przyspieszyli kroku, a na skinów podziałało to, jak płachta na byka.

Pasami na dziewczynę

Saulie wiedziała, że nie są w stanie uciec razem. Niech biegnie sam, mówiła do Raniego. Dziewczyny nie będą bić, pomyśleli. Przeliczyli się. Skini ściągnęli pasy, zaczęli ją okładać pięściami po głowie. Widzący to z daleka Adam Z. rzucił się w ich stronę.

- To była kwestia sekund - mówi - W jednym momencie pomyślałem: "biją kobietę", reakcja była więc natychmiastowa. Każdy normalny człowiek, każdy facet musi na to zareagować.

- Gdybym był sam, jakoś poradziłbym sobie. Ale co to za mężczyźni, żeby dziewczyna dostała? - dziwi się Rani.

Adam Z. był jedynym człowiekiem, który wdał się w bójkę z napastnikami. "Byłem po prostu pierwszy", mówi skromnie. Gdzie jednak byli w tym czasie inni, choćby ci jadący tym samym autobusem?

- To była szybka decyzja, myślenie kogo pierwszego strzelić - mówi - Skinom nie zależało na przedłużaniu akcji, zawsze chodzi o błyskawiczny atak i równie szybki odwrót. Oni muszą ocalić skórę przed policją i przed ewentualnym odwetem. Dlatego mechanizm ataku jest ściśle przemyślany.

W tym czasie Rani uciekał w kierunku swojego akademika. Zrobił błąd, nie biegnąc w kierunku najbliższego, znajdującego się wcześniej. A tam, na drodze przed nim, była jeszcze pierwsza grupa napastników, ci z nożem. Dramat rozegrał się kilkadziesiąt metrów dalej, pomiędzy budynkami.

- Po uwolnieniu z ich rąk dziewczyny poszliśmy w kierunku akademika Raniego - mówi Adam Z. - Myśleliśmy, że to już wszystko, że on tam już na nas czeka. Istotnie, stał pochylony, tuż przy wejściu na portiernię, wyglądał strasznie, jakby go przewrócono i skakano butami po twarzy. Nigdzie ani śladu skinów, za szybą wejściową stłoczeni i wystraszeni studenci.

Uratowała go puchowa kurtka

Roztrzęsiona portierka wezwała ochronę akademików i policję. Ochroniarze przybiegli po minucie, choć na początku skierowano ich omyłkowo w zupełnie inne miejsce. Nadjechała policja, patrol interwencyjny, później także dochodzeniówka "po cywilu". Ktoś zniósł z piętra koc, Rani trząsł się strasznie. Podczas ściągania zakrwawionego ubrania okazało się, że jednak użyli noża. Dwa razy, w plecy i okolice łopatek, kilka centymetrów od serca.

- Poczułem, że moje życie nie jest nic warte - mówi Rani - że można umrzeć bez powodu, za nic.

Przed śmiercią uratował go gruby sweter i kurtka. Był przytomny, samodzielnie wsiadł do karetki.

Dwóch skinów z grupy napastników zatrzymano tydzień później dzięki pomocy dwóch świadków, m. in. Adama Z. Lokalne grupy subkulturowe mają swoje kartoteki fotograficzne na policji, sprawców zidentyfikowano także przez szybę, jak w policyjnym filmie. 13 marca zostali tymczasowo aresztowani, przywódcy grupy dotychczas nie zatrzymano.

- Oni nie "sypną" swoich wodzów, nie są głupi. Wolą wziąć winę na siebie, powiedzieć: "Byłem tam, ale nie brałem udziału w bójce" - tłumaczy Adam Z. - Za "zdradę" grozi im najgorsze po wyjściu na wolność, wolą nie ryzykować - dodaje.

Senat prosi o tolerancję

W poniedziałek, tuż po zdarzeniu, do prorektora ds. studenckich prof. Krystiana Roledera dociera informacja kierownika osiedla akademickiego, zawierająca pierwszy opis incydentu na Ligocie. O zajściu powiadomiony zostaje także rektor Uniwersytetu Śląskiego, prof. Tadeusz Sławek. Wysyła natychmiast do Adama Z. list z podziękowaniem, pisze również do poszkodowanego Izraelczyka. Zranionego nożem odwiedza w szpitalu prof. Roleder.

- Odebrałem te wydarzenia z wielkim smutkiem i przygnębieniem - mówi prof. Sławek - To pogwałcenie podstawowych zasad, już nie mówię gościnności, ale przyzwoitości wobec ludzi, którzy szukają u nas wiedzy.

7 marca Senat UŚ wydał uchwałę, rozesłaną do lokalnych mediów z prośbą o jej upowszechnienie. W tekście apelowano m. in. do ludzi związanych z kształceniem i wychowaniem młodzieży, prosząc o "dołożenie wszelkich starań, by treści i sposoby nauczania sprzyjały formowaniu się postaw tolerancji i zrozumienia innych kultur, poglądów i przekonań".

- W gruncie rzeczy to apel do nas wszystkich. Wszyscy mamy wpływ na bliskie nam otoczenie - mówi mi prof. Sławek - Jeżeli nawet ocenia się tę uchwałę, jako idealistyczną, to ma ona również wymiar bardzo praktyczny. Chcieliśmy zwrócić uwagę na fakt, jak groźny charakter mogą przybrać konsekwentnie głoszone poglądy narodowocentryczne. Chodzi przede wszystkim o zachowanie umiaru w lansowaniu teorii, które po przekroczeniu pewnej granicy stają się niebezpieczne dla otoczenia. Jakże łatwo sobie powiedzieć, że tylko to co "moje", to co "nasze" jest ważne. A wszystko, co mi zagraża, obojętnie, czy z innego kraju, rodziny, czy nawet osiedla, należy unicestwić.

Podobnego zdania jest prof. Genowefa Grabowska z Wydziału Prawa i Administracji. Poszkodowany student z Izraela pisze u niej pracę magisterską.

- Apelowaliśmy w uchwale Senatu, by przede wszystkim widzieć człowieka, a później kogoś, kto mówi innym językiem, czy posiada odmienny kolor skóry. Należy sobie uświadomić, że za granicą jest się samemu cudzoziemcem. Trzeba uzmysłowić ludziom, że to nie są już czasy, kiedy słowo "obcy", znaczy to samo co "wróg". To typowe dla społeczeństw prymitywnych.

W Polsce
studiuje prawa człowieka...

Student z Izraela ma zamiar pisać o statusie prawnym i konsekwencjach, wynikających z porozumień o utworzeniu niezależnego państwa palestyńskiego. Częścią tekstu pracy miała być... kwestia respektowania praw człowieka na tamtym terenie, w swoim kręgu kulturowym.

- Są u nas problemy polityczne, ale nie atakuje się ludzi na ulicy bez powodu - mówi Rani - A przecież tylu jest u nas cudzoziemców, również z Polski, pracujących choćby w budownictwie.

- Mógłby teraz powiedzieć, że w Polsce uczy się o prawach człowieka, a w praktyce się je łamie - mówi prof. Grabowska - On zetknął się z kwestią podobnego traktowania ludzi w sytuacji wrogiej, gdy brak było uregulowań pomiędzy zwaśnionymi stronami, często wręcz dochodziło do wynaturzeń. Tymczasem w Polsce, gdzie chlubimy się tolerancją, okazało się, że wcale nie bywa lepiej.

Sądom niespieszno...

W podjętej uchwale Senat uczelni odwołuje się także do środowisk wymiaru sprawiedliwości i służb porządku publicznego, prosząc "o należyte zdecydowanie i szybkość reagowania oraz odpowiednią działalność prewencyjną". Istotnie, niecały rok temu doszło do podobnego, choć nieporównywalnego z obecnym, incydentu na tym samym osiedlu. Rani był razem z trzema innymi kolegami - obcokrajowcami. Napadła ich wtedy grupa pseudokibiców, rozprawa w sądzie ciągnie się do dzisiaj.

- To jest zachęta nie wprost, do dalszych tego rodzaju działań - twierdzi prof. Sławek - Procedury prawne powodują zbyt długie przeciąganie sprawy, to się powinno zmienić.

- Mam nadzieję, że dziennikarze zainteresują się przebiegiem procesu, a nie tylko sensacyjnością sprawy - mówi Rani - Powinni przeczytać to rządzący, a potem zrobić coś, zakazać działalności grupom nazistowskim.

Chuligańskie ataki na obcokrajowców zdarzały się także na terenie położonego nieopodal osiedla akademickiego Śląskiej Akademii Medycznej. Półtora roku temu napadnięto tam kilkukrotnie na Amerykanów hinduskiego pochodzenia.

- Prosiliśmy wtedy studentów, by na zakupy, czy w inne miejsca jeździli ze względów bezpieczeństwa taksówkami - mówi O. Samad, opiekun grupy obcokrajowców, studiujących medycynę. Jest chirurgiem, pochodzi z Libanu. Przyjaźni się z napadniętym Izraelczykiem.

- Są okresy szczególnie niebezpieczne: początek rozgrywek piłkarskich, roku akademickiego, czy nawet wtedy, gdy tylko się zrobi cieplej. Staramy się wówczas jak najmniej pokazywać, nie prowokować, w Ligocie, czy w centrum miasta. Przyjechaliśmy tutaj, żeby studiować, skończyć nauki i wracać do siebie. Aczkolwiek każdy chciałby wrócić z całą twarzą, nie ze szramą, czy wogóle nie wrócić - dodaje.

Od razu też zaznacza swój pozytywny stosunek do działania policji.

- Bardzo dobrze się stara, mamy dodatkowy patrol na Ligocie, czujemy się w miarę bezpiecznie. Aczkolwiek wystarczy tylko chwila nieuwagi - mówi - Ale też trudno wymagać, żeby za każdym obcokrajowcem postawić jednego policjanta. Należy rozumieć sytuację policji, ich płace...

Polityczna pieczeń

15 marca w samym centrum Katowic, pod Teatrem Śląskim demonstracja "Młodych Konfederatów", związanych z KPN-em. Niewielkie zainteresowanie przypadkowych przechodniów, więcej jest zresztą dziennikarzy, niż studentów. Zgromadzenie pod hasłem "Stop dla przemocy wśród młodych", nawiązuje do incydentu na Ligocie. Na rozlepionych wcześniej na uczelni plakatach stowarzyszenia lista postulatów, będących raczej pretekstem do publicznego zaistnienia, niż nawiązaniem do sprawy Raniego. Zwiększenie uprawnień policji, zakaz wstępu do klubów studenckich młodzieży spoza uniwersytetu, przywrócenie "kary śmierci dla morderców", czy zaangażowanie żandarmerii wojskowej w ochronę ludności miasta - te wszystkie żądania trącą demagogią, budzą mieszane uczucia wśród studentów i pracowników uniwersytetu.

Przystanek autobusowy
Wejście do DS 2, poprzedniego
miejsca zamieszkania Raniego.

- To szukanie kozłów ofiarnych, innych winnych, niż sami sprawcy - mówi chcący zachować anonimowość pracownik uczelni - Winni są przecież sami bandyci, a przy takiej okazji łatwo poruszać nośne społecznie tematy. Każdy powód jest dobry, by zaistnieć politycznie.

Nie wiadomo chociażby, co znaczy postulat "zwiększenia uprawnień Policji Państwowej".

- Czy chodzi o zwiększenie uprawnień, czy skuteczności? - zastanawia się mój rozmówca - I co to ma oznaczać, czy może zabijanie na miejscu?

Na demonstracji pod Teatrem Śląskim można usłyszeć odpowiedź na to pytanie.

- Nie może być tak, że policjant musi kilkukrotnie ostrzegać o planowanym użyciu broni, gdy w tym czasie przestępcy mogą go bezkarnie zabić - krzyczy przez mikrofon przywódca wiecu - Jeżeli ktoś nie wykonuje polecenia funkcjonariusza policji, musi on mieć możliwość jasnej reakcji w takim przypadku.

Nie wiadomo tylko, jaki ma to związek z incydentem na Ligocie. Na demonstracji padają jednak jeszcze mocniejsze hasła.

- Kara śmierci powinna być straszakiem. Przestępca powinien zrozumieć, że za konkretne przestępstwo przeciwko zdrowiu i życiu istnieje kara najwyższa. Trzeba ich raz na zawsze wyeliminować ze społeczeństwa - mówi przewodniczący "Młodych Konfederatów" w Katowicach. W późniejszej rozmowie z dziennikarzami przeprasza poszkodowanego studenta "w imieniu młodzieży", atakuje także Samorząd Studencki za odcięcie się od manifestacji. "Skoro ma on dbać o ochronę spraw studenckich, a tego nie robi, jest jednoznaczne, że powinien ulec rozwiązaniu" - mówi. Na mój zarzut o upolitycznienie charakteru demonstracji i całej sprawy odpowiada krótko: "Nikt nie wątpi, że dzisiejsze wystąpienie nie ma charakteru politycznego. Przecież nie dotyczy ono żadnej kwestii politycznej". Mówi także o roli stowarzyszenia, któremu przewodzi.

- Najczęściej nasza działalność jest czynna. Chcemy coś zrobić, a nie tylko mówić. Zabraliśmy się więc za robotę.

Obok mnie stoją dwie młode dziewczyny ze studenckiego radia "Egida", nagrywają materiał do drugiej już audycji, poświęconej napaści na Raniego. Na ich pytanie o to, gdzie, poza klubami studenckimi, należałoby zapraszać odwiedzającą studentów młodzież, przewodniczący "Młodych Konfederatów" odpowiada: "Jest wiele miejsc w Katowicach, gdzie można odbywać takie spotkania". Na wiecu, parę chwil wcześniej, doda jeszcze, że kluby studenckie to rezerwuar osób związanych ze światem przestępczym, kolporterów narkotykowych.

- To jakaś chora ideologia - mówi mi Ewa U., jedna z mieszkanek akademika, w którym działa klub studencki "Za szybą" - Bardzo zresztą wątpliwe, czy formułujący te zarzuty choć raz byli tutaj i widzieli, że działalność klubów, to również poważne imprezy kulturalne?

- Co to za sformułowanie "Nasz kolega z wydziału prawa został pchnięty nożem"? - denerwuje się Adam Z., oglądając plakat konfederatów - Czy to ich kolega? Czy oni chociaż tu mieszkali?

Spekulacje i domysły

Historia napaści na Raniego staje się jednak nie tylko pretekstem do politycznych demonstracji, ale i okazją do nieskończonej ilości interpretacji, domysłów i plotek. Kwestionowana jest nie tylko rola ochrony i policji podczas zajścia. To także dyskusje dotyczące ogólnej atmosfery na osiedlu akademickim.

Prof. Dionizjusz Czubala pracuje w Instytucie Nauk o Kulturze Uniwersytetu Śląskiego. Od wielu lat zajmuje się tzw. folklorem miejskim, mechanizmem plotki, "mitologią dnia codziennego".

- To, co się stało na osiedlu, jest absolutnie godne potępienia - mówi - Równocześnie jednak faktem jest, że każde takie wydarzenie, gdzie w grę wchodzi kwestia życia ludzkiego, do tego jeszcze obcokrajowca i na dodatek Izraelczyka, powoduje, że każdy musi i chce dołożyć swoje, zareagować, potępić, czy zaznaczyć swoje stanowisko dotyczące sprawy.

W kilka dni po napaści na studenta, incydent opisała jedna z lokalnych gazet. Niemal połowa artykułu dotyczyła opinii "Młodych Konfederatów", w drugiej znalazły się wypowiedzi nie wymienionych z nazwiska studentów. Wynikało z nich, że towarzyszącej Raniemu dziewczynie pocięto twarz, a bandytów spłoszył mężczyzna, który wybiegł z akademika.

- W życiu nie mamy czasu na weryfikację wszystkich docierających do nas informacji - tłumaczy mi prof. Czubala - Zawierzamy i przyjmujemy wersję najbliższego nam rozmówcy, nie próbując dalej wnikać w sedno sprawy. Zwłaszcza przy takich wydarzeniach należy możliwie szybko dotrzeć do źródła "pierwszego", choć często i w relacje naocznych świadków wkrada się beletryzacja.

Nieprawdziwą informację gazety, że podczas zajścia ochroniarze siedzieli w swoim pokoju, powtórzyło wcześniej także radio RMF.

- Plotka, że ochroniarze uciekli do osiedlowego kina "Miś", jest wyssana z palca - mówi Adam Z. - To by się zgadzało o tyle, że tam właśnie mają swoją siedzibę. Tylko, że oni nigdzie nie uciekli.

- Heroizacji pozytywnych bohaterów takich zdarzeń, towarzyszy często równoczesne przesadne obciążanie winą innych - mówi prof. Czubala - Słyszy się więc opowieści o tych, co nie przyszli z pomocą i schowali się za węgłem, narzeka na pracę policji.

Wszystkim dogodzić nie sposób

Podobnego zdania jest Jerzy Kyś, kierownik osiedla akademickiego. W jego gabinecie rozmawiamy m. in w obecności podinspektora Tadeusza Ostrowskiego, komendanta posterunku policji, któremu podlega rejon akademików.

- Czterokrotnie już, reagując na postulaty studentów, zmienialiśmy firmę ochroniarską. Gdybym wiedział, że podczas zajścia nie wypełnili oni ciążących na nich obowiązków, od razu wystąpiłbym o zmianę tych pracowników - mówi Jerzy Kyś. W artykule lokalnego pisma, omawiającym wypadki na Ligocie, zniekształcono wcześniej jego wypowiedź, dotyczącą zakresu praw i obowiązków ochroniarzy.

- Faktycznie, zatrudniamy pilnujących do ochrony mienia, nie osób. Po prostu nas na to nie stać. Ale gdyby nawet było to możliwe, jak ochronić blisko dwa tysiące ludzi? Poza tym, przecież na takie działanie potrzebna jest w każdym przypadku indywidualna zgoda ochranianego! A czy nawet pięćdziesięciu dodatkowych ochroniarzy zagwarantowało by absolutne bezpieczeństwo na osiedlu? - pyta Kyś.

- Jeśli studenci się upierają, można wypowiadać umowę firmie ochroniarskiej - mówi Mirosława Frąckowiak, zastępca dyr. adm. do spraw ogólnych i studenckich UŚ - Ale już ostatnio mieliśmy kłopoty przy przetargu. Firmy mogą nie chcieć podejmować się ochrony osiedla, skoro często formułuje się wobec nich zarzuty pod wpływem emocji, w atmosferze jątrzenia incydentów. Nasze stawki są niższe, niż w bankach, współpraca z uniwersytetem podnosi jednak prestiż firmy. W przypadku zrywania umów, opinia o tym miejscu trafia do wiadomości innych.

- Ochroniarze i tak interweniują, jeśli zagrożone jest życie i zdrowie studentów na osiedlu - dodaje Jerzy Kyś - Ujawniają zdarzenie i zawiadamiają przez radio policję. Ale siłą rzeczy nie mogą posiadać jej uprawnień. Ich działanie pełni ponadto funkcję psychologiczną.

Współpraca z komisariatem, do którego należy teren osiedla, układa się zresztą zupełnie dobrze, zwłaszcza po zeszłorocznej reorganizacji rejonów. Ale i tu również nie brak niedopowiedzeń, czy nie do końca sprawiedliwych ocen.

- Po zeszłorocznych zajściach, na prośbę studentów zwiększyliśmy obecność patroli policyjnych na osiedlu - mówi prof. Tadeusz Sławek - Ale wtedy z kolei zaczęli się skarżyć na brak swobody. To zresztą dość iluzoryczny ogląd sprawy. Sama obecność policjanta jeszcze nikomu nie odbiera swobody, może warto wyważyć miarę rzeczy.

Mechanizm plotki i sensacji objął także niektóre wydarzenia, nie mające, zdawało by się, związku ze sprawą pobicia Raniego. Niektórzy studenci uważają, że tuż po zdarzeniu administracja osiedla, pod pozorem kontroli instalacji elektrycznej, przeprowadziła wizytację w pokoju jednego ze studentów, identyfikujących się z ideologią narodową. "Szukali kozła ofiarnego", tłumaczy mi jeden z mieszkańców akademika, dodając, że bohater zdarzenia jednoznacznie odcinał się zresztą od wydarzeń tamtego wieczoru.

- Od pana dopiero słyszę coś takiego - dziwi się kierowniczka jednego z akademików Maria Lubina - Nic nam nie wiadomo o tego rodzaju działalności studenta.

- Owszem, przeprowadzaliśmy kontrolę instalacji - dodaje Jerzy Kyś - Ale cokolwiek byśmy nie zrobili, zawsze zdarzają się różne nadinterpretacje.

- To już nie działa w drugą stronę - mówi komendant Ostrowski - Ci, co wracali tego wieczora autobusem z bandytami, mówią z kolei, że nic nie widzieli.

W akademikach dowiaduję się także, że portierka, wzywająca pamiętnej nocy policję i ochronę, otrzymała później zakaz wypowiedzi dla mediów.

- To nieprawda. Portierzy są zatrudniani przez oddzielną firmę i ja nie mam prawa wydawać poleceń nie swojemu pracownikowi - mówi Jerzy Kyś.

- Przyszła do nas roztrzęsiona, pytając, co ma robić, nagabywana przez dziennikarzy - dodaje Maria Lubina - Powiedzieliśmy więc, że ma prawo odmówić i jest to jej własny wybór, własna decyzja.

Wszystko w porządku?

Władze uczelni podjęły rozmowy z władzami miasta i firmą obsługującą miejską komunikację. Studenci wystąpili z postulatem przeniesienia końcowego przystanku w głąb osiedla. Podnoszą się jednak głosy sprzeciwu, mówiące o spalinach i hałasie wewnątrz campusu. Wiele jest osób, które sądzi, że przeniesienie przystanku nic nie da. "To nie przeszkodzi napastnikom. Jeśli będą chcieli, napadną i tutaj" - mówią.

W kwietniu władze dziekańskie Wydziału Filologicznego postanowiły nagrodzić Adama Z. Podczas najbliższej Rady Wydziału ma dostać, również w imieniu rektora, dyplom i nagrodę pieniężną.

Rani wyszedł jakiś czas temu ze szpitala, powrócił do zajęć uniwersyteckich, zmienił jednak miejsce zamieszkania. Przebywa w innej części Katowic, unika rozgłosu. Udało nam się porozmawiać dopiero w połowie kwietnia.

- Muszę teraz nadrobić zaległości w nauce - mówi - Ale kiedy siedzę nad książką, powraca lęk. Trudno się skupić nad lekturą.

Gdy Adam Z. podchodzi do niego na uczelni i dotyka od tyłu jego ramienia, czuje wzdrygnięcie, gwałtowny ruch Izraelczyka. Rany fizyczne zdążyły się już zagoić, emocjonalne pozostały.

- Co będzie, gdy wrócę do domu i moja matka zobaczy blizny na plecach? - zastanawia się Rani - Zawodowy adwokat, a wygląda jak bandyta ze śladami po bójce...

Tuż po pchnięciu nożem, a jeszcze przed przyjazdem karetki, do Raniego był telefon z Izraela. Pomimo szoku i krwawienia rozmawiał, jakby nigdy nic, mówił, "że wszystko w porządku".

- Przykro nam, że tego rodzaju margines niszczy obraz całej Polski. Nikt z nas jednak nie powiadamia naszych rodziców, że tu się dzieją takie rzeczy - mówi O. Samad - Wszyscy jesteśmy zdegustowani całą sytuacją. I w takich momentach zdajemy sobie sprawę, że bez względu na to, co człowiek osiągnie w Polsce, pozostaje "obcy".

Artykuł jest rozszerzoną wersją materiału, przygotowanego na potrzeby dziennika "Rzeczpospolita". Niektóre nazwiska i inicjały zostały zmienione.

Autorzy: Mariusz Kubik, Foto: Mariusz Kubik