Młodzi czytelnicy znali ją z licznych książek dla młodzieży, starsi pamiętają jej znakomite tłumaczenia literatury iberoamerykańskiej. To ona wprowadziła do polskiego obiegu czytelniczego prozę Cortázara, tłumaczyła Borgesa i Onettiego.
Urodzona w 1912 roku w Warszawie, powieściopisarka, autorka m. in. powieści "Ślepi bez lasek" (wyd. 1959), "Skrzydło sowy" (1967) czy wielokrotnie wznawianej książki dla młodzieży "Przez ciebie, Drabie" (wyd. I w 1969 r. ), jest także autorką nagradzanych słuchowisk radiowych. Za całokształt twórczości przekładowej otrzymała nagrodę Polskiego PEN - Clubu, była też laureatką Nagrody Fundacji Jurzykowskiego (USA). Po wojnie mieszkała przeważnie za granicą: do lat sześćdziesiątych we Francji, Tangerze, i Argentynie. Później przez długi czas przebywała w Londynie.
Niemalże od początku w życiu pisarki nie brakowało kontaktu ze światem literacko - artystycznym, choć w jednej z rozmów prasowych podkreślała, że nigdy nie planowała swojej kariery pisarsko - translatorskiej. Przed wojną, jako urzędniczka ministerialna drukowała teksty w "Naokoło świata". U redaktora naczelnego pisma poznała przypadkowo Brunona Schulza, nieznanego wtedy prawie nauczyciela rysunku z Drohobycza, starającego się o publikację swej książki w Warszawie. Podarowane jej później przez Schulza rysunki, cudem ocalałe z wojennej pożogi, odnalazły się dopiero w latach 60 - tych i trafiły do warszawskiego Muzeum Literatury. Ale przedwojnie to także znajomość z Marianem Eile, późniejszym naczelnym "Przekroju", podsuwającym lektury, omawiającym w gronie znajomych kolejny numer "Wiadomości Literackich", chadzającym na teatralne premiery i rewie "Qui pro Quo". Świat lat 30 - tych, Warszawę kawiarń i teatrów brutalnie przerwał wybuch wojny. Po jej zakończeniu Chądzyńska wraz z chorym mężem, któremu pomóc miał wyjazd do ciepłych krajów, znajdzie się na Zachodzie, później na długie lata zamieszka w Argentynie.
Okres argentyński naznaczony został m. in. znajomością z Witoldem Gombrowiczem. W dwa lata po jego śmierci, w 1971 roku wspomnienie Chądzyńskiej o pisarzu ukazało się w numerze specjalnym "L'Herne", wydanym w Paryżu. Wzmianki o tej znajomości odnaleźć można także na kartkach "Dziennika" Gombrowicza. "Był nieznośny do utraty tchu - wspominała Chądzyńska po latach w wywiadzie prasowym - Przebywanie z nim wymagało jakiejś specjalnej konwencji. Nic nie było proste, wszystko było grą - "Grą w Gombrowicza". O ile inni argentyńscy znajomi traktowali go z pobłażliwością "należną ludziom niezupełnie zrównoważonym", dla autora "Ferdydurke" Chądzyńska była idealną postacią, nadającą powagę jego grom, reagującą, przyjmującą jego pozy do siebie, "przeżywającą". Po jednym ze spotkań w mieszkaniu Gombrowicza, gdzie wisiały odwrócone do góry nogami przez pisarza obrazy, Chądzyńscy stali się właścicielami jednego z nich. Był dla nich jedną z najważniejszych pamiątek argentyńskich (teraz wisi w warszawskim mieszkaniu pisarki), do tego stopnia, że wkrótce potem ustalili, "że przy każdej sprzeczce, gdy jedno podnosząc palec w górę rzuci "O" (od obraz), oboje musimy natychmiast zamilknąć. Tak trwało niemal do samego końca" - pisze Chądzyńska we wspomnieniach. Gombrowicz przychodził do niej także na kolacje, podając opisy "menu" potraw, spożywanych u innych, często wyimaginowanych znajomych, co miało podwyższać kulinarny poziom gospodyni domu. Jadł jednak wszystko, co prawda nie bez narzekań, przyprowadzał także przyjeżdżających do niego gości z Europy. Po napisaniu przez Chądzyńską pierwszej książki ("Ślepi bez lasek" - książka ukazała się w 1959 roku, równocześnie w Polsce i we Francji, pod pseudonimem Sophie Bogdan), Gombrowicz, nie do końca wiadomo, czy kpiąco, czy poważnie, polecał debiutantce recenzentów na emigracji, sugerował wysłanie maszynopisu do Konstantego Jeleńskiego i Jerzego Stempowskiego (Ten ostatni omawiał w 1961 roku na łamach paryskiej "Kultury" polskie wydanie książki). W Paryżu debiut pisarki nominowano nawet do Prix Femina, co spowodowało pojawienie się entuzjastycznych recenzji (m. in. w "Les Lettres Nouvelles") i list, poprzedzający późniejszą znajomość z wybitną pisarką francuską Nathalie Sarraute (1900-1999).
Powracając do Polski z Argentyny, Chądzyńska czytała na statku podarowaną jej książkę argentyńskiego pisarza. Po przyjeździe do Paryża dotarła do mieszkającego tam jej autora, prosząc o możliwość przełożenia tomu na język polski. Była pierwszą osobą, która zwracała się do mało znanego wtedy jeszcze pisarza, z prośbą o przekład na język obcy. Książka nosiła tytuł "Gra w klasy".
Sukces Julio Cortázara (1914-1984) na polskim rynku, wprowadzenie w kraju za żelazną kurtyną literatury iberoamerykańskiej, dokonały się w dużej mierze za sprawą Chądzyńskiej, która przetłumaczyła na polski niemal wszystkie książki autora "Opowieści o kronopiach i famach". Był w Polsce pisarzem "kultowym", którego publikacje rozchodziły się w wielosettysięcznych nakładach. "Gra w klasy" była nie tylko powieścią obyczajową, ale i fenomenalnie skonstruowaną całością, eksperymentem formalnym, "dziełem otwartym". Kiedy Cortázar przyjeżdżał kilkukrotnie w latach 70 - tych do Polski, na spotkania z nim przychodziły tysiące osób. Paradoksem było to, że komunizujący pisarz z Zachodu, wygłaszający nad Wisłą popierające system komunistyczny teorie, podchwytywane natychmiast przez zależną od władzy ludowej prasę, był równocześnie autorem książki, której bohater, Horacio Oliveira, niszczy siebie próbując uciec od nierzeczywistej, jałowej codzienności. Owo pytanie o możliwość ucieczki od rzeczywistości będącej absurdem, prowadzącej do obłędu, było ważne w rzeczywistości obłędu innego, którego polscy czytelnicy "Gry w klasy" doświadczali, niczym bohater książki, na codzień, namacalnie. Książkę, której pierwsze wydanie miało zieloną okładkę, nazywano "zieloną Biblią". I kiedy w tłumaczeniu Chądzyńskiej ukażą się "Opowieści o kronopiach i famach" (kronopie, nieidentyfikowalne postaci - byty, będące symbolem życia pozbawionego trosk - zapisem szczęśliwego "teraz", spowodują powstawanie w Polsce specjalnych kronopiowych klubów; Po śmierci autora książki w warszawskiej gazecie ukażą się nekrologi podpisane przez "kronopie"), a potem jeszcze inne: "Książka dla Manuela", "Wielkie wygrane", czy "W osiemdziesiąt światów dookoła dnia", okaże się, że Cortázar zajmuje trwałe miejsce w literackiej świadomości polskiej inteligencji.
"Dlaczego ten Argentyńczyk tak inny, tak dziwny, w sumie nie za łatwy, zdobył aż taką popularność? - napisała Chądzyńska we wspomnieniach - Tym bardziej to pytanie zadaję sobie dziś, gdy po krótkiej, zrozumiałej zresztą modzie na Stachurę, dziś idolem polskim jest kto jak kto, ale Wharton! Ta właśnie przepaść Cortázar - Wharton jest smutną ilustracją naszego kulturalnego upadku".
W jednym z niedawnych wywiadów Zofia Chądzyńska mówiła o sztuce przekładu i jego znaczeniu dla tłumacza: "Myślę, że tłumaczenie wymaga przede wszystkim słuchu. Zupełnie inaczej tłumaczy się autora, którego się nie lubi bądź, który jest obojętny, a zupełnie inaczej takiego, z którym człowiek może się utożsamić, "wcielić się" w to co tłumaczy. [... ] Tłumacząc, w pewnym momencie zaczyna się mieć uczucie, że pisze się własną powieść. Tak właśnie jednoczyłam się z Cortázarem. Kiedy tłumaczyłam jego książki, miałam wrażenie, że wyrastają mi skrzydła - było to tak fascynujące".
Zofii Chądzyńskiej zawdzięczamy, poza przekładami książek autora "Gry w klasy", także polskie tłumaczenia opowiadań G. Garcíi - Marqueza, czy książek tak znanych pisarzy jak Jorge Luis Borges (1899-1986, poznany przez Chądzyńską w Argentynie; tłumaczenia m. in. "Raportu Brodiego", czy "Księgi piasku"), José Donoso (1914-1997, prozaik chilijski; tłumaczenie m. in. "Plugawego ptaka nocy"), Juan Carlos Onetti (1909-94, prozaik urugwajski; por. np. "Pożegnania"). Z francuskiego przekładała m. in. Jeana Reverzy'ego (1914-1959; książki "Odejście" i "Plac trwogi"), lekarza medycyny i pisarza, który namówił Chądzyńską do własnego debiutu pisarskiego; człowieka przepojonego obsesją śmierci, korespondującego z tłumaczką przed popełnieniem samobójstwa.
JERZY GIEDROYC - WITOLD GOMBROWICZ:
Z autorem artykułu. Powyżej obraz od Witolda Gombrowicza |
Co do recenzji książki Chądzyńskiej, to ja proponowałem Miłoszowi, ale Miłosz nie jest entuzjastą tej książki i nie chce ją omawiać. Nie bardzo widzę, kto mógłby to inteligentnie omówić. [J. G. do W. G. ; 14. VI. 1960];
Fatalne, że Miłosz nie chce pisać o Zosi Chą. Mnie ta rzecz na sercu leży nie żeby ona się napierała, bo jest uosobieniem dyskrecji i skromniutka, ale kobieta ma prawo, bo w kraju miała bardzo dobrą prasę[... ]. Bardzo ją lubię i to bardzo porządna osoba - a już czas najwyższy. Ona z "Wiadomościami" na bakier, więc jeśli "Kultura" o niej nie napisze, to tak, jakby książki nie wydała. Ja jak wiesz recenzji nie uprawiam. [W. G. do J. G. ; 21. VI. 1960];
Widzę trzy kobiety, które by mogły o niej napisać w "Kulturze", skoro Miłosz kręci nosem: Danilewiczowa, Czapska i Romanowiczowa [... ]. Bardzo Cię proszę Jerzy, zrób tak, aby jej rzecz nie została w "Kult. " przemilczana, bo zresztą to jej się należy, a w Paryżu spory sukces miała, aż Rotszyldowie ją zaprosili na śniadanie. [W. G. do J. G. ; 21. VII. 1960] ;
Czy zamieszczasz coś o Zosi Chądzyńskiej? Ona tu wykropiła piękną recenzję o Porno ["Pornografii" W. Gombrowicza - M. K. ]. "Wiadomości" dały o niej duży artykuł. Jeśli nic nie puścisz, dziwnie będzie wyglądało. [W. G. do J. G. ; 23. IX. 1960] Jerzy Giedroyc, Witold Gombrowicz, Listy 1950-1969, Warszawa 1993.
JERZY GIEDROYC:
Jeśli idzie o Chądzyńską, to "Ślepych bez lasek" wydał Calmann-Levy w tym roku pt. "Comme l'ombre qui passe". Nie wiadomo, dlaczego użyła pseudonimu Sophie Bogdan. Chądzyńska jest osobą obrotną, więc gdy była w Paryżu, zmobilizowała sobie szereg sensacyjnych recenzji, ale książka nie zrobiła sukcesu. Niestety nie mam jej adresu. Myślę, że jeśli Pan chce do niej napisać, to można wysłać: c/o Witold Gombrowicz [... ]. Oni się przyjaźnią, więc jej na pewno list doręczy. [1. XII. 1960]
Jerzy Giedroyc w liście do Jerzego Stempowskiego [Pawła Hostowca] [w: ] Jerzy Giedroyc, Jerzy Stempowski, Listy 1946-1969. Część druga, Warszawa 1998.
W 1997 roku nakładem wyd. "Akapit Press" ukazały się wspomnienia Zofii Chądzyńskiej pt: "Co mi zostało z tych lat". |
WITOLD GOMBROWICZ:
Bondy, redaktor "Preuves" zjawił się w Buenos Aires poprzedzony biciem dzwonów w całej prasie. (... ) Idziemy do kawiarni, gadamy, gadamy. Wieczór. Jeszcze raz sonduję ostrożnie, czy nie idzie na obiad do ambasady, do Akademii Literatury, do Jockey Clubu... Nie, szczerze mówiąc nie ma nic do roboty i nie wie, gdzie się podziać. Ja tego dnia byłem zaproszony do Zosi Chądzyńskiej. Niewiele myśląc biorę go ze sobą. Zosia, osoba światowa, nie zdradziła się z siurpryzą, gdy znienacka wyłoniwszy go spoza mych pleców powiedziałem: - Bondy! Wita się jakby nigdy nic. Jest u niej architekt. Zamecznik, przybyły z Polski, ściągam telefonicznie Lubomirskich, organizujemy kolacyjkę (wysoce skromną, jak zawsze u Zosi), za to francuszczyzna pieni się, jak szampan... [1961]
Witold Gombrowicz, Dziennik 1957-61, Instytut Literacki, Paryż 1971.