Cisza - kamień się rodzi

W zamyśleniu nad czernią i bielą świata, nad mrocznością światła i ciemnią jasności, w otoczce zapachu spokoju i cichej tajemniczości, gdzieś niosą się słowa…

Profesor Anna Kowalczyk-Klus jest drobną, niezwykle spokojną istotą, która z całą delikatnością burzy spokój płaskiej powierzchni różnofakturowych kartek, zdzierając z nich płaską stagnację, krusząc mit o grafice sztywnej i konstrukcyjnej, o grubej kresce. Drobnymi pociągnięciami piórka rysuje delikatność pomieszaną z wiarą, światem natury i agresją wrosłą w każde istnienie. W jej grafikach jest wszystko to, co utajone siedzi głęboko w duszy każdego z nas, w jej grafikach jest człowiek.

Z Profesor Anną Kowalczyk-Klus przeprowadziłam wieczorną rozmowę niecodzienną. Temat - nie był zaplanowany. Miało być o sztuce kobiet, ale poszło innym torem. Chwila rozmowy o kobietach, niegdyś będących muzami, dziś już artystkami, przerodziła się w rozmowę o... właśnie, o czym?

PATRYCJA MROWIEC: W czasie ostatniego Pani wernisażu, zaintrygowała mnie przemowa, w której podkreślała Pani znaczenie sztuki, mówiąc, iż powinna ona oprzeć się każdej modzie, powinna być uniwersalna, "by mogła przekazywać wartości wieczne i bez końca". Czy mogłaby Pani odnieść ten wątek do swojej twórczości, która jest jakby wyrażaniem człowieka - przewijają się w niej twarze, ciała, ulotność, drzewa, drobiazgowość. Jaka powinna być sztuka?

ANNA KOWALCZYK-KLUS: Wydaje mi się, że wiem, choć byłoby zarozumialstwem, twierdzić tak jednoznacznie. W takich chwilach natychmiast ciśnie mi się na usta stwierdzenie: "wiem, że nic nie wiem", powiedziałabym raczej, że mam pewne przeczucie... Trudno odpowiedzieć jednoznacznie, poza tym pojedyncza ocena jest bardzo subiektywna, a sztuka w swoim wymiarze uniwersalnym jest obiektywna.

Sztuka musi opierać się modzie, bo prawdziwa sztuka - taka, która trwa, taka, która odwołuje się do poznania prawdy, do tajemnicy, to sztuka, która docenia człowieka i uznaje go we wszystkich przejawach, sztuka humanistyczna... Choć nam - współczesnym - często tego humanizmu brakuje... Tak naprawdę, żeby zderzyć się ze sztuką, poczuć coś, będąc nawet na niewielkiej wystawie, trzeba wpierw spróbować dotrzeć do drugiego człowieka, poprzez to, co on sobą reprezentuje. A to wymaga poświęcenia sporej ilości czasu. Dehumanizujemy sztukę - kiedy oglądamy rysunki czy obrazy prezentowane na wystawach, spieszymy się, a ogląd sztuki staje się powierzchowny. A przecież sztuka jest przekazywaniem pewnych treści dla innego człowieka i z myślą o nim właśnie, trzeba się nad nią pochylić... zbyt rzadko się zatrzymujemy, żeby przeczytać.

Na wernisażu Pani prac 6 września 2004 roku w Miejskiej Galerii Sztuki "MM" w Chorzowie zwracają uwagę rysunki umieszczone na linkach, na podłodze, na papierze, który często był fakturowany, uwypuklany, rysunki z kolei były ulotne w treści, formie i sposobie prezentacji, skąd ten zamiar?

Chciałabym zaznaczyć, że była to aranżacja, która nie każdemu się podobała. Mój profesor, Tadeusz Grabowski, powiedział mi, że woli, gdy moje rysunki wiszą na ścianie. Inni natomiast byli zachwyceni właśnie taką, a nie inną aranżacją. Była to już trzecia wystawa w 2004 roku, wcześniej tę serię wystawiałam w dużej sali galerii w Bielsku, druga była w Galerii Miejskiej BWA w Częstochowie. Wszystkie trzy wystawy aranżował Krzysztof Kula.

Foto: Anna Kowalczyk-Klus

Wystawa była niejako sama w sobie sztuką...

Tak. Chciałabym zwrócić uwagę szczególnie na zderzenie kamienia z lekkością kartek zawieszonych na linkach. Było to połączenie granitu, bladego białego koloru ścian i zwiewnych kartek, a wszystko układane w swoistym rytmie, też na podłodze. Ważna była proporcja [a może dysproporcja?; przyp. red.] między rysunkiem na czerpanym papierze, o różnej gramaturze i wytrzymałości a kamieniem. Papiery, których używam (są i czerpane, i akwafortowe) różnią się też tonalnie. Gama kolorów przebiega od chłodnej bieli przez biel ecru po kolor pergaminu, żółci. Na niektórych papierach dokonywałam "dzieła zniszczenia" - mięłam je, nadawałam fakturę. Dotykanie papieru to szukanie możliwości rozstrzygnięcia w obrębie właśnie tego materiału. Papiery, na których rysuję wybieram świadomie. Te z chorzowskiej wystawy były przeważnie małe, miały być niemal niewidoczne. Nie wiem, czy Pani zauważyła, ale z drugiej strony rysunków były teksty.

'Zapis na zmiętym papierze' - technika mieszana, 1998 r.
"Zapis na zmiętym papierze" - technika mieszana, 1998 r.

Właśnie chciałam o to zapytać. Były tam przeróżne cytaty, m.in. z Miłosza, jak i teksty, raczej fragmenty tekstów, które były chyba Pani autorstwa. Jakie jest powiązanie między tekstem a rysunkiem umieszczonymi z różnych stron "kartki".

Długo zastanawiałam się, czy mam je ujawniać. Związek tekstów z rysunkami jest bezpośredni - to związek między słowem i obrazem, słowem, które towarzyszyło mi od zawsze, bo od dawna, jak sięgam pamięcią, zawsze coś pisałam. Efektem jest wiele bezładnych notatek. Powstają, gdy rysuję - odwracam wtedy kartkę i zapisuję sobie jakąś myśl. Siedzę skupiona w pracowni, słucham radia, albo czytałam wcześniej prasę i nagle przypominam sobie, że zmarł Miłosz. Cytat z Miłosza na pewno miał związek z taką właśnie sytuacją... Sposób eksponowania obrazów, zawieszenie ich na linkach miał ujawnić prawą i lewą stronę - rewers i awers - obraz i słowo.

Refleksja nastraja, to takie błądzenie myśli, jest w tym jakiś swoisty labirynt. Oczywiście każdy rysunek ma zamysł, szkic, który staje się impulsem. Zawsze jednak towarzyszyło temu słowo. Notuję, gdy mam pomysł na rysunek, zapis plastyczny uzupełniam tekstem.

Wydaje mi się, że istota wystawy tkwiła w jej trudności - była trudna do obejścia, ciasna, nie łatwa do zrozumienia, choć ulotna. Była labiryntem, który trzeba przejść, by móc coś odczytać, zmuszała do zastanowienia.

Była inna, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do tradycyjnych ekspozycji zawieszanych na ścianie. Ponadto wyraźnie uobecnił się w niej kamień, a wziął się stąd, że ma on dla mnie znaczenie symboliczne. Nadaje monumentalności ulotnym kartkom. Kiedyś służył mi tylko do podtrzymania rysunku drzewa sporządzonego z modułów i dodawał drzewu monumentalności. W Chorzowie natomiast kamień był wszędzie.

Kamień to symbol wieczności, to jest coś, co mijamy - mijamy po drodze, obmywa go woda, kamień trwa, kamień jest wieczny, kamień to milczenie, kamień to jest jeszcze wiele innych znaczeń. Dla mnie to symbol natury. Mówiąc o kamieniu, mówimy o ciszy, martwej, kamiennej. Moment ciszy także chciałam zawrzeć w wystawie, cisza nie jest pustką, nawet w muzyce jest dźwiękiem. Kamień ma znaczenie ciszy, stałości, trwania - kamień określa przyroda, poddaje się żywiołom, ale sam w sobie pozostaje.

Jest takim przeciwstawieniem lekkości konstrukcji - stałemu, ciężkiemu kamieniowi, który nie ruszy się z miejsca...?

Tak, właśnie on stworzył stabilność, która okazała się punktem odniesienia, ponieważ wszystkie inne elementy były ruchome. Trzeba było uważać, by nie zerwać całego lekkiego układu zawieszonych w przestrzeni kartek. Jeden z moich kolegów powiedział, patrząc na ten układ: "No wiesz, taka lekkość, mam poczucie, jakbym patrzył na wnętrze katedry". W tej wystawie była właśnie świetlistość katedry, w której światło w sposób szczególny kreuje momenty i nadaje budowli szczególną ekspresję.

W Pani twórczości widoczna jest drobiazgowość. I zastanawiałam się, czy moment wydłużenia aktu twórczego ma dla Pani jakieś znaczenie. Bo przecież Pani rysunki wymagają ogromnej pieczołowitości, poświęcenia im mnóstwa czasu.

Trwanie. Kiedyś dla artysty trwanie było czymś niezwykle ważnym. Malarze bardzo drobiazgowo przygotowywali całą procedurę technologiczną potrzebną im do stworzenia dzieła. Nie wiem, czy widziała kiedyś pani w oryginale "Świętego Hieronima" Leonarda da Vinci. Przywołuję akurat ten obraz, bo jest niedokończony, przez co sprawia niesamowite wrażenie. Podejrzewam, że Leonardo pozostawił go niedokończonym po to, by potomni zobaczyli, jak obraz powstaje, jak nakłada się kolejne warstwy, poczynając od podkładu.

Rysuję długo po to, by w efekcie końcowym uzyskać strukturę, która, choć zdaje się być plamą, wcale nią nie jest. Jest to obrazowanie, sytuacja, w której następuje przewartościowanie, tworzenie w procesie, który ma być swoistym sposobem rozwiązania problemu. Pokonywanie trudności, szukanie rozstrzygnięcia w czasie tworzenia jest niekiedy bardziej zajmujące niż samo rozstrzygnięcie. Moje rysunki powstają i są w ciągłym ruchu, wiążą się w sposób ścisły z moimi przeżyciami. Są też odniesieniami do pewnych sytuacji uniwersalnych, które każdemu są bliskie.

Dlaczego akurat taką technikę wybrała Pani dla swojej sztuki?

Przez wiele lat realizowałam grafikę, akwafortę (druk wklęsły) i pewne rzeczy się we mnie ustaliły, to one zadecydowały o wyborze papieru i piórka. W dodatku rysuję na papierze szczególnym, stawiającym opór, do którego piórka się nie nadają, niektóre w ogóle na nim nie rysują. Muszą być dobierane specjalnie, tak jak tusze i papiery. Ponadto wszystkie materiały mają zróżnicowaną tonację - czerń czerni nie równa, tak samo, jak biel bieli. Zresztą bardzo lubię papiery, to niezwykle szlachetne tworzywo. Rysowanie piórem na papierze to kontakt z materią, przyjemność, zapomnienie się, moment koncentracji, który osiąga się przy niewielkich środkach. Odpowiednio dobranymi materiałami rysuję króciutkie kreseczki, mające długość milimetra, dwóch. Jak już mają cztery - są za długie, ogarniają naraz za dużą przestrzeń. Format też ma znaczenie - jest wielkości kartki, na której piszemy list do przyjaciela, przyjaciółki, możemy wzrokiem ogarnąć pewną treść, możemy się wycofać, możemy skreślić.

'Kusy-Zły' - rysunek ołówkiem, 1997 r.
"Kusy-Zły" - rysunek ołówkiem, 1997 r.

Pani rysunki trzeba czytać. Wszędzie na wystawie były małe listy.

Rysowanie, pisanie, wszystko to są teksty, które trzeba umieć czytać. Dlatego, by odczytać obraz, trzeba go wyłonić z przestrzeni, nawiązać z nim kontakt, wykazać się cierpliwością i chcieć do niego dotrzeć. Myślę, że przygotowanie do odbioru sztuki powinno przebiegać poprzez oswajanie z tekstem i wyrabianie cech pozwalających na chwilę skupienia, skłaniających do przeczytania listu od drugiego człowieka. Jest nim idea, którą w swoich wypowiedziach pragniemy przekazać drugiemu człowiekowi. Wystawa jest jak spotkanie, a najciekawsze w nim jest to, że aby spotkać drugiego człowieka trzeba jednocześnie spróbować czegoś się od niego dowiedzieć.

W Pani rysunkach intryguje przede wszystkim zainteresowanie twarzą, rośliną, tkanką, siecią.

Tak, to budowanie świata wyprowadzonego z natury. Człowiek, drzewo, zwierzę... Mówiła Pani, że moje prace są mroczne... Ja się zastanawiam nad światem, w którym żyję.

Mnóstwo Pani rysunków przedstawia twarze, ludzkie członki, dłonie zwinięte w niesamowitych układach, a czasem są tylko oczy. Rysuje pani kawałki, wszystko jest ciemne, głębokie, zawoalowane. Czy to też jest związane w jakiś sposób z naturą, ale ludzką?

Myślę, że tak, z moja naturą też. Najbardziej w naturze interesuje mnie jasność i mrok, między którymi różnie ustalają się proporcje, wszystko zależy od interpretacji, od ustalania granicy między jasnością i mrokiem. Może jestem bliżej mroku niż jasności...

A wracając do czasu, drobiazgowości i do twarzy. Dlaczego pokawałkowane ciała, takie niepełne, a jeśli całe to jednocześnie ulotne?

Efemeryczność, fragmentaryczność bierze się stąd, że nie chcę przedstawiać człowieka tak, jak wygląda. Bardziej korzystam z pewnego wyobrażenia. Struktura, biologizm służą mi do budowania formy i do określania uczuć, emocji, wewnętrznego napięcia. A cóż jest bardziej wyrazistego od ludzkiej twarzy?. Zawsze interesował mnie przede wszystkim stary człowiek - jego twarz jest jak zapisana księga. Tematem są też uczucia, mitologia... Ponadto lubię odwoływać się do symboli - drzewa, rzeki, gniazda.

Których artystów Pani ogląda, podziwia?

Podziwiam i oglądam wielu, ale wymienię tylko Vermeera...

Pamięta Pani, kto rozbudził w niej zapał do sztuki?

Profesor Adam Hoffmann - wspaniały nauczyciel i wychowawca wielu artystów na Śląsku i w Krakowie, a także profesor Andrzej Pietsch, znakomity grafik. Było jeszcze wielu innych, z którymi się zetknęłam, których szanuję. Swoimi wypowiedziami zawsze wzruszał mnie profesor Tadeusz Sławek - potrafi łączyć naukę ze sztuką, nie zacierając granicy. Jest postacią, która zaskoczyła mnie umiejętnością dostrzegania pewnych zjawisk, wrażliwością i indywidualną, niezawieszoną w próżni, oceną.

Wystawa rysunku, wrzesień 2004 r., Galeria
Wystawa rysunku, wrzesień 2004 r., Galeria "MM" w Chorzowie
(prof. Anna Kowalczyk-Klus pierwsza z lewej)

Co stara się Pani przekazać swoim studentom?

Przede wszystkim chciałabym, żeby byli autentyczni w tym, co robią, poszukiwali prawdy, wierzyli, że to poszukiwanie prawdy ma sens, szukali spotkania z innymi ludźmi, sami wnosili coś istotnego dla innych ludzi, nie ograniczali się do specjalności, byli otwarci i rozwiązań dla swojej dyscypliny szukali też w innych dziedzinach, w filozofii, literaturze... By umieli odnaleźć się we współczesnym świecie. Powinniśmy zachować szacunek zarówno dla tradycji, przeszłości, jak i dla czasów dzisiejszych.

Czego oczekuje Pani od swojego widza?

Myślę, że to mógłby być widz, który w tym, co chcę przekazać, znalazł coś, co potrafi odczytać. Może właśnie poszukuję odbiorcy, do którego trafiam jak do swoistego adresata, który moją twórczość zachowa w pamięci.

Dziękuję za rozmowę
PATRYCJA MROWIEC

Rozmowę z Profesor Anną Kowalczyk-Klus chciałabym dedykować artystom, wszystkim, a szczególnie zmarłemu, w dniu ostatecznej redakcji tekstu, Zdzisławowi Beksińskiemu.

Autorzy: Patrycja Mrowiec, Foto: Anna Kowalczyk-Klus
Ten artykuł pochodzi z wydania: