Kilka lat temu jedna z posłanek tzw. prawicy miała z trybuny sejmowej powiedzieć (piszę: miała, bo nie dysponuję bezpośrednimi dowodami, że to rzeczywiście nastąpiło; wypowiedź tę znam jedynie z relacji w prasie nieprzychylnej reprezentowanej przez posłankę opcji, a więc należy zachować ostrożność), że "przypadkowe społeczeństwo nie może podejmować decyzji w tak ważnej sprawie, jak dopuszczalność aborcji". Określenie "przypadkowe społeczeństwo" szybko zostało podchwycone przez media i do dziś funkcjonuje jako symbol swego rodzaju pogardy, jaką politycy (w domyśle: politycy prawicy) żywią dla społeczeństwa, które uważają za niedojrzałe, niegodne zaufania, jakie mu się okazuje w demokracji, powierzając mu przywilej podejmowania decyzji w sprawach jego dotyczących.
Z drugiej jednak strony często można spotkać się z dowodami na to, że tzw. decydenci i organizatorzy życia społecznego żywią wiarę w to, że, jak napisał jeden z pisarzy (Camus?), "człowiek jest dobry", a nawet lepszy niż w rzeczywistości. Niestety, ów mityczny "człowiek" jakże często nie staje w takiej sytuacji na wysokości zadania i zachowuje się nie tak, jakby tego odeń oczekiwano. Służę kilkoma przykładami.
Na przystanku tramwajowym przed tzw. głównym (jak skrzeczą tramwajowe głośniczki) wejściem do chorzowskiego parku kultury przez wiele lat stała stara, toporna wiata stalowa, wprawdzie z powybijanymi szybami i połamanymi ławeczkami, ale przynajmniej było się gdzie schronić przed deszczem, a nawet przycupnąć na resztkach podpór pod ławeczkę (gdym to kiedyś uczynił, podszedł do mnie może dwunastoletni chłopak i nie bawiąc się w dyplomację, stwierdził rezolutnie: "będzie pana d... bolała", co wprawiło mnie w takie osłupienie, że o mało nie przepuściłem nadjeżdżającego tramwaju). Pewnego dnia starą wiatę zastąpiono ultranowoczesną budką, z plastikowymi tzw. siedziskami, w pełni przeszkloną, opartą na lekkiej konstrukcji z cienkich rurek, do tego w kilku kolorach, z miejscem na reklamowe anonse - brakowało tylko kiosku z gazetami i biletami, w które wyposażono wiaty na bardziej uczęszczanych przystankach. Nie minęło kilka dni, gdy przyszedłszy na tramwaj, zastałem wszystkie szyby wytłuczone, "siedziska" powyrywane, dach naderwany i szereg innych zniszczeń. Nawet specjalnie się nie zdziwiłem. Zdziwienie przyszło po kolejnych kilku dniach, gdy wiata zniknęła. Zniknęła bezpowrotnie i do dziś jest to jeden z niewielu przystanków tramwajowych na trasie Katowice - Chorzów, który nie jest zadaszony. Do dziś też się zastanawiam, czy to jacyś zbieracze złomu zdemontowali resztki wiaty na własny użytek, czy przedsiębiorstwo tramwajowe tak się zdenerwowało na społeczeństwo pogranicza Katowic i Chorzowa, które nie doceniło powierzonego im daru, że wiatę zabrało i postanowiło skazać pasażerów na oczekiwanie w deszczu, śniegu i wietrze. Wiara organizatorów komunikacji w "dojrzałość" i dobrą wolę pasażerów utrzymuje się zresztą do dziś. Niedawno prasa doniosła, że pewna firma, która zasłynęła tym, że ni stąd ni zowąd zaczęła w telewizji reklamować prąd elektryczny, zainstalowała na kilku przystankach systemy ogrzewcze. Gdy się o tym dowiedziałem, już tylko czekałem na alarmistyczne doniesienia, które właśnie się w prasie pojawiły, że owe cuda zostały przez "ludność" albo zdemontowane i rozkradzione, albo zdewastowane. Trochę mnie tylko zastanowiło, że owa firma, która reklamuje w telewizji prąd elektryczny, zamierza część tych instalacji odbudować, no ale uznajmy, że ma ona nie tyle wiarę w dobrą wolę społeczeństwa, ile przepastny budżet (inaczej nie reklamowałaby w telewizji prądu elektrycznego).
W popularnym natomiast teleturnieju "Najsłabsze ogniwo", w którym zespół po każdej rundzie pytań ma wyeliminować najsłabszego z uczestników, nagminnie zdarza się, że wyrzucony zostaje uczestnik najlepszy w rozgrywce. Pełna nietypowego uroku prowadząca dziwi się temu podobnie jak ja i za każdym razem pyta typujących o uzasadnienie takiej decyzji. I dość często otrzymuje - wśród wymijających - odpowiedź szczerą: usuwam X-a dlatego, że jest za mocny, z Y-kiem łatwiej mi będzie walczyć w finale. I znów jakiś uczony medioznawca, czy też socjolog dyżurny mógłby wygłosić opinię, że oto nasze społeczeństwo "nie dorosło" do wyrafinowanej rozgrywki, jaką jest "kapitalistyczny" teleturniej importowany z wyspiarskiego kraju. Czemu tego nie robi, pozostaje jego tajemnicą. Może dlatego, że głosząc taką tezę naraziłby się telewidzom, a to groziłoby mu utratą pozycji dyżurnego socjologa czy uczonego medioznawcy.
Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości, czy na pewno władza nie traktuje społeczeństwa jako niedojrzałego, ten niewątpliwie powinien się zapoznać z regulaminem tegorocznych matur. Egzamin ustny z języka polskiego przyjmuje formę przedstawienia - szumnie zwanego "obroną" - przygotowanej wcześniej pracy pisemnej na temat, który znany jest co najmniej od końca września ubiegłego roku. Wydając to prawo decydenci w oczywisty sposób dają do zrozumienia, że wierzą w uczciwość naszej młodzieży, w to, że abiturienci nie dadzą się skusić wszechobecnym w Internecie ofertom "firm usługowych", które oferują napisanie takiej pracy na dowolnie wybrany temat od ręki za niewygórowaną opłatą, i samodzielnie przygotują swoje wystąpienia. Nie mam wątpliwości, że tak będzie, ale po cóż w takim razie wystawiać człowieka na pokuszenie? Czyżby istniał jakiś tajemny plan, zmierzający - poprzez kuszenie - do kształtowania silnej woli i charakteru naszej młodzieży? Cel byłby może i szlachetny, ale metoda chyba nie ta. Można to podejrzewać również dlatego, że jednocześnie szerzy się przekonanie o powszechności pisania prac akademickich (semestralnych, magisterskich) na zamówienie, a różni spryciarze robią na tym interesy, oferując uczelniom jakieś rzekomo niezawodne programy do wykrywania plagiatów. A więc w przypadku studentów jest świadomość zagrożenia i jest profilaktyka, licealistów uważa się natomiast za jeszcze... no właśnie, jakich? odpornych na pokusy? szlachetniejszych w intencjach? a może mniej sprytnych? Twórca tej części regulaminu nowych matur powinien się koniecznie w tej sprawie wyspowiadać, jeśli nie przed jakąś komisją śledczą (których się ostatnio namnożyło), to choćby w programie telewizyjnym typu "Prześwietlenie" na TVN 24. Niestety, jak dotąd, żadnemu z dziennikarzy nie wpadło do głowy o coś takiego zapytać.
Człowiek jest słaby, twierdzą filozofowie i znawcy natury ludzkiej. Nie powinno się go wystawiać na zbyt silne pokusy. Jeśli się jednak już tak czyni, nie można potem narzekać na "przypadkowe", niedojrzałe społeczeństwo, które nie docenia naszych starań, aby było mu lepiej.
Piotr Żmigrodzki