Prof. Władysław Jacher - Refleksje na 70-lecie urodzin uczonego

- Chcielibyśmy pójść za myślą prof. W. Tatarkiewicza, posługującego się w swoich pracach pojęciem „wielkich i bliskich” dla określenia tych postaci, które odgrywają znaczące role w naszym życiu, kształtując kierunki naszych osobowych dążeń. Jakie postacie z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości określiłby Pan Profesor jako swoich „wielkich i bliskich”?

Prof.Władysław Jacher

W.J. - Każdy chyba człowiek może mówić, iż spotkał w życiu wielkie postaci, które wywarły na niego znaczący wpływ. Postawa mojego ojca i matki była dla mnie przez lata wzorcem poważnego traktowania swoich rodzinnych i życiowych obowiązków. Z dzieciństwa – czasów okupacji – wspominam wspaniałe postacie dwu księży z Ryglic. Dziekana Jakuba Wyrwę, osobę bardzo wykształconą i wybitną w środowisku: znał języki obce m.in. francuski, niemiecki, uczył mnie religii, imponował mi kulturą i zachowaniem. Drugim był ks. Józef Drożdż – człowiek, który w czasach ciemności okupacji był uosobieniem pogody, humoru i wspaniale umiał nam, dzieciom, organizować życie, rekreację w czasach terroru i strachu. Oczywiście wspominam również swoich nauczycieli od historii, geografii, którzy potrafili uczyć nas z narażeniem życia prawdziwej historii i geografii Polski.

- Jakie jeszcze osoby, zwane pięknie przez Znanieckiego „Znaczący Inni”, kształtowały Pana jako uczonego?

W.J. - W czasach studiów miałem wspaniałych mistrzów w sensie naukowym i życiowym, którzy odegrali ważną rolę w moim życiu. Byli to profesorowie: Czesław Strzeszewski, ks. Józef Majka, Hanna Waśkiewicz, Zbigniew Makarczyk, młody wówczas biskup Karol Wojtyła, którego wykładów o etyce wysłuchałem z wyboru (mam w indeksie cztery Jego podpisy zaliczeniowe), oraz nadal aktywny naukowo, mój mistrz prof. Jan Turowski. Dane mi było słuchać wykładów i odczytów takich znakomitości nauki jak Tadeusz Kotarbiński, Władysław Tatarkiewicz, Jan Szczepański, Kazimierz Dąbrowski, Edward Lipiński, Józef Chałasiński, Antonina Kłoskowska. Profesorów: J.Szczepańskiego J.Chałasińskiego, A.Kłoskowską, spotykałem też w czasie prac Komitetu Socjologii PAN w Warszawie, będąc jego członkiem od ponad 25 lat.

- Podkreśla pan rolę autorytetów naukowych i moralnych w swoim dojrzewaniu do ról uczonego i radość z wieloletniej z wieloma z nich współpracy. Czy zdaniem Pana „pójście za autorytetem”, w rozumieniu proponowanym przez Maxa Schelera, jest gwarancją współobcowania ze światem dobra, ze światem wartości pożądanych? Czy nadmierne liczenie na dobre stosunki międzyludzkie nie naraża nas na formowanie pozornych autorytetów, których krytyka jest niemożliwa lub nawet zabraniana?

W.J. - Autorytety oddziaływały na mnie kiedyś i dziś, ale na zasadzie tego, co wyraża łacińskie powiedzenie „bonum est diffusivum sui” – co oznacza, że do natury dobra należy to, iż ono się niejako rozlewa – rozpowszechnia wokół siebie. Prawdziwe autorytety intelektualne i moralne mają tę zdolność. Natomiast nigdy nie traktowałem autorytetów ślepo, mechanicznie. I tu zajmowałem stanowisko metodologiczne proponowane przez Karla Poppera, o podstawowym kryterium weryfikacji lub inaczej falsyfikacji, obowiązującym w naukach empirycznych. Odnosić je można także do autorytetów, a nie tylko do prawdziwości twierdzeń teoretycznych. Osoba z autorytetem opartym na wiedzy i postawie moralnej nigdy nie przesłania się administracyjną presją, ani też nie „kupuje” uznania u zależnych od siebie współpracowników.

- Wśród licznych ekspertyz i prac badawczych pierwszej dekady pracy Pana Profesora w Instytucie Socjologii UŚ, zwraca uwagę raport poświęcony społecznym następstwom wprowadzania czterobrygadowego systemu pracy w górnictwie. Wywołał on swego czasu pewne kontrowersje. Czy mógłby Pan przybliżyć okoliczności powstania tej ekspertyzy i odzewu społeczno-politycznego, z jakim się spotkała?

W.J. - Kiedy w 1978 roku przybyłem na Uniwersytet Śląski, otrzymałem zadanie naukowego zorganizowania Zakładu Socjologii Pracy i Organizacji. Równocześnie zwróciły się do mnie władze uniwersyteckie i wysocy przedstawiciele Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego o szybkie przeprowadzenie badań, związanych z aktualnym wówczas i nagłaśnianym propagandowo wprowadzaniem czterobrygadowego systemu pracy w górnictwie węgla kamiennego. Ponieważ zamawiający nie umieli sformułować tematu badań, zaproponowałem im, by brzmiał Socjologiczne aspekty wprowadzania czterobrygadowego systemu pracy w górnictwie węgla kamiennego, co chętnie przyjęli. W swoim myśleniu naukowym sądziłem, że będzie to okazja zbadania tego zjawiska i sporządzenia raportu, ważnego nie tylko dla zainteresowanych, ale i dla badaczy, spodziewających się jego książkowej publikacji w PWN. Powstał nawet plan takiej książki opracowany w moim zakładzie i wysłany do wydawnictwa w Warszawie. Pracownicy kierowanego przez mnie zakładu, w liczbie ośmiu osób, razem ze mną przystąpili energicznie do działania i już we wrześniu 1979 roku przekazaliśmy zleceniodawcy raport z badań. Praca została przyjęta z gratulacjami, ale i z uwagą, że należy ją traktować tylko do użytku wewnętrznego, a o żadnej publikacji nie ma mowy.

W raporcie tym autorzy przedstawili opinie różnych kategorii pracowników zatrudnionych w górnictwie, na temat czterobrygadowej organizacji pracy w kopalniach. Była to ocena rzeczowa, krytyczna i realistyczna, wyrażona nie tylko przez górników dołowych, już pracujących w tym systemie, ale i innych, którzy dopiero się do niego przygotowywali, oraz średnią kadrę nadzoru technicznego. Uwzględniliśmy również wypowiedzi żon górników o wpływie systemu na funkcjonowanie życia rodzinnego i więzi społecznych.

Kiedy powstała „Solidarność”, szybko zniesiono czterobrygadówkę a w prasie ukazały się artykuły, że na Uniwersytecie Śląskim powstała praca pochwalająca ten typ innowacji organizacyjnej w górnictwie. Wystąpiłem wówczas w imieniu swoim i autorów, negując celowość jednostronnych, nie opartych na faktach komentarzy. Wnioskowałem również o pilne opublikowanie naszego raportu w niezmienionej postaci. I udało się - wydawnictwo UŚ w maju 1981 roku wydało niezmieniony raport, wraz ze wzorem kwestionariuszy badań.

– W październiku 1982 roku przejmuje Pan funkcję Dyrektora Instytutu Socjologii UŚ. Czy miał Pan Profesor świadomość nikłych możliwości a zarazem poważnych zagrożeń wiążących się wówczas z tą funkcją?

W.J. – W 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego upadł mit, że władza PRL pogodziła się z nowym porządkiem. Nastąpił, również na Uniwersytecie, czas polowania na „wrogów ustroju”. Ofiarami tego stali się nauczyciele akademiccy różnych szczebli, także w Instytucie Socjologii UŚ. Dyrektor Instytutu prof. Wanda Mrozek otrzymała od nowych „wojennych” władz uniwersyteckich propozycję „nie do odrzucenia” - przejścia na emeryturę. Wówczas zostałem czasowo pełniącym obowiązki dyrektora, a w październiku 1982 roku - dyrektorem Instytutu Socjologii i sprawowałem tę funkcję aż do 1993 roku. Przyjąłem tę funkcję po długim namyśle, za radą swoich zaufanych pracowników i osób, które darzyłem szacunkiem. Sądziłem, że w warunkach presji na pracowników naukowych mogę być traktowany jako osoba neutralna. Nigdy bowiem do żadnej partii nie należałem, zajmowałem się nauką, a władze uczelniane i partyjne, jeszcze za czasów rektora H. Rechowicza akceptowały moje filozoficzne i religijne przekonania. Z pozycji „człowieka o określonej twarzy” występowałem więc w obronie pracowników Instytutu, zwalnianych z pracy z pobudek politycznych. Niektórych udało się ocalić, a tym zwalnianym własnymi kanałami poszukiwałem pracy naukowej w innym miejscu (np. na KUL). Bywały chwile, kiedy chciałem złożyć rezygnację, ale słuchałem wtedy rady roztropnych przyjaciół, którzy mówili, ze rezygnacja z działań, kiedy nie zostały zamknięte wszelkie możliwości działania – jest tchórzostwem i wygodnictwem.

A potem przyszły lata po 1989 roku. Przygotowałem – tak mi się wydaje – Instytut Socjologii kadrowo i naukowo do nowych zadań i funkcji. Widzę z zadowoleniem jego dalszy, dynamiczny rozwój pod kierunkiem młodszego pokolenia wybitnych profesorów i przy dużej aktywności młodszych pracowników nauki.

- Czy w Pana odczuciu profesor uniwersytetu powinien być dla swoich podwładnych i studentów rodzajem nadzorcy, opierającym się przede wszystkim na stawianiu wymagań i ich kontrolowaniu, czy raczej mistrzem nie tyle nauczającym, co raczej udzielającym wartości i dostarczającym własnego przykładu intelektualnych dążeń i owocnej pracy?

W.J. - Nigdy nie byłem zwolennikiem działań na podwładnych czy studentów z pozycji sprawowanej funkcji, czy władzy. Uważam, że powinny mieć one przede wszystkim perswazyjny i egzemplifikacyjny charakter. Wyraża to zasada: „najpierw starać się przekonać, a potem wymagać”. Tu obowiązuje również sprawdzona socjotechnika: „Verba volant, exempla trahunt” – słowa ulatują, przykłady pociągają. Poza tym zostałem wychowany w klimacie życzliwości dla innych. i zawsze bardzo się cieszę z autentycznych osiągnięć innych, a zwłaszcza moich uczniów, czy podwładnych.

Praca habilitacyjna Pana Profesora ma obszerny i teoretyczny charakter, stanowiąc zarazem kontynuację wcześniejszych zainteresowań durkheimowską teorią integracji społecznej. Jak dziś, z perspektywy czasu, widzi Pan Profesor swoją drogę badawczą i jakich rad udzieliłby innym zmierzającym do podjęcia podobnego wysiłku naukowego?

W.J. - Już od szkoły średniej interesowały mnie zagadnienia spójności międzyludzkiej, więzi między osobami i grupami. Powoli dojrzewałem do tych idei dając im naukowy wyraz w pracach o zagadnieniu integracji systemu społecznego, więzi społecznej w socjologii E.Durkheima, oraz w innych licznych studiach i artykułach. Zajmując się teoretycznymi problemami w socjologii zauważyłem, jak zasadne jest powiedzenie, że nie ma nic lepszego dla praktyki jak dobra teoria.

Zacząłem programowo realizować tę myśl w Instytucie Śląskim w Opolu, w tamtejszej WSP a dzisiejszym Uniwersytecie Opolskim, oraz w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, prowadząc od 1974 roku wiele prac badawczych poświęconych mniejszościom etnicznym, organizacji zakładów pracy, instytucjom kształcenia i wychowania, rodzinie –przy użyciu teorii integracji i więzi. Ich owocem były liczne raporty z badań aktualnych problemów społecznych, rozprawy, artykuły publikowane w Polsce i za granicą. Udało mi się, z czego się bardzo cieszę i na czym zawsze mi zależało, włączyć do tych prac moich młodszych kolegów z instytutów, w których działałem i nadal pracuję.

- Przez długi czas był Pan związany z Instytutem Śląskim w Opolu. Dzięki tej współpracy powstały m.in. liczne opracowania poświęcone studiom nad problemami Opolszczyzny, jak choćby zredagowana wspólnie z dr B. Rainerem „Kultura polityczna mieszkańców Śląska Opolskiego”, a w ostatnich latach książka o warunkach rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Jakie są Pana wspomnienia związane z tą współpracą?

W.J. - W Instytucie Śląskim pracowałem na etacie w latach 1974-1978, a potem jako konsultant naukowy do 1995 roku. W tym czasie wykonałem tam i opublikowałem około 20 prac. Wspominam z sympatią ten okres pracy w Instytucie, kiedy prace naukowe i badawcze były tam inspirowane aktualnością czasu i prowadzone zespołowo z dużym zaangażowaniem przez profesjonalistów. Obecnie moje kontakty z Instytutem się urwały, bowiem obce mi są pewne maniery naukowe nowego pokolenia badaczy. Niestety „młodzi” często są przekonani, że od nich się zasadniczo wszystko zaczęło. Est modus in rebus.

- Wśród ostatnich prac, w których redagowaniu Pan uczestniczył, zwraca uwagę skupienie się na problemach i barierach zarządzania jakością w nowych warunkach działania polskich przedsiębiorstw. Czy zamierza Pan kontynuować te zainteresowania, także w perspektywie naszego przygotowywania się do integracji z Unią Europejską?

W.J. – Od 1995 roku zacząłem się interesować nowoczesnymi sposobami zarządzania i kierowania a wśród nich szczególnie zarządzaniem przez jakość TQM. W 1996 roku wyszła praca zbiorowa, której byłem współredaktorem pt.: Zarządzanie jakością - pokłosie konferencji naukowej, natomiast w 1998 roku praca w języku angielskim pt. Quality Policy of Polish Enterprieses at the time of European Integration, jako podsumowanie międzynarodowej konferencji na ten temat odbytej w Wiedniu. Dzięki tym zainteresowaniom zyskałem kilka interesujących kontaktów naukowych. Przykładowo: prof. M. Jackson z uniwersytetu w Michigan (USA) przybył do Polski badać potencjał naszej przedsiębiorczości i warunki rynkowej transformacji.

W Zakładzie Socjologii Pracy i Organizacji skupiamy w ostatnich latach uwagę na uwarunkowaniach rozwoju małej i średniej przedsiębiorczości. Zarówno na tym poziomie, jak i w dużych nowocześnie zarządzanych przedsiębiorstwach odczuwane są liczne bariery, utrudniające polskim firmom rywalizowanie z przedsiębiorstwami działającymi w warunkach europejskiej konkurencji. Obowiązujące w Unii Europejskiej normatywne regulacje aktywności gospodarczej są dla nas nadal trudne do zaadaptowania, głównie z powodu biurokratycznych i politycznych ograniczeń. Niestety nauka nie jest w stanie przełamać tych polskich trudności. Mamy dzisiaj do czynienia z dominacją kalkulacji pozanaukowych - motywacje zysku i korzyści grup politycznych decydujących o prowadzeniu polityki społecznej i gospodarczej, oraz przerost biurokratycznych instytucji w zarządzaniu państwem, niweczą wiele ustaleń przygotowanych przez ekspertów naukowych.

- Na Uniwersytecie Śląskim kieruje Pan od 1978 roku Zakładem Socjologii Pracy i Organizacji. Wielokrotnie w różnych pracach pisał Pan o trudnych problemach restrukturyzacji województwa śląskiego, o barierach społecznych i kulturowych zmian w sposobach myślenia kadr kierowniczych i w świadomości oraz postawach pracowników z różnych branż tutejszego przemysłu. W jakim stopniu Pana doświadczenia dają podstawy do optymizmu lub, na czym opierać można nadzieje na pokonanie istniejących tu barier i narastających zagrożeń takich choćby jak bezrobocie i trudności naszego regionu z adaptacją do rywalizacji w globalizującej się światowej gospodarce?

- W.J. - Mam na te sprawy sceptyczny punkt widzenia. W swoich wypowiedziach i publikacjach podkreślałem znaczenie kulturowych elementów umożliwiających zespalanie konieczności zmian z dążeniami sił społeczno-politycznych, organizujących ich przeprowadzanie. Mając kilka lat temu udział w opracowywaniu projektów restrukturyzacji naszego regionu, przygotowywanych przez szerszy zespół naukowców, oraz specjalistów z różnych dziedzin, wykonaliśmy dobrze oceniane prace studialne i projektanckie. Ten merytoryczny dorobek środowisk naukowych służył jednak dość krótko, jako podstawa do formułowania haseł i deklaracji, ale nie został przetworzony na konkretne działania. Niestety kolejne ekipy administrujące po 1989 roku województwem katowickim, a obecnie śląskim, marnują dorobek poprzedników. Obserwuję tendencję zaczynania wszystkiego na nowo, po swojemu, przy coraz mniejszym przywiązywaniu wagi do wsparcia projektów restrukturyzacji ze strony środowisk nauki.

Przykładowo, inicjatorzy głośnego „Kontraktu Regionalnego dla województwa katowickiego”, po przejęciu w swoje ręce administracji wojewódzkiej zupełnie zarzucili tę ideę. W tej sytuacji naukowe ekspertyzy stają się jedynie akademickimi propozycjami wypełniającymi przestrzeń dyskusji o możliwych strategiach działania. W rzeczywistości to politycy i administratorzy, którzy kierują się własnymi partykularnymi wizjami pożądanej rzeczywistości, decydują dziś, często wbrew naukowej wiedzy, o rozwiązaniach palących problemów społecznych wielu środowisk zawodowych i gałęzi naszego przemysłu. Doraźne korzyści ekonomiczne, a często grupowe, zdecydowanie przeważają nad systematyczną refleksją o istniejących możliwościach i ograniczeniach procesów rynkowej transformacji. Z tego właśnie względu jestem bardzo sceptycznie nastawiony do angażowania się ludzi nauki jako ekspertów, wykorzystywanych dla intelektualnego wspierania czysto doraźnych celów politycznych. Praktyka transformacji naszego regionu niestety jest daleka od opartej na rzetelnej wiedzy polityki regionalnej.

- Jest Pan powszechnie znany z zamiłowania do przywoływania łacińskich sentencji i powiedzeń, należąc do tego grona profesorskiego, które odebrało gruntowne wykształcenie humanistyczne, oparte na znajomości łaciny i greki. W związku z tym prosimy o przytoczenie kilku sentencji łacińskich, które są Panu szczególnie bliskie i towarzyszyły mu w życiu, stanowiąc, być może, życiowe „drogowskazy”...

W.J. - Rzeczywiście uważam, ze maksymy łacińskie zawierają mnóstwo mądrości życiowych i mogą stanowić swoiste drogowskazy w zachowaniach i działaniach ludzkich – stąd często je cytuję studentom i innym. Mnie osobiście też towarzyszą w życiu i pracy. Szczególnie lubię stosować te, wymienione poniżej:

Serva ordinem et ordo te servabit: Zachowaj porządek, a porządek Cię też zachowa;

Qui bene distinquit, bene docet: Kto dobrze rozróżnia (dzieli) dobrze uczy;

Bonum est diffusivum sui: Dobro z natury się rozprzestrzenia, rozlewa;

Frustra vivit qui nemini prodest: Na próżno człowiek żyje, jeśli nikomu nie pomaga;

Quid leges, sine moribus: Cóż warte prawa, bez obyczajów.

Prof. Władysław Jacher urodził się 8 lutego 1931 roku w Joninach na ziemi tarnowskiej. Studiował filozofię i socjologię na KUL. Tam pod kierunkiem prof. Czesława Strzeszewskiego obronił pracę magisterską pt. „Zagadnienie pracy u Św. Tomasza z Akwinu”, oraz pracę doktorską pt.: „Teoria więzi społecznej w socjologii Emila Durkheima”. Promotorem tej pracy był prof. Jan Turowski a recenzowali ją: prof. Jan Szczepański, prof. Jan Lutyński i prof. Cz. Strzeszewski. Również na KUL-u habilitował się w 1973 roku, na podstawie pracy „Zagadnienie integracji systemu społecznego” pisanej w Katedrze Socjologii prof. J. Turowskiego. Recenzentami habilitacji zatwierdzonej w 1974 roku byli prof. Bogusław Gałęski, prof. Wacław Makarczyk i prof. Jan Turowski.

Po doktoracie pracował w Instytucie Tomistycznym w Warszawie, a później jako wykładowca na KUL. W 1974 roku zatrudniony w Instytucie Śląskim w Opolu, od 1977 roku podjął pracę dydaktyczną w opolskiej WSP. Od 1978 roku na stanowisku kierownika Zakładu Socjologii Pracy i Organizacji w Instytucie Socjologii UŚ, którym kieruje do dziś. Na katowickiej uczelni pełnił też funkcje administracyjne - przez 12 lat był dyrektorem Instytutu Socjologii, a przez pewien czas prodziekanem Wydziału Nauk Społecznych. Od trzech lat wykłada również na Uniwersytecie Łódzkim.