Święty Jan NaDziko

Za oknem październik, być może jest to jeszcze owa wspaniała Złota Polska Jesień, być może nieustannie i uporczywie siąpi z nieba coś obrzydliwego. Chętnych do wzięcia udziału w krótkim eksperymencie z czasem zapraszam na noc z 24. na 25. czerwca tego roku.

Już od trzech lat regularnie pojawia się w ramach festiwalu Ars Cameralis zbieg poetycki przy współudziale znanej już to tu to tam grupy poetyckiej NaDziko (jej członkami są zresztą studenci Wydziału Filologicznego naszego uniwersytetu).

W poprzednich spotkaniach udział wzięli Brian Patten, i Egon Bondy, i Marcin Świetlicki (razem ze Świetlikami ma się rozumieć), i Piotr Sommer, i Bogdan Zadura, grupa Miłość, Na Zdrowie i tu przerwę wyliczankę, która mogłaby jeszcze długo, długo trwać.

Mimo, iż nadrzędną formułą imprez NaDziko jest poezja - to do udziału chętnie zaprasza się także muzyków, plastyków dążąc do pewnego rodzaju interdyscyplinarności ujętej ramą sztuki aktualnej i żywej. Żywej, bo tworzonej dzisiaj, w chwili, w której żyjemy a nawet wprost na naszych oczach. "Najlepsi piszą NaDziko" - tak brzmi przecież slogan głównych organizatorów. Do akcji włączył się bowiem nie tylko wspomniany już Górnośląski Festiwal Kameralistyki, ale i Urząd Miejski w Chorzowie oraz Teatr Rozrywki.

Tegoroczny zbieg artystyczno - literacko - muzyczny zatytułowany Święty Jan NaDziko miał miejsce w ogrodzie Piwnicy Artystycznej "Skała" w Chorzowie, zwanym potocznie "willą Mościckiego" (nie udało mi się jednak dociec czy prezydent Mościcki postawił w niej kiedykolwiek stopę). Samo miejsce zaiste nadaje się już chyba tylko na artystyczne happeningi. Okrutnie odrapane ściany, wystawione z zawiasów drzwi, ogród w postaci niesamowicie zapuszczonej stanowiły pierwotną scenerię wyjściową. Za pomocą świec, draperii oraz wielu jeszcze sprzętów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia zamieniono całość w przestrzeń pełną zakamarków i tajemnic. Nic nie przypominało o tym, że na zewnątrz istnieje jeszcze jakiś normalny, zabiegany świat.

Tyle o tle, teraz czas na działania, które, skumulowane w kilku punktach, odbywały się równocześnie zmuszając przybyłych do ciągłego przemieszczania się i podejmowania drastycznych decyzji i wyborów.

Jedno z pomieszczeń wypełnił całkowicie swoją osobą i dziełem Piotr Szmitke - katowicki artysta malarz. Przez cały czas trwania imprezy nie tylko zachował super skupiony wyraz twarzy, ale i nie odstąpił ani na krok swego kolosalnych rozmiarów płótna, które systematycznie pokrywał skomplikowanymi malunkami. Sam proces tworzenia, dzieło właśnie-powstające, wzbudzał duże zainteresowanie u obecnych. Tym bardziej, że artysta korzystał z wielu różnych technik (na przykład: obraz z rzutnika), nie skąpił zamaszystego gestu, posunął się nawet do cięcia i oddzierania płótna, co nadal jest czynem kontrowersyjnym, łączonym bardziej z destrukcją niż tworzeniem (a może było to właśnie tworzenie przez destrukcję). Z kolei przez oddarte kawały płótna przeświecały kolorowo, niepokojąco i ruchliwie ekrany telewizorów. Oto gdzie i jak wkraczają media w dzisiejszych czasach.

W pomieszczeniu obok działa się z kolei sprzedaż napojów i pokarmów (na przykład piwa i bułek), a w ogródku piekły się kiełbaski, pomiędzy tym wszystkim, w największej sali, zastawionej w większej części krzesłami dla wciąż przemieszczającej się publiczności, recytowano, śpiewano, znowu recytowano, grano, recytowano po raz kolejny i jeszcze melorecytowano, tudzież wręcz jęczano.

Całość prowadził z właściwą sobie gracją Paweł Końjo Konnak, znany chociażby z programu "Lalamido czyli porykiwania szarpidrutów", emitowanego od czasu do czasu w polskiej telewizji. Lalamidowe klimaty doskonale wpasowały się w nastrój imprezy, zawsze luźny, o ile nie wręcz rodzinno-imieninowy. Końjo recytował także swoje niepowtarzalne utwory poetyckie. Najświeższy dorobek poetycki przedstawili publiczni publiczności i sobie nawzajem także: Wojciech Kuczok, Bartłomiej Majzel, Maciej Melecki i Grzegorz Olszański (trzon grupy NaDziko), Krzysztof Siwczyk, Radosław Kobierski (przyjaciele), M. L Biedrzycki, K. Maliszewski, P. Maur, K. Śliwka, M. Baran, A. Sosnowski, D. Foks (goście) oraz wspomniany już wcześniej mimochodem Końjo i jeszcze formacja Tot-art w składzie: P. Mazur i R. Tymański, w roli gościa z ostatniej chwili wystąpił Andrzej Kanclerz.

Poezji było więc dużo i różnej, i dobrej, tym bardziej, że i część muzyczna obchodów świętojańskich zawierała teksty, których warto było słuchać. Zagrał oto i zaśpiewał Maciej Maleńczuk (odziany w swój ulubiony, czerwony, skórzany uniformik), a także grupa Kury, Pięć Piramid i Zabrzańska Orkiestra Rockowa z Nowicy.

Działo się dużo na raz, na wiele, wiele nocnych godzin wystarczyło, aby zainteresować przybyłych. Udział w imprezie polegał na nieustannej wędrówce od jednego miejsca, gdzie się dzieło do drugiego. I zawsze z poczuciem pewnej straty i niedosytu, spowodowanego niemożnością bycia wszędzie jednocześnie. Tymczasem z każdym można było wszcząć dyskusję na temat nieustającego aktualnie problemu (a wszystkie związane ze sztuką). Tymczasem spotykało się niespodzianie znajomych, ot chociażby własnego nauczyciela języka polskiego jeszcze z podstawówki, który nie dość, że zawsze był oryginałem to dodatkowo poetą (co zresztą często idzie w parze). Jego poezje i songi pamięta się jeszcze z godzin wychowawczych i wycieczek w góry. Tymczasem spotykało się także równie "własną" panią magister nauczającą na co dzień i z całą powagą psychologii na poważnym Uniwersytecie (Śląskim).

Czemuż jednak się dziwić? Impreza była ciekawa, udana i niezmiernie "klimatyczna". Na godzinę 0. 30 zaplanowano podsumowanie całonocnych artystyczno-poetycko-muzycznych wyczynów. Z potężną przykrością zawiadamiam, że nie udało mi się doczekać tego frapującego momentu, a to głównie z przyczyn dojazdowo-ciemnonocnych. Żałuję okrutnie i już.

Po raz pierwszy zdecydowaliśmy się patronować prasowo imprezie kulturalnej. 24 czerwca silna grupa redakcyjna wkroczyła do willi Mościckiego w chorzowie. Najwytrwalszej z redakcyjnego grona poleciliśmy opisać nasze wrażenia (red. ).