Student w teatrze to norma czy wyjątek? O żakach chłonących kulturę rozmawiamy z Mirkiem Ruseckim, rzecznikiem prasowym Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach.
ADAM PISAREK: Czy studenci chodzą do teatru?
MIREK RUSECKI: Wbrew pozorom i temu, co się powszechnie mówi: tak! I to w "dużych ilościach". Oczywiście wiele zależy od repertuaru.
Zatem czego studenci szukają?
Na moje wyczucie, a rozeznanie mam dobre - przede wszystkim rozrywki. Dlatego tak popularny jest Korez. U nas wśród studentów największą popularnością cieszy się "Mayday". To dosyć ciekawe, bo przedstawienie ma już 12 lat, a ciągle przychodzą na nie tłumy młodych ludzi. Reżyserował Wojciech Pokora, a robił to ze stoperem w ręku, żeby było szybkie i dynamiczne. Od niedawna mamy nową farsę - "Wieczór kawalerski", która już przyciąga wiele osób. W kwietniu wraca "Trainspotting", również bardzo popularny. O dziwo, sporym powodzeniem cieszy się sztuka "Pan Paweł".
Widać, że repertuar w ciągu ostatnich lat zmienił się znacznie - grana jest sztuka współczesna. Teatr zmienia wizerunek?
Oczywiście. Chodzi o to, żeby do teatru przyciągnąć młodszą część widowni. Do niedawna było tak, że graliśmy głównie klasykę. Ale przecież najbardziej powinno zależeć teatrowi na młodej widowni, ponieważ to ona ma najwięcej czasu i to ona jest najwrażliwsza. Stąd się wzięło tyle współczesnych prapremier. Teraz przygotowujemy "Oskara i panią Różę", czyli coś skierowanego ewidentnie dla wspomnianej publiki, trochę później "Fantoma" Villqista - którego teatr jest bardzo specyficzny i adresowany właśnie do młodych ludzi. To prawda, repertuar Teatru Śląskiego zmienił się, aczkolwiek to nie tak, że zapominamy o klasyce, bo przecież zrobiliśmy, "Sen srebrny Salomei". Tworzył go Krzysztof Prus i zastrzegał, że chce pokazać Słowackiego takim, jakim był, a jego zdaniem, gdyby żył współcześnie, chodziłby w glanach i był alterglobalistą. Chciał pokazać właśnie takiego Słowackiego, ale bez tych glanów, na scenie. Czy mu się udało? Nie wiem. Ale na "Sen…" ludzie też przychodzą chętnie.
Dla mnie spektaklem skierowanym do inteligentnych studentów bezsprzecznie są "Beztlenowce"...
To wszystko bardzo względne. Dla nas młodzież studencka jest trochę niepojęta. Trafienie z terminem przedstawienia tak, aby studenci przyszli jest nie lada zagadką. I tutaj prosimy o rady. Na przykład w ten weekend mamy "Beztlenowce" i okazuje się, że jest mało chętnych, choć generalnie nigdy z tym spektaklem nie było kłopotów.
Kłopotów nie ma też pewnie z "Main Kampf'em". Choć w tym przypadku mam wrażenie, że to dzięki obniżeniu poziomu. Wydawało mi się, że oglądam sitcom na scenie. Studenci to kupili?
Po pierwsze: nie jest to robienie żadnego sitcomu na scenie. Tu powinien mówić za siebie reżyser, ale wiem, jakie były założenia - otóż "Main Kampf" jest robione w pewnej konwencji. Do sitcomu bym tego absolutnie nie porównywał. Fakt, że aktor, który gra Hitlera, gra go bardzo ekspresyjnie, ale przecież "Main Kamf" to groteska. Zaprzeczam, aby było to robione celowo w sposób niewymagający i dla niewymagających widzów.
To teraz może mały ranking na najbardziej lubiany wśród studentów spektakl.
Chętnie byśmy taki ranking zrobili. Na moje wyczucie jest to "Mayday" i "Pan Paweł". Jeśli nam pomożecie to możemy na waszej i naszej stronie internetowej ten pomysł rozwinąć…
Było o studentach, to teraz coś o młodych twórcach. Jakiś czas temu ogłosiliście projekt udostępnienia sceny kameralnej wszystkim, którzy chcą zrealizować swoją wizję. Miały być kwalifikacje, możliwość prób i wystawienia sztuki. Czy ktoś skorzystał z tej inicjatywy?
Ktoś się zgłosił. Nie wiem, czy zaczął próby. W każdym razie propozycja jest nadal aktualna. Zorganizowaliśmy to tak, że na tydzień dostaje się scenę i aktorów. Po tygodniu dyrektor ogląda efekty. Jeżeli są szanse, że będzie to coś niezłego, dostaje się kolejny tydzień. Jeżeli te dwa tygodnie wypadną pozytywnie, to sztuka idzie do produkcji. Oczywiście do produkcji niskobudżetowej, ale chodzi przecież o to, że można ją wystawić. Prawdę mówiąc zgłosiło się bardzo mało osób - jedna, może dwie. "Walentynki" powstały prawie na tych samych zasadach - robiła je reżyserka - debiutantka, debiutantami byli scenografowie. Po dwóch tygodniach prób wszystko wyglądało tak dobrze, że przedstawienie skierowano do produkcji. Różnica polegała na tym, że to ludzie po szkołach, a nie z zewnątrz.
Ze spraw bieżących, "Interpretacje" nie są chyba skierowane do studentów. Bilet kosztuje 50 zł, wejściówek było bardzo mało...
Teatr Śląski dostał do rozpowszechniania od 10 do 18 biletów na każde przedstawienie. To nie my jesteśmy organizatorami "Interpretacji", organizuje je miasto Katowice. Na tę imprezę faktycznie ciężko się dostać. My w teatrze nad tym ubolewamy.
Dziękuję za rozmowę
Adam Pisarek