Tekst wystąpienia prof. zw. dr. hab. Czesława Głombika

Magnificencjo, Szanowna Pani Rektorko,
    Wasze Magnificencje,
    Szanowny Panie Dziekanie,
    Panie i Panowie,
    Ołomunieccy Przyjaciele.

Jestem głęboko wzruszony. Mego wzruszenia, nie tylko nie potrafię, ale i nie chcę ukryć, choć staram się nad nim zapanować. Kierowanie się wzruszeniami, odwoływanie do osobistych wyznań, nie jest tym, co winno charakteryzować filozofa. Oczekuje się od niego raczej opanowania emocji w przekonaniu, iż filozof ma przemawiać nie sercem, lecz rozumem. Porywy serca, gotowe prowadzić do arcydzieł sztuki, rozmach myśli do wielkich dzieł rozumu. Mogą, lecz nie muszą często się zdarza, że niekontrolowane uczucia prowadzą do kiczu, a niezdyscyplinowane myślenie kończy się banałami. Tylko geniusze, a więc z natury rzeczy nieliczni, potrafią udanie łączyć twórcze możliwości uczucia i intelektu, wzmacniając je jeszcze siłą wyobraźni: tak było u Platona, w czasach nam bliższych -być może także u Bergsona. Chociaż - o czym dobrze wiedzą historycy filozofii - i wobec nich zgłaszano zastrzeżenia.

Moje wzruszenie wynika z niezwykłości sytuacji i chwili, w jakiej się znajduję: łączy w sobie przeżywaną radość, towarzyszącą mi zadumę:, z świadomością wielkiego zobowiązania oraz wdzięczności wobec tych wszystkich, którzy swoimi decyzjami przygotowali dzisiejszą uroczystość i doprowadzili ją do końca. Wywodzę się z niedalekiego od Ołomuńca polskiego sąsiedztwa, z Górnego Śląska, z ziemi, która bardzo długo czekała na swe pierwsze wyższe uczelnie, a na swój uniwersytet - Uniwersytet Śląski w Katowicach - jeszcze dłużej. Od najmłodszych lat byłem wychowywany w atmosferze szacunku dla nauki. Uniwersytet urastał w mych młodzieńczych wyobrażeniach do najwyższych wartości życiowych i już trwale pozostał dla mnie czymś dostojnym, wielkim. Danym mi było poznać trzy polskie uniwersytety, które przez studia, doktorat, habilitację stały się moimi uniwersytetami: to Warszawa, Kraków i Lublin. Nie mogłem nawet dopuścić do siebie myśli i w żaden sposób tego sobie wyobrazić, że z woli Uniwersytetu Palackiego będę mógł uznać sławną Alma Mater Olomucensis - wspaniałą własną tradycją, imponującą współczesnym rozwojem, ubogaconą urokliwym pięknem miasta, z którym jest związana - także za mój Uniwersytet. Za nadaną mi najwyższą akademicką godność doktora filozofii honoris causa, za zaszczytne przyjęcie do wspólnoty profesorów Universitatis Palackianae - składam serdeczne podziękowania Szanownej Pani Rektorce, zaś Radom Naukowym głęboko się kłaniam.

Foto: Archiwum Czesława Głombika

Zaczęło się wszystko prawie dokładnie przed dwudziestu laty w sposób niezwykły i nieco zabawny. W roku 1986 znalazłem się po raz pierwszy w Ołomuńcu i koniecznie chciałem nawiązać kontakt z Uniwersytetem - był to powód właściwy mojej wyprawy do miasta nad Moravą, związany z zaciekawieniami czeską kulturą, tą dawniejszą sięgającą Husa, i najnowszą filozofią uosabianą przede wszystkim przez Patočkę. Chciałem trafić do Katedry Filozofii. Pamiętałem o pierwszych powojennych ołomunieckich rektorach-filozofach. Otaczał mnie rozbudowany Wydział Filozoficzny, który zdawał się zapowiadać nie tylko poszukiwaną katedrę:, ale i studia filozoficzne, Katedry Filozofii nie znalazłem, za to bez przeszkód dotarłem do Instytutu Marksizmu-Leninizmu. Prosiłem o skontaktowanie z filozofami, mówiłem o własnych zainteresowaniach filozofią katolicką, zwłaszcza neotomizmem, w tym także czeskim, ołomunieckim. Mój rozmówca był coraz wyraźniej zakłopotany, upewniał się skąd przybyłem i w jakim celu. Szybko zorientowałem się, że trafiłem pod niewłaściwy adres i że miejsce to należy czym prędzej opuścić. Kilka kroków dzieliło mnie od ulicy - wspomniany Instytut znajdował się pod numerem 12, na parterze, z prawej strony. To nieudane pierwsze spotkanie znalazło jednak pomyślny finał. Z Uniwersytetu blisko do Arcybiskupstwa, a po drodze - w tamtych latach - było jeszcze Archiwum Ziemskie. To były właściwe adresy, z których należało skorzystać. W Bibliotece Arcybiskupiej spotkałem bibliotekarza Pana Bohuslava Smejkala - człowieka kompetentnego, a przede wszystkim życzliwego. Natomiast niezwykłe dla mnie spotkanie miało miejsce w Archiwum: tam - wśród foliałów, teczek, innych cennych starożytności - poznałem doc. Miloša Kouřila, fascynującego rozmówcę, postać pełną osobistego uroku i przy tym gotową do pomocy. To jemu zawdzięczam pierwsze informacje o zasobach czeskich archiwów mogących interesować historyka filozofii; wskazał mi czego i gdzie można z nadzieją poszukiwać, a co - niestety - powierzyć należy św. Antoniemu jako patronowi spraw beznadziejnych.

Na spotkanie z ołomunieckimi filozofami trzeba było jeszcze poczekać. Rolę ich inicjatora spełnił prof. Eduard Lotko. Ten znakomity bohemista, językoznawca i znawca kultury polskiej, przy okazji jednego ze swych pobytów w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach zainteresował mnie dopiero co powołaną w Ołomuńcu Katedrą Filozofii. Była to bardzo dobra wiadomość, jak się miało okazać - z najlepszymi perspektywami. Z zaproszenia do Katowic jako pierwszy skorzystał bardzo młody wówczas ołomuniecki filozof: był skromny, nieco onieśmielony sytuacją, w jakiej się znalazł, ale łatwo można było się zorientować, że to człowiek z pasją i prawdziwy entuzjasta filozofii, szczególnie fenomenologii. Na konferencji mówił o Patočce, o jego idei "życia w prawdzie". Był to prof. Ivan Blecha. Właściwie niewiele się zmienił. Dalej pozostał młody tyle, że - jak na profesora przystało - jest to już młodość bardziej dojrzała. Z kolei mój przyjazd do Ołomuńca, tym razem do Katedry Filozofii, okazał się jednym z najważniejszych dla mnie: dla prowadzonych studiów, moich spotkań z czeskimi filozofami z Pragi, Brna, z Ołomuńca, z nowszą czeską filozofią. Poznałem prof. Jana Stepana - odnowiciela ołomunieckiej Katedry Filozofii, uczonego łączącego w swoich pracach nie tak odległą tradycję filozoficzną ukształtowaną w Ołomuńcu przez Josefa Ludvika Fischera z osiągnięciami czeskich logików: Pavla Tichego, Karela Berki, Pavla Materny. Niezależnie od sprawowanych funkcji jest prawdziwym spiritus movens ołomunieckich filozofów, ich - używając przydatnego zwrotu Tadeusza Kotarbińskiego - "spolegliwym opiekunem", a więc opiekunem takim, który nie zawiedzie, na którym można polegać. To prof. Štěpán umocnił mnie w przekonaniu, że związki między polskimi a czeskimi środowiskami filozoficznymi dotyczyły nie tylko pewnej przeliczalnej grupy osób, ale że współstanowiły one o najbardziej autentycznych europejskich nurtach myśli filozoficznej - o odmianach neotomizmu, o dążeniach fenomenologów, o wielopostaciowości filozofii analitycznej, o krytycyzmie wobec filozoficznego formalizmu.

Przeszłość niedawna jest z reguły słabo znana. Tymczasem jej piękne karty zostały zapisane przez filozofów także w Ołomuńcu - przez ołomunieckich dominikanów i ich polskiego współbrata, filozofa i logika Ojca Józefa Bocheńskiego. Przez długie powojenne dziesięciolecia o ołomunieckich dominikanach milczano, a jeżeli pisano, to tylko źle. Z kolei Bocheński był lepiej znany na Zachodzie niż w Polsce, a najlepiej w Związku Radzieckim, gdzie miano go za symbol agresywnego, nieuleczalnego antykomunisty. W latach trzydziestych i czterdziestych było inaczej. Bocheński z najwyższym uznaniem pisał o czeskim neotomizmie, jego filozoficznych osiągnięciach, inicjatywach wydawniczych i translatorskich. Wydawany w Ołomuńcu kwartalnik "Filosofioká revue" imponował mu poziomem, dlatego nie tylko w nim publikował, ale wszedł w skład międzynarodowej rady redakcyjnej. Z żalem stwierdził, że katolicka Polska nie doczekała się jeszcze takiego pisma, a gdy w 1939 roku doprowadził do powstania "Polskiego Przeglądu Tomistycznego", to wzorował się na czasopiśmie ołomunieckim. Bocheński poznał Pragę, bliskie więzi współpracy łączyły go z Metodějem Habáňem i Ludvikiem Arturem Pavelką. Ich zachowana w Pradze korespondencja to znakomite źródło wiedzy o czeskim i polskim neotomizmie: jego otwartości na myśl personalistyczną (obecną u Habáňa), na nową logikę (propagowaną przez Bocheńskiego). Gościł również w Ołomuńcu, ale o pobycie w mieście nie zachował dobrej pamięci.

Uroczystość swoją obecnością uświetniło wielu gości, w tym JM Rektor UŚ prof. dr hab. Janusz Janeczek
Uroczystość swoją obecnością
uświetniło wielu gości, w tym
JM Rektor UŚ prof. dr hab.
Janusz Janeczek
Wspomnienie zepsuł - niech mu to darują ojcowie dominikanie - ołomuniecki klasztor zapamiętany przez Bocheńskiego jako coś "nieprawdopodobnie ciasnego i u-bogiego". Zaraz jednak dodał usprawiedliwiająco, że ten ostatni zbudowali oo. franciszkanie. Trudno stwierdzić jak było. Nie ulega wszakże wątpliwości, że Bocheński był nie tylko wymagającym logikiem, ale miał także własne zdanie na temat zakonnych cel i klasztornego ubóstwa.

W tym samym czasie rozwijała się współpraca innych ugrupowań polskich i czeskich filozofów. Wypełniały ją kontakty Władysława Tatarkiewicza z Emanuelem Rádlem i Josefem Králem, podobne bliskie związki łączyły Joachima Metallmanna z Josefem Tvrdým. Historycy ruchu fenomenologicznego odnotują wczesną obecność poglądów Romana Ingardena w piśmiennictwie czeskim: już w 1934 roku do Ingardenowskiej krytyki logistycznych prób reformowania filozofii nawiązał Patočka. Równie wcześnie, jeszcze przed wybuchem wojny, informowano w Polsce o rozprawie Patočki Přirozený svět jako filosofický problém. Czescy filozofowie uważnie śledzili osiągnięcia filozoficznej Szkoły Lwowsko-Warszawskiej. Co znamienne: Szkołą najbardziej interesowali się uczeni, których poglądy odbiegały od typowych prac polskich filozofów. Znalazło to potwierdzenie w kontaktach z Polską ze strony Ferdinanda Pelikána i Karela Vorovki. Gdy w 1926 roku Jan Łukasiewicz - najbardziej twórczy reprezentant rozwijanej w Warszawie logiki matematycznej - został zaproszony do Pragi, gościa witał na lotnisku w Kbely właśnie Vorovka. Z przebiegiem tej wizyty związany jest epizod, który najzupełniej nieoczekiwanie pozwolił Łukasiewiczowi stanąć - na krótko - także w Ołomuńcu. Ponieważ szczegół to nieznany, więc niech mi wolno na zakończenie o nim wspomnieć.

Łukasiewicz był wielkim zwolennikiem podróży lotniczych. Były to czasy, kiedy latanie samolotem należało do nowości i niewygodnych, i niebezpiecznych. Do Pragi, i z Pragi, wybrał się samolotem. Przelot, w jedną stronę, trwał wówczas około 4 godzin. Dobrze zapamiętał powrót. Nie brakowało w nim chwil dramatycznych, ale finał okazał się szczęśliwy. Po wylocie z Pragi szybko trzeba było wracać, bo w motorze coś niebezpiecznie klekotało. Po powtórnym starcie pilot radził sobie z fantazją do czasu, gdy zaczęło brakować paliwa. To były owe momenty dramatyczne, bliskie nieszczęścia. Natomiast szczęśliwe okazało się lądowanie, w Ołomuńcu, bo lądować trzeba było. I ostatnie zdania: zdaje mi się, że dobrze rozumiem wzruszenia Łukasiewicza, gdy pod stopami poczuł ołomuniecką ziemię. I to nie dlatego, że sam wielokrotnie gościłem na Neředinie, w coraz piękniejszych uniwersyteckich kolejach, które tylko krok dzieli od ołomunieckiego lądowiska. Doznaję podobnego uczucia szczęścia. Za możliwość spędzenia tych chwil z Wami i wśród Was serdecznie dziękuję.

Prof. zw. dr hab. Czesław Głombik

Autorzy: prof. zw. dr hab. Czesław Głombik, Foto: Archiwum Czesława Głombika