WIELKOŚĆ FORMATU

Pod koniec narodowego tygodnia żałoby, Marta Gessler - autorka porad i kulinarnych felietonów w kobiecym dodatku do Gazety Wyborczej ("Wysokie obcasy" 9.04.05.), zamiast rutynowego tekstu zamieściła taki oto zapis: "Nie gniewajcie się. Nie mogę pisać...". Powściągliwie, bez zbytnich egzaltacji, a robi wrażenie. Aż prosiło się, by i inni skorzystali z tej metody. Tak, ale Marta Gessler utrzymuje się głównie z prowadzonej przez siebie restauracji, a nie z wierszówki. Uczciwie jednak trzeba przyznać, że dziennikarze - zwłaszcza telewizyjni - stanęli na wysokości zadania. Nie było to łatwe z uwagi na jednorodność tematu i świadomą rezygnację z tzw. "wypełniaczy" czyli reklam i "rewelacji" z obrad sejmowych komisji. Najlepsze oceny zebrał Grzegorz Miecugow (TVN 24), którego sposób prowadzenia programu świadczył o solidnej radiowej szkole, jaką przeszedł był przed laty w "Trójce". Komentował bieżące wydarzenia w Krakowie, rozmawiał z zaproszonymi (często ad hoc) gośćmi i jednocześnie cierpliwie wysłuchiwał telefonicznych opinii telewidzów. A wszystko to puentowane wyrozumiałym, dobrotliwym uśmiechem, naturalnie i bez tragicznych grymasów zaczerpniętych z arsenału technik aktorskich kina niemego. Duża klasa!

To, że telewizje przygotowały się na ten tragiczny finał dało się zauważyć. I nie ma w tym nic zdrożnego, nagannego czy broń Boże cynicznego. Profesjonalizm wymaga, by przewidywać różne, nawet i najbardziej dramatyczne warianty dziejącej się akurat historii. Dlatego też z pewnym zdziwieniem przeczytałem ("Przekrój" 7.04.05.) wywiad Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z ks. Józefem Polakiem - szefem polskiej sekcji Radia Watykan:
  - K.K-Z: Byłam zaskoczona, gdy oficjalne pismo Watykanu "Osservatore Romano" ukazało się kilkadziesiąt minut po śmierci Jana Pawła II z gotowym nekrologiem na pierwszej stronie. Czyli przygotowano je już wcześniej.
  - Ks. J.P.: Zapewniam Panią, że nie. "Osservatore Romano" ma niezwykle szybki cykl produkcyjny.

Nie mam podstaw, by wątpić w szczerość słów księdza Polaka, ale ten gwałtowny protest jest nieco niezrozumiały. Imputowanie czytelnikom, iż oficjalny tekst pisma o światowym zasięgu i różnych mutacjach językowych, będący jednocześnie komunikatem o śmierci tak wielkiej postaci jak Jan Paweł II, powstaje na kolanie w ciągu paru minut, to nic innego jak ośmieszanie zawodowych kompetencji dziennikarzy "Osservatore". Profesor W. Pisarek wspominał kiedyś ("Prasa - nasz chleb powszedni") o nekrologu Churchilla, który "agencja Reutera [przekazała] swoim abonentom kilka dni przed jego śmiercią z wykropkowanym miejscem na wstawienie daty i godziny zgonu".

Ta rozmowa dowodzi jeszcze czegoś innego, może ważniejszego i aż proszącego się o "niesłuszne i z gruntu oparte na fałszywych przesłankach uogólnienia". Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Kościół nie zawsze traktuje swoich wiernych (o ateuszach nawet nie wspomnę) z należną im powagą i szczerością.

Rys. Marek Rojek
Rozbestwieni wolnością słowa dziennikarze, starają się wystrugane z mozołem prawidła demokratycznych norm życia publicznego wtłoczyć w kształty doń nieprzystające. Pytają, zgłaszają wątpliwości, czekają na wyjaśnienia, na oficjalne potwierdzenia bądź dementi...I co? Nic, cisza. Oto w tygodniu poprzedzającym śmierć Papieża ukazały się w "Gazecie Wyborczej" dwa artykuły bezpośrednio dotyczące polityki Watykanu. Pierwszy z 23.03. informował o tarciach na linii Watykan-Argentyna, co było niewątpliwą zasługą tamtejszego biskupa Antonio Baseotto, który kierowany swoiście pojmowanym miłosierdziem zaproponował, by argentyńskiego ministra zdrowia :"wrzucić do morza z kamieniem młyńskim u szyi". Biskupa po wielu obustronnych interwencjach zawieszono, ale niesmak pozostał. Co nas obchodzi Argentyna? Może i nic, ale sprawa ta w kontekście wizyty (akurat w tym najgorszym z możliwych terminów) ks. Prymasa nabiera całkiem innego wymiaru. Czy czytaliście jakieś komentarze w tej sprawie? Ja też nie. Za to Włosi sobie używają, już wskazując pewnego argentyńskiego kardynała, za którym na konklawe ma ponoć optować Prymas Glemp. Artykuł z 26.03 dotyczył innego konfliktu. Tym razem między kardynałem Angelo Sodano a arcybiskupem Stanisławem Dziwiszem. Czy Opus Dei w osobie kardynała chciała przejąć wpływy (chodziło o nominacje), czy "polska partia" zawłaszczała dla siebie przywileje władzy? Tego nie dowiemy się już pewnie nigdy. Śmierć Papieża przecięła te spekulacje. Być może za 200 lub 300 lat ukaże się jakiś oficjalny komunikat o tych sprawach, a my (oczywiście jedynie przypadkiem) dowiemy się o tym z przedruku z "La Repubblica".

Kiedy przeglądałem gazety poszukując omawianych tu artykułów, przypadkiem natknąłem się na skromny nekrolog zawiadamiający o śmierci Czesława Słani. Kim był Czesław Słania? W swojej dziedzinie geniuszem. W magazynie "Elity" (nr 2/2004) Zygmunt K. Jagodziński tak o Nim pisał: "Wiek XX obdarował nas Polaków szczególnie szczodrze, albowiem zrodzeni zostali i żyją wśród nas dwaj przesławni Polacy; Papież Jan Paweł II i Czesław Słania. O ile postać Papieża jest powszechnie znana i nie wymaga komentarza, o tyle Czesław Słania w ojczystym kraju znany jest najmniej, odwrotnie do popularności, jaką zyskał w większości krajów na świecie." Kim był Czesław Słania? Wspaniałym grawerem, grafikiem, rytownikiem. Pochodził z niedalekiego miasta, bo z Czeladzi. Nazywano Go Dürerem XX-XXI wieku. Tytułami, medalami i nagrodami mógłby obdzielić parę pokoleń naszych plastyków: Od "Master Engraver of the Reing" - "Nadwornego Grawera" króla Szwecji Gustawa VI Adolfa po Order św. Grzegorza nadany przez Jana Pawła II. Czemu prawie nikt w Polsce o Nim nie słyszał? Bo nie należał do żadnej kanapowej partii, nie lżył i nie opluwał swoich przeciwników, nie defraudował pieniędzy, nie groził teczkami z IPN, nie zeznawał przed żadną komisją, nie był nawet świadkiem koronnym. Dlaczego więc miano by o Nim wiedzieć? Prędzej u nas można zdobyć popularność ryjąc pod kimś, niż ostrym rylcem w stalowej płytce.

"Dwaj przesławni Polacy"...Jan Paweł II - człowiek wielkiego formatu i Czesław Słania - mistrz formatu najmniejszego, bo rozmiarów znaczka pocztowego, byli niemal rówieśnikami, i zmarli prawie w tym samym czasie. Jak widać wielkość formatu nie ma tu znaczenia, bo wdzięczność dla tych co odeszli, nasz dla Nich szacunek, uznanie, poważanie mierzy się inną skalą. Skalą naszej pamięci.

Jerzy Parzniewski

Autorzy: Jerzy Parzniewski, Rys. Marek Rojek