TRZY WYSTAWY

Na przestrzeni od marca do maja odbyły się na terenie województwa śląskiego trzy ważne, indywidualne wystawy artystów związanych z cieszyńskim Instytutem Sztuki: prof. Krystyny Filipowskiej w Bielskim Centrum Kultury, prof. Anny Kowalczyk - Klus w Górnośląskim Centrum Kultury i prof. Eugeniusza Delekty w BWA w Bielsku – Białej. Z kolei w cieszyńskiej Galerii Uniwersyteckiej gościł ze swą wystawą malarstwa prof. Adam Styka, związany z warszawską ASP. Wystawa prof. Styki była miłym akcentem na zakończenie odbywających się w Cieszynie obrad konferencji Ogólnopolskiej Rady Edukacji Artystycznej, jaką organizował Instytut Sztuki.

Wystawę grafiki Profesora Eugeniusza Delekty bielskie BWA prezentowało w dniach od 20 kwietnia do 6 maja. Przypomnijmy, że profesor Delekta jest dyrektorem Instytutu Sztuki w cieszyńskiej Filii UŚ, a także kierownikiem Zakładu Grafiki w tymże Instytucie, a nade wszystko utytułowanym artystą – grafikiem, aktywnie uczestniczącym w życiu wystawienniczym nie tylko naszego regionu (w dorobku ponad 220 wystaw, w tym 50 indywidualnych, oraz 40 nagród i wyróżnień). O grafikach artysty pisałam już w tym miejscu, choćby z okazji jubileuszu 25 - lecia pracy twórczej w 1997 roku, jednakże cały czas podlegają one rozwojowi i to zarówno w zakresie stosowanej przez artystę techniki, jak i artystycznej formy.

Eugeniusz Delekta zawsze w swych pracach stosował technikę własną, będącą wypadkową połączenia technik metalowych. Ta warsztatowa strona twórczości artysty, latami doprowadzana do perfekcji, stała się niemal wyróżnikiem jego prac na równi ze specyficznie traktowaną formą, której podmiotem były zawsze skojarzenia figuratywne. Ostatnimi czasy artysta eksperymentuje z techniką komputerową w procesie obróbki dzieła graficznego, jednocześnie kontynuując wcześniej podjęte wątki tematyczne. Jeszcze raz więc pojawiły się na bielskiej wystawie zainicjowane wcześniej cykle: Żaglowce, Katedry, Inspiracje muzyczne, Ogrody. Prace te utrzymane są w charakterystycznej dla twórczości artysty stylistyce, jakkolwiek zauważalna jest w nich jeszcze większa dążność do wniknięcia w istotę struktury kreowanego świata. Było to zawsze immanentną cechą grafik i malarstwa Delekty. W praktyce manifestuje się ona w multiplikacji różnych płaszczyzn oglądanego zjawiska czy przedmiotu, dając w efekcie sumaryczny obraz nałożonych oglądów przedmiotu, czynionych z różnych punktów i płaszczyzn widzenia. Zabieg ten, w swej warstwie wizualnej, na pozór zbliżony do działań kubistycznych, wzbogacony zostaje jednak dużą dozą lirycznej interpretacji. Jej istota pozostaje tajemnicą swoistej alchemii warsztatu artysty. Efekt finalny jest tak czy inaczej, połączonym obrazem opisanego wyżej, analityczno – strukturalnego podejścia do oglądanej rzeczywistości, wypływającego z racjonalno – badawczego stosunku do świata, z jednoczesnym ewokowaniem specyficznych klimatów, emocjonalnych skojarzeń, jakie kontemplacji doznawanej rzeczywistości towarzyszą. Oba te czynniki, pozornie sprzeczne, zostają tu w swoisty sposób zjednoczone i moim zdaniem, stanowią esencję twórczości Eugeniusza Delekty, jej motywacyjną podstawę. Przenosi się to na język formy plastycznej, która jest w tych grafikach rozpoznawalnym kodem, swoistym już dla wszystkich prac artysty.

Nowe medium, jakim jest komputer, w zasadniczy sposób kodu tego nie zmienia. Przewodnia myśl, tak jak i sposób obrazowania, pozostał ten sam. Innowacyjność polega jedynie może na jeszcze dogłębniejszym wniknięciu w strukturę obrazowanych przedmiotów, zwiększeniu ilości możliwych ich oglądów, nigdy jednak nie tracąc z pola widzenia ich czytelności.

Coraz ważniejszym elementem wprowadzanym do tych prac wydaje się być kolor. Związków z kolorem nigdy się artysta nie wyrzekł, czego dowodem może być kontynuowana, obok grafiki, twórczość malarska (trzy płótna olejne przedstawiające pejzaże znalazły się na wspomnianej wystawie). Kolor, obecny jeszcze w tradycyjnych odbitkach metalowych, pojawia się i w najnowszych pracach. Jest to gama już ustalona, rozpoznawalna jak stylistyka kreski artysty, czy jego specyficzna, wielopłaszczyznowa kompozycja. Oscyluje ona między wszelkimi odcieniami szaro – stalowych zieleni i granatów, po charakterystyczne tony kremowo – ugrowe. W zakresie możliwości oddziaływania kolorem, nowe medium obdarowuje te prace nieoczekiwaną siłą ekspresji. Obok tak charakterystycznych przecierek, drobniutkich siateczek barwnych nitek, pojawia się lawowana plama, modelująca wybrane płaszczyzny światłocieniowo. Ten nowy efekt czyni całość, może bardziej niż dotychczas, trójwymiarową. Przestrzeń zaczyna określać zawieszone w niej struktury. Ona też wzbogaca je w dodatkowy ładunek emocjonalnego oddziaływania. To nowa wartość w pracach grafika, który konsekwentnie podąża obraną przez siebie drogą, jednocześnie wzbogacając ją o nowe, warsztatowe odkrycia.

Profesor Krystyna Filipowska, prowadząca w cieszyńskim Zakładzie Grafiki pracownię linorytu, prezentowała swą wystawę grafiki zatytułowaną Góry Biblijne w Galerii Środowisk Twórczych w Bielskim Centrum Kultury. Towarzyszyła ona II Międzynarodowemu Festiwalowi Muzyki Sakralnej, który w kwietniu odbywał się na Podbeskidziu. Profesor Krystyna Filipowska z tematyką biblijną związana jest od dłuższego czasu. Każdej z kreowanych przez nią Gór, których bezpośrednim impulsem powstania był tekst biblijny, jest przypisana pewna znaczeniowa wartość, trudna do przedstawienia jak: wiara, miłość, przemijanie, mistyka itp. Aby zrozumieć sens tych wartości należałoby wczytać się w treść biblijnego przekazu.

Łączenie wartości duchowych i etycznych ze sztuką jest osnową działania Krystyny Filipowskiej jako artystki. Swą twórczość nierozerwalnie splotła z wydobywaniem tych pozytywnych, wielkich i niezmiennych wartości, które tkwią jeszcze w człowieku, a na których zbudowana jest nasza kultura. W najczystszej postaci można odnaleźć je w religii. Artystka zdaje się, poprzez swoją sztukę, uzmysławiać tę porzuconą dziś prawdę. Czyni to środkami jak najprostszymi. Sama technika, którą się posługuje – linoryt, jest ascetyczna i prosta, ale wymaga skupienia i wielkiego namysłu w działaniu, ze względu na nieodwracalność procesów. Takie skupienie, klimat pewnej podniosłej świętości, towarzyszy Górom Biblijnym.

Nie sposób nie wspomnieć tu o bardzo świadomym warsztacie. Ujawnia się on zarówno przy bliskim jak i dalekim oglądzie grafik. Jedną z najpiękniejszych, moim zdaniem gór, jest Góra kuszenia. Każdy, milimetrowy nawet fragment tej pracy jest przemyślaną grą światła i cienia, oddaną z taką precyzją, że trudno wprost uwierzyć, iż powstał w technice linorytu. Udaje się to artystce osiągnąć przy niezatraceniu owej aury metafizyki, która emanuje z jej prac.

Wystawa prac rysunkowych profesor Anny Kowalczyk – Klus zatytułowana Motywy. Tematy. Moduły trwała od 23 lutego i miała miejsce w Górnośląskim Centrum Kultury w Katowicach. Profesor Anna Kowalczyk – Klus prowadzi jedną z trzech pracowni rysunku w cieszyńskim Instytucie Sztuki. Rysunkiem zajmuje się od zarania swej kariery artystycznej i w tej technice osiągnęła wielką wirtuozerię. Jednak obok biegłości technicznej rysunki te cechuje niepowtarzalny klimat. Jego źródłem jest szczególny stopień intymności emanujący z prac artystki. Problematyka ich dotyczy człowieka w szeroko pojętym rozumieniu. Ludzka twarz, traktowana nie tylko jako prezentowane światu oblicze, ale jako najbardziej czułe zwierciadło duszy i jaźni; fantasmagorie, wizje, przeczucia i mistyczne rekwizyty pozostające w kręgu człowieczego egzystowania; pejzaż istniejący w nas, bardziej jako emocjonalna pamięć miejsca, niż miejsca tego dosłowność...

Trudno opisać świat tych niezwykłych rysunków bez ryzyka jego trywializacji, gdyż jego istotą jest ulotność, sugerowanie raczej, niż objawianie. Ale nade wszystko jest to świat bardzo prywatny, utkany ze szczególnej wrażliwości plastycznej, ale i emocjonalnej, jaką obdarzona jest artystka. Oglądając te prace, znając ich autorkę, nie można oprzeć się wrażeniu, że ich powstaniu towarzyszyła jakaś krystaliczna szczerość przekazu, całkowite otwarcie na świat swój wewnętrzny ale i gotowość utrwalenia go w sztuce. Postawa taka dotyka pojęć pierwotnych dotyczących powinności artysty i roli sztuki w ogóle. Osadzona jest na styku etyki i sztuki. Jest nieczęsta, a jeśli już spotykana, nierzadko obarczona skazą hermetyczności, lub co gorsza, jest zbyt archaiczna i prymitywnie pojęta, by mogła stanowić przekaz uniwersalny. Ale nie dotyczy to wspomnianej twórczości.

W przypadku rysunków Anny Kowalczyk – Klus mamy do czynienia ze sztuką niezwykle wyrafinowaną, a przy tym nic nie tracącą ze swej czystości. Przy użyciu prostych, ascetycznych środków, artystka ukazuje swe własne oglądy świata, gdzie dosłowna treść przenika się z metafizyką i emocjami i świat ten przepuszcza przez filtr srebrzystej szarości ołówkowej plamy. Piszę plamy, bo rysunki te rzadko bywają w odbiorze linearne. Wykorzystano w nich wszystkie możliwe środki jakimi dysponuje ta technika – od bezbłędnie kreślącej kontury kreski, po operowanie tak drobną siatką nakładających się, grafitowych nitek, że tworzą plamy o różnych natężeniach walorowych. Udaje się artystce w swych pracach za pomocą kreski uzyskać wszystko to, co w grafice możliwe jest za dzięki odczynnikom chemicznym, a w tradycyjnym rysunku, poprzez roztarcie grafitu czy węgla. Wielka to sztuka!

Tuż przed świętami Wielkiej Nocy w Galerii Uniwersyteckiej odbył się wernisaż wystawy prac malarskich Adama Styki, profesora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie. Płótna Adama Styki mieszczą się w szeroko pojętym nurcie abstrakcji, której bliski jest język geometrii. Artysta posługuje się w nich modułami pewnych wybranych znaków graficznych, których repertuar sprowadza się do form najprostszych: prostokątów, właściwie paseczków koloru, kół, trójkątów. Moduły te zestawia różnie, zawsze wytyczając ich formą różnorodne kierunki kompozycji. Te zamierzone działania ewokują ogromne napięcia, wręcz eksplozję utajonego w dziele dynamizmu, który nakłada się na już i tak duży potencjał niemal kinetycznej energii, którą kształty te same w sobie, niejako z tytułu swej geometrycznej definicji, zawierają. Formy najprostsze – tak tytułuje swe obrazy artysta, są w istocie proste, ale jest w takim ich nazwaniu, oprócz oczywistej prawdy, wyrafinowana przewrotność, biorąc pod uwagę niezliczone możliwości wielorakiej aktywności, którą z siebie generują. Ich sugestywny kinetyzm formalny jest bowiem jednym z licznych aspektów ich wizualnego oddziaływania. Inny, sprowadza się do sugerowania ruchu - kolorem. Barwa w kompozycjach Styki kładziona jest prawie płasko. Prawie, bo pojawiają się gdzieniegdzie przecierki, czy tonalne przejścia walorowe. Jednakże paleta kolorystyczna zawęża się do kilku wybranych pigmentów, którymi umiejętnie rozgrywa artysta swoistą dramaturgię dzieła wspomagając tę, kreowaną już przez kształty. Patrząc na niektóre wystawione płótna odnieść można wręcz wrażenie, że ich płaszczyzna wibruje: zapada się, to znów ożywiona jest pozornie bezładnym ruchem migoczących przecinków. Raz żarzy się umiejętnie wydobytym przez kolor światłem, to znów pogrąża w niemal całkowitej ciemności.

Uderzającą cechą prac Adama Styki, jest wyzwolenie ogromnej siły kreacyjnej z dosłownie najbardziej elementarnego repertuaru środków. To wielka umiejętność wynikająca niewątpliwie z samodyscypliny, ale też z ogromnej świadomości celów, do których dąży artysta w obrazie. Dysponuje on wiedzą niemal optyka – geometry, ale i ... doświadczonego kolorysty, choć na pozór kreacje te z koloryzmem w żaden sposób się nie kojarzą. Źródłem tej kolorystycznej wrażliwości jest nie tyle intuicja, co intelekt.

Dla mnie osobiście wystawa ta miała jeszcze jedną wielką wartość. Abstrakcja spod znaku geometrii, której możliwości kreacyjne w porównaniu z innymi konwencjami wypowiedzi malarskiej są nieporównywalnie mniejsze, a która, nie ukrywam, jest mi bliska, kolejny raz objawiła swe niewyczerpane możliwości. Język geometrii przemówił raz jeszcze.