Ponieważ zbliżają się wakacje i trzeba trochę ,,rozprężyć” umysł po trudach egzaminacyjnych, mam propozycję dla tych, którzy roztrenowują szare komórki. Nie można przecież tak po prostu usiąść i nic nie robić, jeszcze przez chwilę dla higieny należy pomyśleć. W przeciwnym razie szok intelektualny gotowy i mózg się może zrobić gąbczasty nawet pomimo wstrzemięźliwości w jedzeniu befsztyków. A to już byłaby szkoda, bo zapaść na gąbczastość i nie zjeść befsztyka albo rolady (z kluskami i modrą kapustą, naturalnie) - to po prostu zbędne mnożenie niebytów. Zamiast szukać brzytwy u jakiegoś Ockhama, czy innego cyrulika, proponuję odciąć się od umysłowego lenistwa przy pomocy problemu ,,z życia”, który powinien być podjęty przez zdolnych uczonych oraz ich niemniej zdolnych studentów.
Dzięki rewolucyjnej czujności uniwersyteckich komputerowców pod światłym przewodem p. Uhliga, co sześć tygodni mam okazję przeżywać kompletną przemianę, która nie pozwala mi popaść w marazm, lecz - jak każdy gwałt - wywołuje silny stres. Otóż przez sześć tygodni staram się zapamiętać hasło, które otwiera mi okno na świat, czyli dopuszcza do e-maila (jeśli, oczywiście, serwery i routery akurat mają humor i działają). Aż przychodzi D-day i zamiast listów oraz zwyczajowych śmieci na ekranie widzę informację, hasło zgasło i trzeba wymyślić nowe i wprowadzić je do tajnej pamięci. Jak to się zmieniło: w studium wojskowym wystarczyło zawiązać zeszyt i złożyć go w tajnej kancelarii, która była tak tajna, że nawet na wiszącym w niej rozkładzie jazdy pociągów ktoś dopisał ,,tajny”. Po kilku konsultacjach u miejscowego guru dowiaduję się jak to zrobić. Jeszcze tylko parę drobnych nieporozumień (czy login userid to stare hasło, czy nowe hasło, czy też może te kilka liter przed małpą?), jeszcze ze trzy nieudane próby wpisania nowego hasła dwukrotnie (zawsze mi się za drugim razem ,,wciśnie” ten klawisz od dużych liter, a on przecież tajne gwiazdki drukuje tak samo, więc nie wiem czemu ta durna maszyna odrzuca moje propozycje) - i już można znów się zalogować. Po dwóch dniach przerwy oczywiście hasła nie pamiętam, a ponieważ wydrapane tajnych znaków gwoździem na obudowie monitora nie jest dobrze widziane, nawet nie wiem gdzie go szukać. Gdy już wreszcie po sześciu mniej więcej tygodniach pamiętam tę sekwencję cyfr i literek, nadchodzi nowe. Nowe ostrzeżenie: twoje hasło zgasło.
Żebyż to tylko na uczelni zmuszali pamięć do ćwiczeń gimnastycznych! Ale skąd. Nowa epoka oprócz progresji, akcesji, procesji i niekiedy recesji przyniosła też renesans pogańsko-kabalistycznych zabobonów związanych z wiarą w tajemne liczby. Kiedyś do zapamiętania była data urodzenia. Potem pojawił się numer dowodu osobistego. Numeru paszportu nie warto było pamiętać, bo ten dokument oglądało się tak rzadko, iż numer szybko ulegał dewaluacji. Pesel wymyślili, gdy jeszcze byliśmy w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych państw świata (nawiasem mówiąc, chociaż data urodzenia jest zawarta w Peselu i tak na ogół trzeba ją osobno podawać). Ale tak naprawdę ruszyło się w latach dziewięćdziesiątych, wraz z nadejściem ery komputerów, które miały ułatwić życie. NIP. Numer konta - najpierw krótki, ale potem wprowadzili tak długi, że jego wpisywanie trwa ze dwie zdrowaśki. Numer komputerowy na uniwersytecie. PIN. Jeszcze jeden PIN. Cały las szpilkowy PIN-ów. Z młodzieńczych lektur zapamiętałem pin-up girls, czyli atrakcyjne zdjęcia, które się wieszało na ścianę. Te nowe piny są znacznie mniej seksowne. I jak tu je zapamiętać?!? A pomylisz się trzy razy to maszyna w ścianie zeżre kartę, niczym rzymskie Usta Prawdy rękę kłamcy. Albo komórka się wyłączy i potem trzeba się tłumaczyć operatorowi, że to pies przypadkiem zły PIN wystukał. I tak trzy razy pod rząd, proszę pani! W telewizji satelitarnej mam numer klienta. Gdy dzwonię pod ich tajny numer, zimna kobieta-automat każe mi go tonowo wcisnąć. Po godzinie szukania wreszcie znalazłem stary rachunek z numerem, więc wciskam. To zwykły kit, mówi sympatyczny kałasznikow, nie ze mną te numery. Oczywiście wciskałem za wolno, bo ręce mi drżały, a tu trzeba odpowiadać szybko i zdecydowanie. No, w końcu się udało. ,,Podaj PIN”. A niech cię! Zdesperowany wciskam cztery zera, bo resztką sił przypomniałem sobie, że instalator zdradził mi te cztery zera jako sekretny klucz do ustawiania satelity. O dziwo działa! Sezamie otworzyłeś się! Odzywa się miła, żywa pani - konsultant. Zgadnijcie jakie było jej pierwsze pytanie? Jak się Pan czuje panie Oślizło? Co słychać? W czym mogę pomóc? Nie! Jaki jest pański numer klienta!!!! Oto jest pytanie właściwe. To po co mnie ten automat terroryzował?
I tak dalej, i tym podobne, et cetera, numerów ci u nas dostatek, więc trzeba je wykręcać co chwilę. Taki Zagłoba przedstawiał się ,,Zagłoba sum” i wszyscy wiedzieli, że to Zagłoba, choć nie podawał Pesela. ,,My name is Bond. James Bond” - to brzmi. ,,My NIP is 2547365219. 254-736-52-19”. To nie brzmi. I tu pojawia się moja prośba - może by się dało jakoś opanować tę erupcję numerków? Dla światłych umysłów, rozgrzanych sukcesami sesji to nie powinien być problem. A może przynajmniej ktoś wymyśli jakiś sposób zapamiętania tych szyfrów?
Ja oczywiście mam te moje Pesele, NIPy, PINy i passwordy zapisane w sekretnej części elektronicznego notatnika. Zapomniałem tylko hasła otwierającego sekretną część.