Wędrując reporterskim szlakiem miałem okazję spotkać niezwykłych ludzi. Pamiętam Richarda Hughes’a, zwanego „Dicko”, niezapomnianą postać, która już za życia była legendą dziennikarstwa. Hughes stał się prototypem odkrywczego dziennikarza w pół tuzinie sensacyjnych powieści, ale w wielkości naturalnej – był najciekawszy.
W dziejach Australii tylko dwa razy zdarzyło się, że dziennikarzowi odebrano prawo wstępu do senatu. Hughes zasłużył sobie na to wyróżnienie, ukarany za „zniewagę senatu”. Jego relacja o tych debatach była – łagodnie mówiąc – dosadna. „Staruszkowie z senatu rozluźnili swe wełniane gatki... Ich przeguby osłabia reumatyzm, mają chrapliwe głosiki. Co za wygodne schronisko dla starości!” Robert Arthur Broinowski, zresztą potomek imigranta z Polski, nazwany został „prawdziwym władcą senatu”. Hughes pisał o nim: „To chudy, gderliwy facet, z haczykowatym nosem, gniewnie zmarszczonymi brwiami i małej peruczce. Niby rozzłoszczony sufler, syczy jadowite polecenia nieśmiałym senatorom...”
Australijskie wojska na pustyni w Afryce Północnej w 1940 roku, walki przeciw Afrika Korps. Zdjęcie wykonał Damien Parer - również słynny korespondent wojenny z Australii. Poległ na Pacyfiku w 1944 roku. |
Zakaz wstępu do senatu uchylony został dopiero na skutek przeprosin ze strony właściciela gazety. Ale Richard Hughes był już wtedy daleko poza Australią.
Bardzo nie lubił, gdy pochlebcy nazywali go dziekanem sprawozdawców z Dalekiego Wschodu. Mruczał gniewnie: „Dziekan? Ja? To sposób eleganckiego wyrażenia treści, iż uważa się mnie za najstarszą wiekiem pensjonariuszkę tego zakładu...” Rok w rok dostawałam kartkę z życzeniami, zawsze datowaną według chińskiego kalendarza. W 1983 roku kartka nie nadeszła, moją zwróciła mi poczta ze smutnym komentarzem.
Król Jerzy VI przed frontem wojsk australijskich, które zaczęły przybywać na Wyspy Brytyjskie |
Nie wiem, skąd wziął się jego zwyczaj, iż do kolegów z branży zwracał się tytułami z bogatego słownictwa hierarchii kościelnej. Podobno wymuskani oficerowie w eleganckich hotelach Kairu wytrzeszczali zdumione oczy, gdy na sali pojawiała się grupka umundurowanych korespondentów wojennych, którzy zwracali się do siebie nawzajem, tytułując się bynajmniej nie świeckimi godnościami. Ja w Hongkongu zasłużyłem na najskromniejszy tytuł. Zwracając oczy ku niebiosom, pytał się: ”Jakie dary boże raczy dziś wielebny wybrać na lunch?”
Pełen był życzliwości dla całego świata. Były wyjątki. Hunwejbini rozrabiający wtedy w Chinach, nie wzbudzali jego entuzjazmu, by użyć jeszcze najbardziej umiarkowanego wyrażenia. Zabrał mnie kiedyś na manifestację Rewolucji Kulturalnej w Hongkongu, zwrócił uwagę, że poniektórzy demonstranci przybyli pojazdami najdroższych marek, beznamiętnie wyliczał fortuny, jakie posiadają... Wielki Skok Naprzód nazwał Wielkim Pluśnięciem W Głąb. Od niego się dowiedziałem, że gdy usłyszę okrzyk „Ai Ghurka” czyli „Gurkhowie nadchodzą!”- to nie mam się niczemu przyglądać, tylko trzeba uciekać i to szybko! Górale z Nepalu w służbie brytyjskich sił kolonialnych najpierw bili, potem czasem i legitymowali demonstrantów...
Angielskie wydanie książki Richarda Hughesa o Hongkongu (Londyn 1968) |
Po raz pierwszy zjawiłem się w Hongkongu w czasie wielkiej epidemii cholery w 1961 roku. Wtedy temat leżał – dosłownie - na ulicy. W czasie drugiego pobytu przymierzałem się do o handlu heroiną. Ba, byłoby dobrze, gdy mi się udało wejść do więzienia. Jej Królewskiej Mości, w którym odsiadywali wyroki handlarze narkotykami. Dicko - czyli zdrobnienie od Ryszarda - jak go zwali przyjaciele, nalał mi szklankę jałowcówki z tonikiem. „Wielebny wybiera się do więzienia. Dziwne. Pisałem o ludziach, którzy uciekli zza krat. O ciągotach w drugą stronę jakoś nie słyszałem. Handel narkotykami? Rozumiem. Może mój głos będzie wysłuchany...”
Zaczął grzebać na biurku, w stosie wycinków prasowych, kart pocztowych, jakichś prospektów i luźnych, zapisanych kartek. Nakręcił jakiś numer telefoniczny, wyszukany w notatniku. Ja oczywiście słyszałem rozmowę tylko z jednej strony drutu... Była krótka i rzeczowa.
.....Cześć, stary. Dawno cię nie widziałem. Jak się masz?
....Mam tu u siebie faceta z Polski. Tak, z komunistycznej Polski. Nie, nie jest krwiożerczy. Zupełnie oswojony. Tak, je z ręki. Najchętniej krewetki.
....Nie wiem kto go wypuścił. Zatelefonuj na lotnisko, to ci powiedzą. Może po prostu dostał wizę wjazdową. Że nie dają? Widoczne dali. Zresztą ma paszport agendy ONZ. Chciałby pogadać z twymi pupilkami. Tak, narkotyki. Chyba takiemu, który ma dożywocie to jest i tak już wszystko jedno. Tak, on sam Ci powie. Przyślesz samochód do hotelu w Kaulun? Dzięki. Tak, jutro dziesiąta rano. On będzie czekał w hollu. Wiedziałem, że mi nie odmówisz. Dzięki.
Książka Lucjana Wolanowskiego, mówiąca o wybuchu epidemii w Hongkongu (wyd. 1963). Po jej lekturze zaproponowano autorowi współpracę z Wydziałem Informacji Światowej Organizacji Zdrowia WHO w Genewie |
Nazajutrz przed hotelem zatrzymał się samochód ze znakami policji kolonii koronnej. W godzinę później tłumacz wyjaśniał skazanemu, że nie jest żadną władzą i że może odmówić rozmowy ze mną. Ale istotnie, nikt nie skorzystał z prawa odmowy. Nudzili się w celach, opowiadali swe dole i niedole. Nie mieli nic do stracenia.
Ścieżka koło drogi. Reportaż o reporterze. Richard Hughes był odstępstwem od reguły. W Australii karierę dziennikarską zaczyna się za młodu. Adept zawodu niekiedy nawet sprząta redakcję, biega po piwo dla panów redaktorów. Raptem trafia mu się gratka. Widział coś ciekawego, zgrabnie opisał. Notatka, potem dwie. Czasem trafia mu się scoop czyli sensacja na prawach wyłączności. Po latach pracy w zawodzie, gdy miał już nazwisko, męczył go codzienny kołowrotek. Wtedy dawał się podkupić wielkiemu przedsiębiorstwu. Spokojna i lepiej płatna praca konsultanta w biurze prasowym. Richard Hughes poszedł akurat inną drogą.
Niegdyś brytyjska kolonia. Hongkong zachował swój chiński charakter |
Urodził się w Melbourne, 5 marca 1906 roku, czyli w Roku Konia, jak to z naciskiem podkreślał. Nie przelewało się w rodzinie, skoro musiał przerwać naukę, gdy miał 14 lat. Został kolejarzem, przestawiał zwrotnice, przeszedł różne szczeble i specjalizacje służby kolejowe. Nigdy nie nosił zegarka, twierdząc, że stary kolejarz ma takie wyczucie czasu, iż zawsze wie, która jest godzina. Zadziwiał towarzystwo aktualną informacją o czasie, z dokładnością nawet do minuty. Jakkolwiek byli tacy, którzy podpatrzyli, iż Hughes najpierw zerka ukradkiem na czasomierz na przegubie kogoś z obecnych. Nauka alfabetu Morse’a była przymusowa dla kolejarzy; był już sławnym dziennikarzem, gdy wykorzystywał tę umiejętność w oryginalny sposób. Gdy znalazł się w towarzystwie marynarzy, żołnierzy czy innych, którzy znali alfabet Morse’a, przyprawiał ich o wybuchy śmiechu, „nadając” łyżeczką o brzeg filiżanki najbardziej plugawe historyjki. Niewtajemniczeni nie pojmowali, skąd biorą się te eksplozje wesołości przy stoliku, który obsiedli milczący ludzie...
Na maleńkim skrawku lądu mieściła się potężna metropolia finansowa i przemysłowa |
Pewien bystry dyrektor służb kolejowych poznał się na talentach pracownika i przeniósł go do biura rzecznika prasowego. Stamtąd droga wiodła już do redakcji, był wtedy dobrze po trzydziestce. Wysłano go do Azji. Na kontynencie pojawiły się wojska cesarza Japonii, Richard Hughes był w Chinach i Japonii. Potem Australia przystąpiła do wojny, został korespondentem na Bliskim Wschodzie. Unikał konferencji prasowych zwoływanych na głębokich tyłach walczących wojsk, dobrze się czuł między żołnierzami na pierwszej linii frontu. Pojawienie się jego masywnej postaci było radosnym zjawiskiem od Port Saidu aż po kantyny żołnierskie na Borneo czy Sandakan. Zapowiadało bowiem wielką pijatykę i dobry żart. On to podobno był autorem czy współautorem sprośnej piosenki „Królowa Farida”, relacjonującej erotyczne zainteresowania jej małżonka, króla Egiptu – Faruka. Nie udało mi się nigdy zdobyć tego tekstu, ale musiała to być mocna rzecz, skoro nie dopuszczono jej do druku w śpiewniku dla żołnierzy australijskich.
Potężna postać Dicko wymagała odpowiedniego paliwa. Mawiał zawsze, że zadowala się jednym posiłkiem dziennie. Przyjaciele, obcujący z nim na co dzień, potakiwali, uzupełniając zarazem tę informację ustaleniem, iż posiłek ten trwać może i sześć godzin.
Brytyjczycy wprowadzili swoje prawo w tym wielkim chińskim mieście |
Oryginalność jadania w jego towarzystwie polegała na tym, iż nie wybierał potraw. Wybierał restauracje. Gdzieś kiedyś ustalił, co najlepszego ma do zaoferowania ta czy inna knajpa. Zjawiał się tam i zasiadał przy stole. Naturalnie obsługiwał go sam właściciel czy – w dużych hotelach – kierownik sali. Znali na pamięć jego ulubione smakołyki, nie potrzebował wydawać dyspozycji.
On sam zresztą też opiewał uroki kuchni. Był erudytą. Gdy wychwalał zupę z gniazd jaskółczych, to zwracał uwagę czytelnika, że zapalonym konsumentem tego specjału był także i cesarz Wietnamu Minh Mang (1820-1840). Władca miał w haremie liczny zespół skośnookich piękności. Spłodził 75 synów i 83 córki, co nie było złym wynikiem, skoro się zważy, że zmarł mając 20 lat.
Uważał siebie za praktykującego katolika, jakkolwiek w kościele bywał tylko na pogrzebach przyjaciół. Pełne zadumy westchnienia w rodzaju „Po co Pan Bóg stworzył reumatyzm?” były potem szeroko kolportowane. Gdy już sobie dobrze popił (czysta wódka, którą zwał „rosyjską wodą”, potem kilka kieliszków wina białego i czerwonego, potem alzacki kirsch, wreszcie kawa czarna z domieszką whisky), zwierzał się ze swej niechęci do hałaśliwych bojowniczek o równouprawnienie kobiet. Kiedyś miał się nawet wyrazić, że ze wszystkich ruchów kobiecych, pochwala jedynie ruch bioder... Wznosił toast: „A teraz za nasze urocze panie! Nigdy nie rozumiem, dlaczego walczą o równouprawnienie, czyli chcą zniżyć się do naszego poziomu. Oby zawsze pozostały na piedestale, który im się słusznie należy!”
W legendzie dziennikarskiej pozostał epizod jego sporu z wydawcą. Richard Hughes w 1944 roku wrócił z frontu w Afryce do Australii. Doznał w Egipcie kontuzji nogi i wspierał się na lasce. Dziennikarze strajkowali wtedy i Hughes dołączył się do protestu kolegów. Wydawca, sir Frank Packer, był oburzony, iż gwiazda tej miary też występuje przeciw niemu. W gabinecie wydawcy doszło do gorszącej wymiany zdań. Temperatura sporu rosła, wreszcie Hughes zawołał: „Nie biję siedzącego! Powstań, abym mógł nałożyć ci po mordzie!”
Wszyscy obecni struchleli. Obaj przeciwnicy za młodych lat uprawiali boks amatorski w wadze ciężkiej. Hughes miał do końca życia nos spłaszczony na pamiątkę jakiejś walki w ringu.
Packer powstał. Dwaj olbrzymi ustawili się w klasycznej pozycji boksera szykującego się do walki. Ciszę przerwał Parkes, wskazując na laskę Hughesa: „A ja nie biję kalek!” Roześmieli się obaj, przyjaźnie poklepywali się po plecach. Konflikt wybuchł między nimi potem, gdy Hughes przebywał Tokio. Inny wydawca dał mu lepsze warunki, więc złożył wymówienie. Packer był znany z tego, że bez ceremonii wylewał z pracy dziennikarzy, którzy mu się czymś narazili. Natomiast bardzo nie lubił, gdy ktoś odchodził z własnej woli. Wysyłał telegram do Tokio: „Szerokiej drogi, Judaszu!” Po kilku godzinach przyszła depesza z odpowiedzią od reportera: „Nie wiem w co Judasz pocałował Jezusa, ale wiem dokładnie, w co powinieneś pocałować mnie ty sam”.
Fotografie ze zbiorów autora.
Tekst jest fragmentem przygotowywanej do druku książki.