CO SIĘ W NAS KRYJE

W związku z ogłoszonym konkursem na najlepszą książkę popularnonaukową, chciałbym przedstawić mojego cichego faworyta. Jest to książka "Noga i jej okolice". "Noga i jej okolice", nowy atlas prof. Pietraszka przedstawia się okazale. Szczególnie udatne są dwa składane portrety autora w wieku dziecinnym. Autor jest wyczerpany już po pierwszym wydaniu. Cena egzemplarza podwyższona z powodu szkód materialnych przy remoncie.

Oczywiście państwo już wiecie, że książki takiej nie ma. Powstała ona jedynie w wyobraźni Tuwima i Słonimskiego jako rzekoma nowość wydawnicza. Gdyby jednak atlas prof. Pietraszka faktycznie istniał, to kto wie czy dzisiaj nie miałby szansy stać się bestsellerem. Nasze ciało stanowi bowiem wdzięczny obiekt obserwacji, i to niekoniecznie tylko dla osobników wyposażonych w lornetki i czających się za firankami zwłaszcza w godzinach wieczornych. Odkrywanie tajemnic jakie wciąż jeszcze kryje organizm człowieka, to zajęcie tanie (ostatecznie każdy z nas posiada lepszy lub gorszy przedmiot badań), przyjemne, a czasem dające nawet sporo satysfakcji. Oczywiście w warunkach domowych ciężko jest odkryć czy ułożyć taki choćby genom, zwłaszcza gdy żona zajęła stół w kuchni i akurat wałkuje ciasto, a nam zapodziały się gdzieś okulary. Pozostają jednak oględziny zewnętrzne, które również mogą przynieść zaskakujące wyniki. Od czasu do czasu w różnych miejscach kraju, zza szczelnie zamkniętych drzwi łazienek dochodzi radosny okrzyk EUREKA!! Z wanny zaś ociekając wodą wybiega osobnik, który nie bacząc na obecność nieletniej dziatwy czy nawet pobożnej teściowej tryumfalnie obwieszcza światu : Zobacz Heleno, wreszcie wiem do czego to służy... i tu prezentuje kolejną rozwiązaną zagadkę. Dodajmy, że wiele z ujawnianych obecnie rewelacji jeszcze kilkanaście lat temu nie miałoby szansy na ujrzenie światła dziennego z czysto politycznych powodów. Ot, weźmy choćby taki brzuch. Brzuch, a zwłaszcza "pusty brzuch" brzmiało niczym wyzwanie rzucone przedstawicielom władzy robotniczo-chłopskiej. Ostatnie, świeżo opublikowane informacje z terenu brzucha i okolic, śmiało mogą konkurować z największymi dysydenckimi osiągnięciami antysocjalistycznej bibuły. Oto w numerze 4 miesięcznika "Sukces" Andrzej Kostyra relacjonuje nowe "brzuszne' rewelacje niejakiego Michaela Gersohna z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku. Gersohn mówi o tym skromnie: To odkrycie jest dla człowieka nie mniej istotne niż odkrycie Kopernika. Owa sensacja polega na ujawnieniu dotychczas ponoć nieznanego "brzusznego mózgu". Jak się okazało w trakcie mało apetycznych badań, po przecięciu wszystkich powiązań, zablokowaniu wszelkich informacji z mózgu [tego właściwego] i rdzenia kręgowego nasz brzuszek samorządnie i niezależnie działał dalej, za nic mając brak dyspozycji i dyrektyw z centrali, stając się tym samym ideologicznie podejrzaną strukturą poziomą. Serce, wątroba, trzustka, to jedynie nędzni kolaboranci, bezwolni i uzależnieni od centralnego sterowania. A takie np. pogardzane jelita to prawdziwa elita opozycyjnego podziemia. Odcięte od reszty organizmu, wciąż reagowały na nacisk ruchami rozluźniającymi i ściskającymi. Uruchomione zostały w nich bowiem lokalne mechanizmy nerwowe. I pomyśleć, że mając tak wspaniały organ niezależnej i swobodnej myśli (?), ja kierowany fałszywym wstydem stosowałem wobec niego środki przymusu bezpośredniego; wciągając go, a nawet o zgrozo ściskając paskiem. Dość tych poniżających metod rodem z ulicy Rakowieckiej : Niech żyje brzuch wolny, wolność ubezpieczający !

Ta parafraza tytułu dzieła naszego króla Stanisława Leszczyńskiego nie znalazła się tu przypadkowo. Był bowiem ów pechowy władca prawdziwym specjalistą od spraw związanych z zapełnianiem brzucha. Jak pisze Ludwik Lewin (Podróże po stołach Francji, W-wa 2001,s.217) Król Stanisław, już ex, ale jeszcze z przyszłością, pocieszał się po pierwszej utracie korony łasuchowaniem biernym i czynnym. Czynnym, samemu stając nad fajerką i próbując realizować przepisy klasyczne oraz własne. Biernym, sprowadzając do ofiarowanego mu przez zięcia [Ludwika XV] pałacu w Wissemburgu wybitnych mistrzów patelni. To właśnie pod protektoratem byłego miłościwie nam panującego króla, powstały powszechnie znane dziś bezy. Ba, nawet słynna Proustowska magdalenka, to też ponoć wynalazek Leszczyńskiego. Powinowactwa rodziny Leszczyńskich nie są niestety dość wystarczające by starać się o sukcesję francuskiego tronu, ale stołu..., czemu nie. Oto w Gazecie Wyborczej (dodatek Supermarket 18.04.01) znajdujemy relację z I zjazdu śląskiego Stowarzyszenia Szefów Kuchni i Cukierni. Pomysłodawca tegoż zjazdu Mirosław Drewniak tak zwierza się dziennikarce Gazety: A wie pani, kiedy wpadłem na pomysł ? Kiedy przejechałem tereny od Bielska po Istebną i zajrzałem do okolicznych restauracji. Serwowano szaszłyki, steki, hot dogi. A gdzie jagnięcina z oscypkami ? No właśnie, gdzie ? Pewnie myślicie państwo, że królowała ona na stołach hotelu Klimczok, gdzie ów zjazd się odbywał. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że typowe danie beskidzkich górali to... małże smażone w białym winie, ewentualnie bawoli udziec. A czym raczono się w bacówce, gdy strzelała w niebo iskrami góralska watra ? Ano, pieczono na grillu tradycyjny posiłek juhasów czyli... strusia! Żal tylko, że autorka nie wspomniała nic o ulubionych napitkach baców czyli o dobrze schłodzonym Muscadet Sevre-et-Maine pod krewetki z awokado, Chateauneuf du Pape pod stek au poivre w brunatnym sosie śmietanowym, czy starym Porto do sera stilton.

Wpadłem tu w wir kulinarnych dygresji, a przecież nie skończyłem jeszcze przeglądu naszych ulubionych organów. Gilian Bentley, antropolog z Uniwersytetu College w Londynie, wprawdzie nie w wannie, ale karmiąc córkę odkryła ostatnio... piersi! Spojrzała w dół i zdała sobie sprawę, że gdyby pierś była płaska, to jej córka nie mogłaby oddychać podczas ssania. (Gazeta Wyborcza, 13.04.01.). Jest mi niezmiernie przykro, że "duże niebieskie oczy" (jak mniemam) pani Gilian Bentley nie omiotą mego wątłego organizmu. Ileż mógłbym się wówczas o sobie dowiedzieć. Zamiast tego, czuję karcące spojrzenia czytelniczek, zdające się mówić; Oto typowa, męska, szowinistyczna mentalność. Poklepać się po pełnym brzuchu, po... po... pogadać o piersiach. Jednym słowem kompletny prymityw. A przecież najważniejsze jest to, co ma się w głowie. Dobrze więc. Na koniec parę słów i o tym. Do czego służy mózg z grubsza wiemy. Ostatnie badania naukowców z Uniwersytetu Northwestern z Chicago udowodniły że można ten ważny organ wykorzystać również w inny sposób. Skonstruowali oni cyborga składającego się głównie z mikroprocesorów i mózgu węgorza. Mózg węgorza służy ni mniej, ni więcej tylko do napędzania kółek, na których ów cyborg się porusza. Pomyślałem sobie, że jeżeli prymitywny mózg węgorza może napędzać kółka, to cóż dopiero mógłby napędzić taki mózg profesora uniwersytetu. Tego oczywiście jako laik wiedzieć nie mogłem, toteż przeprowadziłem kilka rozmów z tzw. "grubymi rybami" z naszej uczelni. Rezultaty były mizerne. Dzięki nim jednak wiem, co oznacza rysowanie palcem na czole symbolicznych kółek.