czyli słów kilka o twórczości profesora Józefa Hołarda

Labirynty, piramidy i trzecie oko

Instytutowi Sztuki w Cieszynie, a tym samym Uniwersytetowi Śląskiemu, przybył w lutym nowy profesor. W grudniu, minionego roku, decyzją Prezydenta RP, w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, tytuł profesorski otrzymał Józef Hołard.

Profesor Hołard, znany bielski artysta, jest związany z Uniwersytetem Śląskim od 1986 roku. W Katowicach przechodził przez wszystkie szczeble kariery artystycznej i akademickiej - od momentu ukończenia z wyróżnieniem Akademii Sztuk Pięknych (wówczas jeszcze filii Akademii Krakowskiej), w pracowni prof. Tomasza Jury, aż po obecną nominację. W Cieszynie, niemal od początku swej pedagogicznej kariery, Józef Hołard pracuje w Katedrze Projektowania Graficznego Instytutu Sztuki. Jednak działalność projektowa Hołarda, choć artysta ma na koncie liczne realizacje, nie jest szerokiemu ogółowi tak znana, jak jego dorobek malarski. Zadecydowała o tym aktywność wystawiennicza artysty, zwłaszcza na Podbeskidziu, liczne nagrody i wyróżnienia za malarstwo, jak i wypracowany już i łatwo rozpoznawalny styl jego prac.

prof. Józef Hołard
prof. Józef Hołard

Hołard maluje na tradycyjnym podobraziu (sklejka lub płótno), niemal zawsze akrylami, niemal zawsze, w nie tyle ciepłych, co wręcz gorących tonacjach barwnych. Nierzadko tradycyjne techniki malarskie łączy z kolażem i działaniami graficznymi. Rzecz jednak nie w technologii ani rozmiarach prac. Już pobieżny kontakt z małymi obrazkami Józefa Hołarda nosi znamiona obcowania z intelektualną tajemnicą. Malarstwo artysty należy bowiem do tej kategorii twórczości, w której równorzędną rolę odgrywa wątek intelektualny, jak i wartości czysto pikturalne.

Autor nie kryje swych fascynacji kulturowych i literackich. Podkreśla wręcz ów kontekst, co wyraża się choćby w akcie nadawania obrazom znaczących tytułów, a nawet wypisywanie tych tytułów na obrzeżach prac

(te różnorakie inskrypcje stają się zresztą częścią przedstawiającej warstwy obrazu, nic jednak nie tracąc ze swego znaczeniowego charakteru). Odbiór dzieła zostaje dzięki temu przez artystę ukierunkowany, ale niezamknięty. Ale "wiedza" emanująca z obrazów Hołarda ma charakter ezoteryczny, dostępna jest, jak niemal każde tego typu doświadczenie, drogą kolejnych inicjacji. Tajemniczy wąż Kuindaliniego, zjadający swój własny ogon, labirynty, piramidy i trzecie oko, nie są tylko w pracach Hołarda piktogramami, których graficzną urodę wykorzystano li tylko w celu budowania swoistej estetyki. To symbole wykształcone przez tysiąclecia, o ogromnej nośności. Można podejrzewać, że dla autora są to znaki ważne, nie tylko jako symbole magiczne, czy epatujące wyobraźnię zagadki antropologii, ale również jako desygnaty pewnej odwiecznej, nie zawsze dobrze widzianej, dążności człowieka ku niepoznanemu.

Wątek, który te prace inspiruje (większość ostatnio powstałych nosi inskrypcję: Według Umberto Eco, a ściślej według Wahadła Foucaulta tegoż autora) jest potraktowany przez artystę z pewnego, chciałoby się rzec - postmodernistycznego dystansu. Odwołując się do Umberto Eco Józef Hołard, wbrew pozorom, wcale interpretacji swych prac nie ułatwia. Tak jak wieloaspektowe i nie do końca przez Eco określona jest wymowa Wahadła Foucaulta, tak wiele płaszczyzn odniesień ewokuje twórczość Hołarda Według Eco. Do końca nie wiemy, co myśli na ten temat sam malarz i czy jego grę z nomen omen "Fuko" - Eco, należy traktować poważnie. Sfera niedopowiedzenia wpisuje się jednak w całą poetykę jego twórczości. Świat, w którym rządzi racjonalny porządek nie jest autorowi bliski. Twórczość ograniczona do rozgrywek estetycznych czy obnażania własnych emocji, go nie zadawala.

Sam proces powstawania dzieła traktuje malarz bardzo poważnie. Malowanie, w rozumieniu Hołarda, jest swoistym aktem szamanizmu. Wykreślenie znaku jest równoznaczne z obdarzeniem go energią przelaną weń w momencie jego powołania. Jeśli przyjmiemy opcję, że ów świat ezoteryczny istnieje jako rodzaj niewidzialnej kalki nałożonej na świat realny, proces tworzenia jest niejako uwiecznionym na papierze czy płótnie momentem spotkania tych dwóch sfer. To, czego istnienie zaledwie przeczuwamy, zaklęte w znak, czy przekształcone w liczbę, staje się nieodwracalnie realnym, żyje w aspekcie ponadczasowym.

Dotykamy tu problemu funkcjonowania czasu w malarstwie Józefa Hołarda. Spotykają się w tej twórczości różne czasowo wątki - nieznajoma z Fajum, z Anubisem i Chorusem, labirynt (do końca nie wiadomo czy pochodzący z gotyckiej katedry, czy ten z Knossos), Ikar, rydwany (może Eliasza) o zębatych kołach, numeryczne zapisy wyjątkowych dat, wąż połykający swój ogon (symbol nieskończoności)... Czas, więc jest trwaniem, a właściwie równocześnie płynie jak i trwa w bezruchu. W jego bezkresie, jak w tyglu, wszystko miesza się z sobą i przenika. Czas jest względny, lecz nie tylko on. Ową względność osiąga artysta przez nieoczekiwane naruszanie konwencji malarskiej, w której się porusza. Do płaskich, malarsko-graficznych kompozycji wprowadza, na zasadzie kolażu, różne rodzaje papieru, nitki, tkaninę (bardzo starą i mającą specjalną, sentymentalną wartość dla niego samego), i inne "odpryski" rozmaitych czasoprzestrzeni. Jeszcze raz przywołując magiczno - szamański kod interpretacyjny, należałoby owe kolażowe "skrawki innych czasów i bytów" potraktować także jako uobecnianie minionego, które jednocześnie trwa, jak przeźroczysty, tylko dla niektórych dostrzegalny filtr, nałożony na naszą rzeczywistość.

Zastosowanie techniki kolażowej rodzi jeszcze jeden skutek. Obrazy Hołarda urzekają specyficzną urodą plastyczną. Artysta stworzył bardzo swoisty język swej sztuki będący połączeniem cech wypowiedzi malarskiej i graficznej czy też zapożyczonej z poetyki plakatu.

Jest to kontrast zawsze dźwięczny - płasko założone plamy gorących kolorów kontrastują z czarnymi, graficznymi piktogramami, to znów plamy te, postrzępione na końcach, przetarte, ujawniają ślady pociągnięć pędzla. Zderzenie barwnej płaszczyzny z precyzyjną, cienką kreską i elementem kolażowym, mającym swą przestrzenną wartość i fakturalną strukturę, wzmaga wrażenie przemieszania różnych konwencji, a właściwie jest dowodem na ich względność. To estetyczne doznanie współbrzmi z ideą przewijającą się w sferze narracyjnej. Szczególną rolę przypisuje artysta odręcznym inskrypcjom - podpis urasta tu do rangi abstrakcyjnego znaku graficznego, chciałoby się powiedzieć: magicznego szlaczka - cyrografu. Znów funkcjonuje niejako na dwóch płaszczyznach: czysto artystycznej i znaczeniowej. Oczywiście podpis, jak wiele innych symboli w obrazach artysty, jest jego własnym kodem, któremu towarzyszy szyfr numeryczny. W tym momencie autor dotyka naszej świadomości tak personalnie, jak bodaj w żadnym innym punkcie całego obrazu. Czyni to jako KTOŚ, KTO WIE WIĘCEJ; ktoś, kto całą tę obrazową rzeczywistość (i nie tylko) wykreował; ktoś, kto opowiedział nam ile chciał i jak chciał.

Czy wszystko to, czym emanuje twórczość Hołarda istnieje w niej naprawdę, czy może artysta, jak genialny mag - autokreator zmanipulował naszą wyobraźnię? Lub może artysta puszcza do nas wielkie oko i jak Eco, sam inteligentnie bawi się konwencjami i koncepcjami? Do końca nie mamy pewności czy dostąpiliśmy inicjacji. Nawet jeśli nie, to i tak warto było ulec magicznej mistyfikacji i dać się poprowadzić, czego sobie i profesorowi Hołardowi życzymy, nie tylko jako społeczność akademicka...

Aleksandra Giełdoń-Paszek

Ten artykuł pochodzi z wydania: