Ostatnią wystawę w Galerii Uniwersyteckiej można by, parafrazując tytuł książki Marii Poprzęckiej, określić dwoma słowami: pochwała malarstwa. Malowanie w jak najściślejszym rozumieniu tego terminu jest bowiem esencją prezentowanych w Galerii prac. Malowanie, a więc zatracenie się w kolorze, w fizycznej czynności nakładania farby, w całej alchemii malarskiej - słowem w procesie tworzenia.
Gdy przyjrzymy się pracom Elżbiety Kuraj, w istocie tak jest. Urzeka nas w nich nieprawdopodobna wręcz możliwość kreowania bytów z farby, bytów samych w sobie. Warsztat artystki roztacza bowiem, przed nami nieprzebrane możliwości, jakie uzyskać może malarz na gładkiej powierzchni podobrazia przy pomocy farby i prostych narzędzi - pędzla, szpachli,
|
Elżbieta Kuraj na tle własnych prac w Galerii Uniwersyteckiej |
wykonując jak najbardziej elementarne czynności - nakładania, przecierania, pokrywania laserunkiem, tworzenia impastów, to znów powierzchni gładkich..., a więc przy pomocy tego wszystkiego, co pierwotnie z warsztatem malarza było związane, a zostało wyparte przez nowoczesne media. W efekcie powstaje dzieło uderzające nieprawdopodobną gradacją tonów w obrębie jednego koloru, w którym obok nich egzystują także ostre zderzenia barwne - charakterystyczne, żarzące się czerwienie i barwy jednolicie chłodne. Ale to nie wszystko - artystka traktuje powierzchnię obrazu jak rasowy malarz, wydobywając z magmy barwnej niuanse temperaturowe czy światłocieniowe kolorem właśnie; to znów posługuje się zabiegami typowymi dla sztuki dekoracyjnej, nakładając płaskie powierzchnie lub ornamentalne cętkowania. To, co malarskie, zestrajane jest w jednym dziele z tym, co dekoracyjne. Jeden malarski byt przenika drugi.
Jest też w obrazach Elżbiety Kuraj to, co
|
Ściernisko, 2002 (olej, płótno, 180x90cm) |
jest istotą zachwytu malowaniem - niebywale subtelne gamy kolorystyczne, czasem monochromatyczne, czasem działające na zasadzie ostrych zderzeń. Nawet ulubione kolory artystki każdorazowo dźwięczą inaczej - raz agresywnie, innym razem lirycznie. Wszystko zależy od kontekstu, a tym kontekstem zawsze jest kolor. Artystka swobodnie operuje warsztatem, który do perfekcji opanowała. Zresztą sama przyznała w tekście do swego katalogu, że każdy kolejny obraz jest dla niej niewiadomą, w której te same narzędzia, ta sama farba dają ciągle nowe możliwości. To poszukiwanie niewiadomego, które rodzi się z emocji, z przeżyć, z namiętności. Sama czynność malowania jest aktem wyzwalania skumulowanej energii, ale też aktem, który ma wymiar warsztatowej przygody.
Długa jest tradycja w sztuce takiego podejścia
|
Na wernisażu wystawy obecni byli studenci i współpracownicy malarki |
do malowania. Można tu przywołać takich artystów jak Bonnard, koloryści polscy, czy nawet sięgnąć do tradycji abstrakcji informel. Każdy z tych przykładów, mimo towarzyszących im motywacji twórczych, jest pojemnie rozumianą apoteozą malowania. Ale w postawie Elżbiety Kuraj dostrzeżemy i wątki zbliżające ją do szeroko rozumianego strukturalizmu. To poszukiwanie w strukturze farby estetycznej wartości samej w sobie, czy wręcz prowokacyjne zastępowanie ustalonej procedury malarskiej nieprzewidywalnym "stawaniem się" z farby.
Przywołany tutaj trop byłby zapewne
|
Portret, 2000 (olej, płyta, 98x70 cm) |
zasadny, gdyby nie... no właśnie - echa figuracji, pobrzmiewające lub czasem wręcz intensywnie obecne w tym malarstwie. Figuracja wkrada się do tych, na pierwszy rzut oka, abstrakcyjnych płócien i jest tak sugestywna, że zaczynamy traktować te nieprzedstawiające przestrzenie obrazu i zatracenie się w ich strukturze i samej materii farby, jako też swoistą aluzję figuratywności. Tak oto materia, która była tylko materią, staje się nagle czymś, co znaczy, nie tracąc swych wyjątkowych właściwości malarskich. Owe odpryski figuracji w twórczości Elżbiety Kuraj są ograniczone do bardzo prostych motywów. Bywa to twarz, rzadziej cała postać, jeśli już - to kobieca, o dość charakterystycznych rysach, czasami wyrazista, to znów rozpływająca się w magmie kolorów. Czasami jest obwiedziona konturem, czasami wręcz przeciwnie, jakby zamazana kolejną warstwą farby. Ale bywa, że tym elementem figuratywnym jest i pejzaż. I tu znów czytelność motywu ma wymiar bardzo umowny. To majaczenie domów na horyzoncie, odbicie fragmentu pustej przestrzeni w wodzie, jakieś opustoszałe pola. Ów pejzaż wydaje się być bardziej konstruktem wyimaginowanym niż realnym. Echa figuracji sprawiają, że usiłujemy, nadbudować tu jakąś interpretację. Możliwości jest kilka. Można oczywiście tym wykreowanym przez artystkę światom nadać wymiar duchowy lub emocjonalny. Ona sama, w wstępie do jednego ze swych katalogów stwierdziła, że postać jest w jej obrazach implikacją cech portretowanego lub próbą oddania anatomii duszy. Prawdziwe motywacje pozostaną zawsze tak naprawdę tylko znane malarce. Jednak nasuwa się w tym miejscu skojarzenie jeszcze inne. Zasugerowany świat przedmiotowy zdaje się być jakimś powidokiem, szybkim rejestrem świata rzeczywistego, dokonanym kątem oka, jak przez okno szybko jadącego pociągu. Wrażliwe oko dostrzega wówczas tylko horyzontalną chromatykę zlanych w plamy desygnatów rzeczywistości. Człowiek i pejzaż stają się integralnymi elementami magmy barwnej. Tracą swą znaczeniową dominację subordynującą kolorystyczny kontekst. Egzystują jako ni to abstrakcja, ni rzeczywisty świat, a raczej jego najpierwotniejsza esencja. Odkrywają dla nas uroki bycia pomiędzy. Czynią to również poprzez kolor.
Obrazy Elżbiety Kuraj tkwią więc w swoistym zawieszeniu między znaczeniem a programowo anty znaczeniową abstrakcją. Chwaląc malarstwo, żeby przywołać na zakończenie hasło, którym posłużyłam się na początku, artystka nie traci związku z tym, co stanowi jego długą i wciąż żywą tradycję - z narracją.