Przypominamy, że w cyklu Listy z placówek, mieliśmy okazję poznać polonistyki, na których pracują przedstawicielki naszego Uniwersytetu: polonistykę w Państwowym Uniwersytecie w Kiszyniowie (mgr Aleksandra Dybska), polonistykę w Białoruskim Państwowym Uniwersytecie Pedagogicznym w Mińsku (mgr Joanna Kudera), polonistykę w Uniwersytecie we Florencji (dr Aneta Banasik) i polonistykę w Uniwersytecie w Toronto (dr Jolanta Tambor). W tym numerze publikujemy list do dyrektora Szkoły Języka i Kultury Polskiej napisany przez dr Agnieszkę Szol, która jest lektorką języka polskiego w Uniwersytecie w Turynie.
Panie Dyrektorze! Wkrótce miną cztery miesiące od czasu, gdy przyjechałam do Turynu w charakterze lektora. Cztery miesiące to jeden semestr. Wprost nie wiem od czego zacząć, tak szybko i tak dużo się tutaj dzieje! Przede wszystkim - nasza polonistyka na Uniwersytecie w Turynie to ogromna praca pani profesor Krystyny Jaworskiej, która kieruje wszystkim i prowadzi zajęcia, głównie z literatury polskiej. Ostatnio podczas egzaminu, właściwie już po jego zakończeniu, studentka, która przepięknie odpowiadała i wykazała się głęboką wiedzą na temat polskiej literatury, powiedziała profesor Jaworskiej, że jej zajęcia były wspaniałe i że dzięki nim z ogromnym zainteresowaniem poznawała dzieje polskiej literatury, a wszystko to, o czym mogła powiedzieć na egzaminie, wynika nie tyle z mozolnej nauki, co z ogromnej pasji, którą pani profesor swymi wykładami rozbudziła. Chyba trudno o milszy komplement. A przecież to nie jedyna zasługa prof. Jaworskiej - jest ich wiele i nie sposób tu wymienić wszystkich! Ale powiem o jednej - dzięki jej staraniom nasza biblioteka w Turynie jest doskonale wyposażona. Także w ogólnej bibliotece uniwersyteckiej jest ogromny dział polski, który zawiera nie tylko książki, ale także periodyki polskie. Mogę swobodnie korzystać z pomocy multimedialnych - posiadamy bowiem zestaw kaset wideo do nauki języka polskiego, programy komputerowe. Mam także regularny dostęp do pracowni komputerowej i pracowni wideo. Nic, tylko uczyć - z największą przyjemnością!
Oprócz prof. Jaworskiej, osobą bardzo ważną w naszym instytucie jest dr Irena Putka, która dojeżdża na zajęcia raz w tygodniu aż z okolic Neapolu, gdzie już od lat mieszka. Prowadzi ona zajecia z gramatyki opisowej języka polskiego.
I wreszcie ja sama, która jestem tu w charakterze lektora wymiennego. Prowadzę lektoraty na wszystkich latach - od I do IV roku. W sumie mamy około dwudziestu studentów, w tym osiem osób na pierwszym roku. To całkiem sporo!
Część z nich to dzieci z mieszanych małżeństw, w których matka lub ojciec są Polakami. W związku z tym studentki mówią po polsku całkiem nieźle, ale zupełnie po polsku nie piszą. W grupie tej są jednak również ludzie, którzy po raz pierwszy mają styczność z językiem polskim i w listopadzie poznawali pierwsze słowa. Może Pan Dyrektor sobie wyobrazić, jak trudno poprowadzić jednolite zajęcia w takiej grupie. Zachęcam osoby, które mówią, lecz nie piszą dobrze, by pisały do mnie listy, co czynią chętnie - a ja potem je sprawdzam, poprawiam błędy, tłumaczę i... odpisuję, prowokując w ten sposób odpowiedź, kolejny list. Bywa to dość zabawne!
Jedna ze studentek z kolei ma mniejsze problemy z pisaniem, trudniej jej natomiast przełamać się i mówić, choć zna nieźle gramatykę, ma spory zasób słownictwa, a poza tym przez jakiś czas mieszkała w Polsce. Namówiłam ją do nagrania kasety dla mnie. Odtworzyłam ją w domu - mówiła powoli, ale pięknie i naprawdę długo. Po tym doświadczeniu rzeczywiście jakby chętniej i więcej mówi na lekcjach!
Na lektoraty uczęszczają nie tylko Włosi. Jest tutaj Rosjanka, która poślubiła Włocha i wybrała język polski, jest Australijka w tej samej sytuacji. Lekcje w takiej międzynarodowej grupie są bardzo zajmujące - zupełnie jak u nas w Szkole, choć spodziewałam się, że będę tutaj miała wyłącznie Włochów i że specyfika takiej pracy będzie zupełnie inna.
Trudno mi wprost opisać, jak studenci tutejsi garną się do nauki języka polskiego, jak chętnie poszerzają swoją wiedzę o kulturze polskiej. Regularnie wyjeżdżają do Polski na kursy językowe. I zawsze mówią ze mną - a ja z nimi - wyłącznie po polsku. Pewnej słonecznej niedzieli zrobiliśmy z niektórymi studentami piękną wycieczkę do pałacu myśliwskiego Stupinigi. Potem poszliśmy na obiad. Proszę sobie wyobrazić, że choć wszyscy, z wyjątkiem mnie i jeszcze jednej Polki, byli rodowitymi Włochami, to rozmawialiśmy tylko po polsku, bo oni tak bardzo chcieli wykorzystać tę sytuację jako "zajęcia dodatkowe". Oczywiście dla mnie bardzo było to przyjemne!!!
I jeszcze jedno ku pochwale mych studentów: muszę przyznać, że regularnie robią wszystkie zadania domowe, z czego oczywiście ogromnie się cieszę i staram się wymyślać takie, które nie byłyby żmudnym odtwarzaniem tego, co było na lekcji, ale by w związku z poruszanym tematem studenci mogli się swobodnie wypowiedzieć. Na przykład, kiedy mówiliśmy o strachu i o rekcji czasownika "bać się" oraz jego synonimach, poprosiłam, by przyznali, czego się boją lub co ich w życiu głęboko wystraszyło. Jeden student - Mariusz - tak pięknie napisał: "Boję się przemocy, zawiści, dyktatury i narkotyków. Przemoc jest okropną rzeczą, zawiść jest początkiem nienawiści, dyktatura i narkotyki są formami niewolnictwa". A kilka dni temu studenci z III roku mieli za zadanie opowiedzieć bajkę. W jednej z bajek pasła się krowa na polu. Ale student - Marek - nie umiał odmienić znalezionego w słowniku czasownika "paść się", pomylił się i napisał "paszczyła się krowa". Śmialiśmy się bardzo! A znów inny student opowiadał, że będąc w Polsce, zapomniał nazwy "papier toaletowy" i zawahał się przy kiosku: "Proszę papierosy do toalety!" - wydusił wreszcie. Na szczęście udało mu się jednak kupić właściwą rzecz.
I takich historii jest mnóstwo. Pomyślałam więc, że szkoda to stracić, skoro oni w zadania domowe wkładają tyle serca i postanowiłam zbierać te teksty (najbardziej interesujące), podpisywać (spolszczonymi imionami, zawsze im się to bardzo podoba, gdy do Paolo mówię Paweł, do Mario - Mariusz itd. - i sami tak o sobie i do siebie mówią) i raz na jakiś czas wydawać gazetę studencką. Wszyscy zapalili się do tego pomysłu, a osoby, które mają skaner, ofiarowały się, że potrzebne rysunki czy obrazki będą skanować (np. jeden chłopak napisał na podstawie obrazka świetne opowiadanie na liczebniki i żeby to można docenić, to trzeba też widzieć obrazek). Ogłosiłam też na wszystkich latach konkurs na tytuł naszej gazety, właśnie ostatnio go rozstrzygnęliśmy - gazeta będzie się nazywała "Wszystko w porządku!", a tytuł ten wygrał tylko jednym głosem z nieco depresyjnym z założenia tytułem "Nic nie rozumiem". Pierwszy numer, już w sporej części gotowy, wyjdzie 21 marca - akurat na Dzień Wagarowicza, którego tutaj się nie obchodzi, ale to tylko dlatego, że jeszcze o tym studentom nie wspomniałam.... To oczywiście żart. Wspominałam natomiast, że mamy zwyczaj topienia Marzanny pierwszego dnia wiosny i najpewniej skonstruujemy wspólnie kukłę, którą utopimy w Padzie. Już się uśmiecham na myśl, jaką sensację wzbudzimy na via Po, która prowadzi do rzeki!
Gazeta to nie jedyna inicjatywa. Wkrótce po przyjeździe, który wypadł w listopadzie, przygotowałam dla studentów wieczór andrzejkowy. Było to samo południe, ale cóż to za problem - przysłoniliśmy okna, zapaliliśmy świeczki. Opowiedziałam o tradycji wieczorów andrzejkowych w Polsce i o niektórych wróżbach. Zapisywałam ważne słowa na tablicy, a oni mimo półmroku pilnie je notowali. Atmosfera była tajemnicza. Opowiedziałam o niektórych wróżbach, a niektóre wykonaliśmy. Laliśmy rozgrzany wosk na wodę i z cienia staraliśmy się odczytać, jaka też nas przyszłość czeka. Potem przesuwaliśmy buty aż do drzwi - kto pierwszy stanie w tym roku na ślubnym kobiercu. Wybranek nieco się spłoszył, trzeba przyznać, a to dlatego, że jest jeszcze bardzo młody! W grudniu mieliśmy piękne i nastrojowe spotkanie wigilijne, które już opisywałam. Przyszła mi do głowy oczywista myśl, że te spotkania ogromnie jednoczą studentów wszystkich lat. I że należałoby zapewne organizować je częściej. Przedstawiłam więc projekt spotkań polskich prof. Jaworskiej, a ona zaproponowała, by odbywały się regularnie co miesiąc. I by były różnorodne tematycznie. Najbliżej marzec, a więc topienie Marzanny. Potem Wielkanoc. Myślę też o spotkaniu z polskim filmem, z polską muzyką i o innych tego typu spotkaniach. A w maju... pojedziemy do Genui!!!
W Genui bowiem lektorem jest moja - od niedawna - koleżanka, bardzo aktywna i sympatyczna. Była u mnie w Turynie i rozmawiałyśmy o naszej pracy. Wpadłyśmy na pomysł, że w maju pojadę z mymi studentami odwiedzić ją i jej studentów. Będzie to doskonała okazja, by nasi studenci się poznali, ku czemu może nie mieliby innej okazji. Studenci z Genui zabawią się w przewodników i oprowadzą nas po mieście - wszystko po polsku. Po południu natomiast, pod kierunkiem swej lektorki, która pochodzi ze Szczecina, opowiedzą nam o pomorskich tradycjach i kulturze. Genua także leży nad morzem, więc spodziewamy się, że atmosfera będzie odpowiednia. Na pewno nauczymy się śpiewać szanty! Oczywiście studenci turyńscy odwdzięczą się kolegom, zapraszając ich do Turynu, gdzie przebieg wizyty będzie ten sam, ale na popołudnie przygotujemy wieczór śląski. Płyta z "Karolinką", co poszła do Gogolina, jest już w drodze i mam nadzieję, że będziemy się dobrze bawić w rytm śląskich pieśni i piosenek.
To wszystko na razie plany, Panie Dyrektorze, bo przecież przebywam tu niedługo, ale z każdym dniem nabierają bardziej realnych kształtów. Napisałam o tym także do dr Magdaleny Pastuchowej, z którą jestem w ciągłym kontakcie, a która była lektorem w Turynie przez kilka lat przede mną. Odpisała mi: "Jestem przekonana, że dla tych studentów warto." Ja też jestem o tym przekonana i mam nadzieję, że z tego listu jasno wynika, jak bardzo ich wszystkich uwielbiam. Wierzę, że zostaną ambasadorami naszego języka i kultury tutaj, w Turynie i wszędzie we Włoszech, gdzie przyjdzie im pracować. Pozdrawiam serdecznie.