Coś się zaczyna dziać w niebotycznej wieży Babel naszego szkolnictwa wyższego. Przez ostatnie lata była to najszybciej rozwijająca się gałąź nie tylko narodowej kultury, ale także narodowego biznesu. ,,Ze względu na wzgląd", jak mawiał jeden z moich nauczycieli, gdy dociekaliśmy przyczyn jego decyzji, a tak naprawdę ze względu na gwałtowne zmniejszenie atrakcyjności karier nie wymagających pilnego ślęczenia w książkach oraz na rozbudzoną wiarę w cudowną moc dyplomu, z siłą wodospadu ruszył strumień chętnych do studiowania. Ten nagły wzrost zainteresowania edukacją był na rękę wszystkim rządom, bo wezbrane wody popłynęły do bezpiecznego zdawało się zbiornika i nie zatapiały autorów kolejnych programów walki z bezrobociem. Ponieważ pojemność ,,starych" państwowych uczelni nie była w stanie sprostać tej fali, władze chętnie zgadzały się na otwieranie wciąż nowych ,,zbiorników retencyjnych", zwłaszcza, że można było przy okazji wykazać się entuzjazmem dla zasad wolnego rynku. Jakoś ten wolny rynek był znacznie wolniejszy w opanowaniu takich sektorów jak telekomunikacja albo budowa nowych dróg, albo mała przedsiębiorczość, gdzie po pierwszym szoku na początku lat dziewięćdziesiątych urzędy ochłonęły i wznowiły przykręcanie śrub podatkowych.
Szkoły wyższe zakwitły niczym maoistowskie sto kwiatów i ten bukiet z daleka zdobił naszą kulturalną rewolucję. Z bliska było trochę gorzej, bo te kwiatki nie pachniały zbyt ładnie. Hunwejbinami (kto jeszcze pamięta hunwejbinów?) zostali ludzie, którzy odkryli w sobie powołanie do uczenia za pieniądze. Zamiast czerwonych książeczek wręczali indeksy, a zamiast ascetycznych uniformów sprawili sobie togi i wymyślne insygnia. Słyszano, co prawda, głosy sprzeciwu wobec niekontrolowanej ekspansji dziwnych uczelni w całej Polsce. Nie można było tych niezadowolonych wzorem Mao wysłać na prowincję, by odbyli reedukację, bo miejsca na prowincji były już zajęte przez nowych edukatorów. Wobec tego zastosowano metodę z przedwojennej piosenki: raz wybuchł pożar w kinie, ktoś krzyknął: głupstwo, minie. Piosenka miała dalszy ciąg: i wszyscy uwierzyli, i wszyscy się spalili. Na szczęście dewastacja nie posunęła się aż tak daleko, być może da się ją jeszcze zatrzymać. W każdym razie uspokajające i rozbrajające argumenty krytyków, opinie o niezwykłym sukcesie w podnoszeniu wskaźnika scholaryzacji zrobiły swoje: ten sukces miał przysłonić wszelkie plamy na obrazie polskiego szkolnictwa wyższego. Powstawała wieża Babel, która już, już sięgała do nieba powszechnego ,,udyplomowania" społeczeństwa.
Tylko dlaczego w naszym kraju, w którym tak
![]() |
Rys. Marek Rojek |
Coś się jednak dzieje. Aktywność Państwowej Komisji Akredytacyjnej wymusza już na przykład ograniczenie zatrudnienia do dwóch miejsc, bo tylko w tylu miejscach można firmować kierunek studiów. Może to zadziała, ale w naszym kraju nie sposób też wykluczyć, iż w końcu ktoś zacznie wnosić o zmianę ustawy o PKA - dopiszą jakieś ,,lub", albo inny spójnik i wszystko znów przestanie być spójne.