Ponieważ zbliża się koniec roku, dobrze by było pewne sprawy uporządkować: sprawozdania popisać, plany porobić. Zdawałoby się, że w uniwersytecie porządki powinny pójść dość łatwo, bo przecież uniwersytety od z górą ośmiuset lat wciąż się zajmują porządkowaniem świata. A bałagan coraz większy. Od czasów Oświecenia zdawało się, że ostateczne uporządkowanie jest tuż, tuż - na wyciągnięcie ręki. Oświecenie, które zdegradowało religie, wprowadziło na ich miejsce wiarę w potęgę nauki. I jak to z wiarą bywa, rodzi ona świętych, rodzi zwarte systemy teologiczne, ale od czasu do czasu urodzi też jakiś zabobon. Powiedziałbym, że tempo rozwoju zabobonów jest wprost proporcjonalne do liczby ludności zajmującej się wiarą zawodowo. Tak więc, choć oczekiwania przerastały możliwości, do połowy dwudziestego wieku w przyrodzie występowali przeważnie uczeni, którzy zdawali sobie sprawę z własnych ograniczeń i starali się wygłaszać zdania prawdziwe - nawet jeśli ta prawda mogła być nieprzyjemna dla mecenasów badań.
Jeszcze przed połową ubiegłego stulecia pojawił się mecenas w postaci komitetu centralnego partii bolszewickiej, która prawdy nie potrzebowała, bo ją znała. Wobec tego niektórzy uczeni radzieccy powędrowali studiować florę i faunę Syberii, a inni zaczęli odprawiać czary-mary, łysenki i miczuriny. Ale to raczej był ślepy zaułek ewolucji świata nauki. W końcu nawet tam w wyniku doboru naturalnego i realnych potrzeb ostali się doskonali fachowcy, bez których ani badania kosmiczne, ani militarna potęga nie byłyby możliwe. Natomiast w wolnym świecie nieskrępowana nauka rozwijała się tak bardzo, że aż może za bardzo. Zapewne jakieś studia metanaukowe pozwoliłyby ustalić jaki procent ludności nadaje się do przerobienia w uczonych. Sądzę, że ten procent nie jest tak wysoki, jakby się mogło wydawać na podstawie liczb dostarczanych przez nieocenionych naukometrów. Jeśli się mylę, to w każdym razie olbrzymia ilość naukowców prowadzi do nowej jakości nauki. Oto niemal codziennie jesteśmy atakowani doniesieniami, zaczynającymi się od utartego zwrotu ,,uczeni twierdzą", albo ,,nauka ustaliła", albo ,,profesor Tutka z Uniwersytetu w Karamojo udowodnił". Od kiedy zaczęli grzebać w genach (a Stalin nie pozwalał, może miał trochę racji), to nie ma tygodnia, żeby ktoś nie wypalił z jakimiś nowymi teoriami. Ostatnio słyszałem, że geny, które łagodzą kaca, powodują jednak krótsze życie. Dłuższe życie, za to z kacem - straszne. Inni uczeni dowiedli, że wino zdrowsze od piwa. Jeszcze niedawno alkohol w ogóle był niezdrowy. Jutro udowodnią, że nie ma to jak tequila albo samogon. Dziura ozonowa... Szkoda, że się człowiek nie załapał. Ileż to grantów zapychało tę dziurę! I tak w kółko. Mógłby ktoś pomyśleć, że jakieś wrogie siły, jakaś antynaukowa masoneria prowadzi skoordynowane działania mające na celu skompromitowanie nauki. Pojawiła się rzesza teleuczonych, którzy na każdy temat mają coś do powiedzenia i wygłaszają przed kamerą wciąż nowe poglądy, które dziennikarze natychmiast podchwytują i przedstawiają jako prawdy ostateczne. Bo przecież uczony to powiedział! Często utyskujemy na polityków, którzy toczą publicznie dyskusje, zamiast spokojnie sobie pogadać w gabinetach. A czym się właściwie od nich różnią utytułowani mędrcy, wyrzucający z siebie z szybkością fali elektromagnetycznej zdania, które w najlepszym razie mogłyby być roboczymi hipotezami?
Nic dziwnego, że lud i bez tego ogłupiony przez media, zaczyna wierzyć, iż nie tylko każdy problem da się rozwiązać, ale w dodatku da się rozwiązać tak, jak sobie lud wyobraża. Dokładniej, znajdzie się zawsze taki ekspert, który uzasadni naukowo, że ludowe rozwiązanie jest słuszne, a nawet jedynie słuszne. Nie zdziwiłbym się, gdyby wkrótce każda partia powołała swoją własną komórkę naukową, która zajmowałaby się uzasadnianiem fantazji głoszonych przez liderów. Faktycznie już tak jest i nie wiem, czy nazwać to sprzedajnością, czy pragmatyzmem, ale każda ,,potwora" wykoncypowana przez mieszkańców hotelu sejmowego znajdzie swojego amatora wśród - niezależnych oczywiście - ekspertów. Opowiadał mi znajomy, że uczestniczył w spotkaniu na temat wejścia do Unii Europejskiej. Jak ta Unia jest, to inne zagadnienie, ale jeden z uczestników zebrania dość natarczywie domagał się, aby polscy uczeni skupili się na wymyśleniu jak to zrobić, żeby w Polsce było wspaniale bez wstępowania i bez europejskich pieniędzy. Innymi słowy zadał pracę domową: nie wstępujemy, ale poziom życia ma się radykalnie podnieść. Oczywiście jest sposób; wystarczy wdrożyć seryjną produkcję maszyny zwanej perpetuum mobile. Prawdę mówiąc, wystarczyłby jeden prototyp. Niestety, ci wstrętni fizycy już jakiś czas temu stwierdzili, że się nie da. I fizycy nie są osamotnieni, w gruncie rzeczy uczeni dość często dochodzą do wniosku, że czegoś się nie da zrobić. Może nawet tak samo często, jak często dowodzą, że coś da się zrobić, tyle, że o tym rzadziej się mówi. Myślę oczywiście o rzetelnych uczonych. Do niedawna wydawało się, iż ,,rzetelny uczony" to pleonazm. Ale w dobie nieograniczonego postępu nawet ,,masło maślane" zaczyna nabierać nowego znaczenia, bo półki supermarketów uginają się pod kostkami margaryny, udającej kaloryczne, pełne cholesterolu i w ogóle niezdrowe, lecz prawdziwe masło.