Po radosnym dniu, kiedy student dowiaduje się, że został przyjęty na upragniony kierunek studiów, pojawia się zasadnicze pytanie: "gdzie będę mieszkał(a)?". Ten problem można rozwiązać na kilka sposobów. Jednym z rozwiązań jest zamieszkanie u rodziny - cioci z Sosnowca, wujka z Gliwic lub kogoś podobnego. Jeśli tylko się takowych krewnych posiada, wtedy to rodzice zwykle się jakoś dogadują i już mamy gdzie mieszkać.
Taki układ ma co prawda, poza plusami, także minusy, jak choćby (to już zależy od rodziców) ciągła kontrola. W najgorszym razie może mieć ona postać ciągłych telefonów, albo cioci sprawdzającej terminy powrotów pechowego żaka, to, czy wyżej wymieniony zasiadł do ksiąg, czy gdzieś się nie włóczy itp. Jest to oczywiście sytuacja skrajnie pesymistyczna i nie zdarza się każdemu, kto mieszka u rodziny. Nie jest to jednak wyssane z palca. Studia pod kontrolą mają także drugi poważny minus: poza ograniczeniami błogiego lenistwa i kłopotach z "włóczeniem się", dochodzi jeszcze odsuwanie odpowiedzialności za siebie. W końcu studia mają nas nauczyć dojrzałości, nie chcę moralizować, ani rzucać komunałami, ale to swego rodzaju przygrywka do życia. Ale jeśli mama co dzień dzwoni, żeby przywołać córkę, względnie syna, do porządku, albo ciocia zagląda do kajetu, to student uczy się niejako z przymusu. A przecież już Rzymianie wiedzieli, że "nie uczymy się dla szkoły lecz dla życia". No właśnie - i co my studenci na to? Zupełnie inaczej, gdy ktoś mieszka w wynajętym (względnie kupionym) mieszkaniu. Tu wszystko zależy już od nas. Możemy zrobić z mieszkania melinę, a i owszem - mamy demokrację i każdy robi to, co lubi. Możemy obłożyć się książkami i w naszym nowym lokum urządzić świątynię rozumu. Wszystko zależy od naszej woli. Musimy zdawać sobie sprawę z tego co robimy. Stare polskie przysłowie mówi "jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz" i nie straciło na aktualności . Oczywiście rodzice mogą dzwonić lub odwiedzać nas do woli, ale nie będzie to już takie częste. Mieszkanie ma, poza tym poza spokojem, kolejny plus: możemy poczuć przedsmak bycia "na swoim" - utarczki z administracją, terminowe opłacanie rachunków, sprzątanie - sama radość.
Jednak najlepszym, w moim skromnym mniemaniu, rozwiązaniem mieszkaniowym dla studenta jest akademik. Nie chcę być posądzany o reklamę naszego poczciwego miasteczka na Ligocie. Po prostu lubię pisać to, co myślę i tyle. Akademik to wolność związana z samodzielnym mieszkaniem, oraz rodzinna atmosfera. Oczywiście, bez przesady, bo, jak wiadomo, ludzie mieszkający w akademikach są różni. Jeśli tylko przydzielono nam pokój to jest powód do radości. Mamy tutaj wszystko. Wolność, o której już wspomniałem, spokój (żadnych rodzinnych telefonów - komórkę można zawsze wyłączyć). Nie jest prawdą także obiegowe stwierdzenie, że akademiki to siedlisko wszelkiego zła. Gdyby dawać wiarę wszystkim opiniom i plotkom, że studenci pędzą bimber, sadzą marihuanę, zajmują się piractwem komputerowym i hackerstwem, każda noc z życia mieszkańca akademika to orgia, a ostatnią rzeczą, jaką student robi w akademiku, jest zgłębianie wiedzy lub relaks. Oczywiście nikt z nas studentów nie jest święty, ale podtrzymuję swój pogląd, że mieszkanie w akademiku ma więcej plusów niż minusów, przede wszystkim uczy odpowiedzialności, a w końcu przecież o to, po części, w tym wszystkim chodzi...czyż nie?