...5...4...3...2...1...start?
Choćbym z nie wiem jak wielkim niesmakiem żegnała stary akademicki rok, zawsze z pewnym podekscytowaniem odliczałam dni, które oddzielały mnie od kolejnego października. "Nowy rok, nowe perspektywy" - mówiłam sobie i całkiem szczerze wierzyłam w te słowa.
W tym roku, po raz pierwszy, miało być inaczej. "Dzisiaj na wszystkich wyższych uczelniach zabrzmiało radosne Gaude Mater" poinformowali mnie w Wiadomościach. Dzisiaj? Przegapiłam? Niemożliwe.
Możliwe. Spojrzałam na kalendarz. No tak. Pierwszego października, wtorek.
Szybki przegląd prasy. "Inauguracja roku akademickiego", "Rektor powitał nowych studentów", "Witamy w murach uczelni". Gdybym jeszcze miała (a nie miałam) jakiekolwiek wątpliwości, te nagłówki skutecznie by je rozwiały.
A więc to stąd te tłumy na przystankach, to dlatego nie mogłam dzisiaj znaleźć miejsca w pubie. Wszystko jasne.
Ja rozumiem, że to już piąty rok studiów, że końcówka, że to w sumie nie ważne, ale i tak zrobiło mi się smutno. To tak jakbym jeszcze za życia została z niego wykluczona. Na pocieszenie zadzwoniłam do kumpla.
"Wiedziałeś, że dziś początek roku?". Nie wiedział, ale i tak wcale nie zrobiło mi się przyjemniej.
No nic, jutro rozpoczęcie wydziału. Nadrobię stratę.
"Musimy iść? Ale po co? Przecież i tak nikogo od nas z roku nie będzie, tylko pierwszacy. Planu pewnie i tak jeszcze nie ma, na aule się nie wepchniesz, zresztą i tak tam będą mówić o rzeczach, które nam się w ogóle nie przydadzą. Chcesz słuchać o tym, gdzie dziekanat i czemu tak istotne jest zaliczenie przysposobienia bibliotecznego? "- kolega coś wyraźnie nie podzielał mojego entuzjazmu, kiedy rano obudziłam go telefonem zapraszającym na uroczystą galę otwarcia . "A w ogóle to skąd wiesz, że jest o 10-tej?"- spytał podejrzliwie. Ten ton sugerował, że nie zaimponuję mu mówiąc, zgodnie z prawdą zresztą, że osobiście pofatygowałam się wczoraj wieczorem na Uczelnię, by sprawdzić, kiedy Szanowne Grono Wykładowców rozpocznie jutrzejsze przemówienia.
"Od siostry koleżanki. Mówiłam ci. Dostała się na filozofię." Kłamałam. Ale to dlatego, by zupełnie nie stracić etykietki "wyluzowanego studenta". Niepotrzebnie zresztą, bo i tak w tej rozmowie mój pracowicie budowany przez lata image miał za chwilę zostać poddany całkowitej dewastacji.
"Coś ty się taką porządną studentką nagle stałaś? Przez 4 lata nie pojawiłaś się na żadnej inauguracji a teraz nagle ci się zachciewa? Dobranoc. Pogadamy później." - zakończył kolega, nie wiedząc wcale, że jego ostatnie słowa były właśnie moją "solą w oku".
"4 lata... żadna inauguracja... teraz nagle...".Przypominałam sobie strzępy jego wypowiedzi i znieruchomiałam. Przecież to ostatnia szansa. Jeśli teraz nie pójdę, już nigdy nie zobaczę, jak takie rozpoczęcie wygląda. Przestanę być studentką i nigdy się nie dowiem, dlaczego tak ważne jest zaliczenie przysposobienia bibliotecznego! W panice się ubierałam i malowałam. Postanowiłam bowiem zrobić coś, czego przez 4 lata studiów nie dokonałam. Nie tylko miałam zamiar udać się na Uczelnię. Miałam zamiar udać się tam sama. Bez kolegi. Bez koleżanki z grupy. Sama! To faktycznie nowatorskie przedsięwzięcie. I z pewnością pasjonujące!
Pasjonujące. Akurat.
Po przeżyciu ceremonii rozpoczęcia nowego roku akademickiego mogę o niej powiedzieć wiele. Była ona długa, męcząca, treściwa i z całą pewnością nie dla mnie. Może i słusznie we wszystkich przewodnikach dla świeżo upieczonych studentów zaznaczają, że pierwszy dzień na Uczelni to prawdziwa szkoła przetrwania. Dlaczego jednak nikt mnie nie uprzedził, że taki dzień dla studentów piątego roku to nie tyle chaos i zamieszanie, ale prawdziwa tortura! Nie dość, że wszyscy dookoła mówili tylko o tym, jak ważne są studia w życiu człowieka (to już wiedziałam), jak wiele perspektyw przed nim się otwiera (tego się nigdy nie dowiedziałam), jak można wykorzystać czas studiowania (to uświadomiło mi, jak go nie wykorzystałam) to jeszcze na dodatek musiałam akurat natknąć się na mojego Pana Promotora, który z wrodzoną życzliwością głośno do mnie zagadnął "O witam, jak tam postępy w pracy magisterskiej?" przekreślając tym samym nie tylko mój dobry humor ale i szansę na poznanie kogokolwiek! Po cóż bowiem ktoś miałby zaczynać konwersację z przedstawicielką tak odległego (w wizji pierwszaków) roku piątego. Tracąc wygodną przykrywkę osoby incognito i przeklinając spełniające się proroctwo kolegi "...od nas z roku nikogo nie będzie..." szybko pożegnałam się z uczelnią, myśląc jednocześnie sobie, że może ktoś pomyślałby w końcu o starszych studentach i oprócz porad dla tych początkujących, zamieściłby w jakimś poradniku podręczne vademecum i dla nas!
Trzeciego października wcale nie było lepiej. A zapowiadało się tak pięknie. Pamiętając o doświadczeniach z inauguracji, tym razem postanowiłam porządnie przygotować się do kolejnego studenckiego dnia. Wykonałam zatem masę telefonów i spośród 15 osób z zaprzyjaźnionego kręgu mojej grupy, udało mi się zwerbować 8 śmiałków, którzy solenie przyrzekli zjawić się w porannej porze na swej Alma Mater. Trochę zdziwiła mnie lekceważąca postawa reszty ( 3 nie zastałam w domu, 2 wybierało się właśnie na weekend, 1 jeszcze nie wrócił ze Stanów, 1 załapała fajną pracę i na uczelnię ma zamiar dotrzeć gdzieś w okolicach 10 października.), ale w końcu znałam swoich kolegów nie od dziś i wiedziałam, że niekoniecznie Uczelnia jest na ich życiowej liście priorytetów, numerem 1.
Pozostała ósemka jednak dopisała i wszyscy ,pełni najszczerszych chęci, ruszyliśmy zapoznać się z planem w gablotce. A tu niespodzianka. Gablotka - wyrocznia studenckich spraw - dla każdego roku oddzielna, nam nie przysługiwała! Nie wiem doprawdy, jak przez 4 lata studiów mogłam nie zauważyć, że tylko 4 gablotki wiszą w naszym Instytucie. No cóż, dopóki czegoś nie potrzebujemy, może dla nas nie istnieć. Teraz jednak potrzebowałam. Chciałam mieć gablotkę. Jednak chcieć to nie móc.
Ale móc i chcieć...?
Postanowiłam, że nie będę tak bezbronna jak poprzedniego dnia. Mając za sobą 8 innych reprezentantów mojego rocznika zamierzałam ruszyć do dziekanatu, by dochodzić swoich praw. Nie wiem, czy ta wyprawa nie zakończyłaby się jakimś ogólno studenckim strajkiem, przebiegającym pod szyldem "domagamy się gablotki dla roku 5", gdyby nie fakt, że jeden, bardzo dociekliwy kolega znalazł wśród informacji dla roku 4, wiadomość i dla nas.
" Plan dla roku 5 do ustalenia z prowadzącymi". Poniżej wisiała lista z nazwiskami profesorów oraz wyznaczonymi na konsultacje godzinami. I to tyle.
Zgodnie z w/w danymi wynikało, że w tym tygodniu na żadne merytoryczne zajęcia się nie załapiemy. Na wspólne "inauguracyjne" piwo jakoś nie mieliśmy ochoty. W pubie i tak pewnie nie byłoby miejsca a poza tym po tylu latach studiowania piwo straciło już swój "młodzieńczy" smak. Nie pozostawało zatem nic innego jak powiedzieć sobie cześć i rozejść się, każde w swoją stronę.
I tak minął pierwszy tydzień nowego roku.
A ja znowu odliczam...5...4...3...2...1...start?
Może w przyszłym tygodniu uda się rozpoczęcie. Nasze, ostatnie rozpoczęcie.
Autorka, mieszkanka Katowic, jest studentką V roku socjologii i II roku podyplomowego dziennikarstwa.