Żegnając pierwszy rok nowego tysiąclecia wypada wyrazić wdzięczność tym wszystkim czynnikom społecznym i politycznym, które opóźniają rozwój nauki i dzięki którym wciąż jeszcze nie musimy żyć dwieście albo trzysta lat. Gdyby one bowiem miały być podobne do tego roku, co się właśnie skończył, to ja bardzo serdecznie dziękuję za tę świetlaną perspektywę. Cóż z minionego roku chciałbym zachować w pamięci? Skoki Adama Małysza i pasek z wypłatą z początku grudnia. Jedno i drugie mogłoby się powtarzać nie powodując uczucia nudy, przesytu ani strachu. Pozostałe atrakcje ubiegłego roku nie zasługiwały już tak bardzo na odtwarzanie, chociaż oczywiście każdy ma zapewne jakieś indywidualne faworytki wśród tych atrakcji.
Świat zapamięta rok 2001 z powodu zamachu terrorystycznego w Nowym Jorku. Nie umniejszając straszliwej tragedii, trzeba jednak zauważyć, że tysiące innych zamachów terrorystycznych mijają bez takiego echa, ponieważ dochodzi do nich w miejscach często ważnych, ale jednak peryferyjnych z punktu widzenia masowej wyobraźni kształtowanej przez media. Od dawna już wiadomo było, że jakaś sprawa staje się naprawdę istotna, jeśli zainteresuje się nią Hollywood, tak do pewnego stopnia było z Holocaustem. Trzeba było Spielberga z jego ,,Listą Schindlera”, żeby Amerykanie, a więc i cały świat, odkryli to, o czym w Polsce wiedziało każde dziecko wychowane na niezliczonych filmach i lekturach z czasów II wojny światowej. Tym razem terroryści bin Ladena nie uderzyli bezpośrednio w żadną wytwórnię filmową, ale Manhattan jest może nawet bardziej medialny od słynnych liter układających się w napis Hollywood. Do tego stopnia medialny, że znaleźli się artyści sugerujący, iż zburzenie wież WTC było największym happeningiem w dziejach sztuki, może nawet największym dziełem sztuki w ogóle. Artystom się to specjalnie nie opłaciło, bo wbrew opiniom szerzonym przez postępową prasę nie tylko w Polsce ludzie nie są gotowi zachwycać każdym wyczynem twórców. Dalszy rozwój wypadków obalił też inną hipotezę, lansowaną w niektórych kręgach intelektualnych. Okazało się bowiem, że mimo ostrzeżeń, analiz i prognoz, Amerykanie zdecydowali się jednak na wojnę w Afganistanie i po niewielu tygodniach doprowadzili do upadku Talibów. Mniejsza o Amerykanów, Talibów i Afganistan – z całej tej historii wynika, że duży naprawdę może więcej, zaś nieubłagana wymowa liczb obrazujących różnice cywilizacyjne i technologiczne sprawdziła się w praktyce. Podobnie jak kilkakrotnie sprawdzała się w naszej historii, kiedy na próżno nasi przodkowie starali się wybić na niepodległość, polegając głównie na irracjonalnych przesłankach. Z punktu widzenia interesów społeczności akademickiej, angażującej się w wykładanie rzetelnej wiedzy i posługującej się rozumem w jej poszerzaniu, zwycięstwo nowej technologii nad bliżej nieokreślonym duchem bojowym jest dodatkowym argumentem za tym, że rozwój edukacji i nauki ma głębszy sens.
Irracjonalizm przegrał w Afganistanie, ale irracjonalizm ma naturę falowo-korpuskularno-plazmatyczną, a zwłaszcza plazmatyczną. Jeśli się tę plazmę wypchnie z jakiegoś miejsca, to ona się przelewa w inne. Być może za przyczyną tajemniczych helikopterów lądujących w legendarnych już Klewkach, gdzie w miejscowej oborze przeciwnicy Andrzeja Leppera hodowali wąglika, pełzający irracjonalizm dotarł do naszego kraju. Jesienią 2001 r. nastąpiła jego erupcja, przejawiająca się np. w likwidacji nowej matury ze szczególnym uwzględnieniem matematyki, przy czym jak się zdaje główną przyczyną były słabe wyniki osiągane przez młodzież podczas testów kontrolnych. Jeszcze dziś wiele osób śmieje się z byłego prezydenta, który wypowiadał się jak Pytia. Jednak niektóre jego powiedzenia okazują się być nader aktualne (ponieważ w tym felietonie odcinamy się od irracjonalizmu nie powiemy ,,wróżebne”, może raczej ,,futurologiczne”). Likwidacja matury to oczywiście kolejna realizacja proponowanego przez Wałęsę stłuczenia termometru, po której to akcji znika problem gorączki.
A gorączka istnieje, i to nie tylko dlatego, że tak wielu uczniów, dla których ,,kasa” jest głównym tematem rozmów, nie potrafi poprawnie obliczyć odsetek od kapitału. Skąd będą oni wiedzieli, czy min. Belka poprawnie ich opodatkował? Trudniejszym może nawet od próbnej matury egzaminem dla naszego systemu edukacyjnego jest test Leppera, wykazujący pustynnienie obszarów, które do niedawna uważano za opanowane przez jako taką formę inteligencji. Teologowie, logicy, marksiści – wszyscy ci ludzie, ale nie tylko oni – pracowali w pocie czoła, żeby rozpoznać prawdę, żeby ją zdefiniować, żeby ją ludziom przekazać. A teraz słyszę, jak pewien zwolennik Leppera twierdzi, iż łatwo poznać, że jego faworyt mówi prawdę, bo on wali prosto z mostu. Ot i kryterium prawdy. Trzeba się uderzyć w piersi. Jak to się dzieje, że dwa wieki po Oświeceniu, że ponad pół wieku po likwidacji analfabetyzmu w Polsce, że w tuzin lat po rozpoczęciu rewolucji edukacyjnej, która potroiła liczbę studentów w naszym kraju, jak to się dzieje, że gdy pod strzechy trafia nie tylko ,,Pan Tadeusz”, ale i cała wiedza świata dostępna za kliknięciem myszki, to spod strzechy wynurza się jakiś oborowy, a jego fantazje zajmują pół Polski, zamiast pozostać tajemnicą lekarską. Chyba czas wymienić procesor, bo przetwarzanie danych pod strzechą szwankuje.