Plomelin Solidarite to organizacja charytatywna, działająca na terenie Bretanii w dwóch sąsiadujących miasteczkach – Quimper oraz Plomelin. Celem jej jest pomaganie dzieciom na całym świecie. Początki swej działalności wiąże z Rumunią i Zairem, jednak jak podkreśla Yvonne Peton, inicjatorka stowarzyszenia, pragną być otwarci na wszystkie ośrodki, które poproszą ich o pomoc.
Tym razem ludzie dobrego serca, którzy tworzą wspomnianą grupę, wyciągnęli pomocną dłoń w stronę potrzebujących z Polski, w stronę dzieci z Gdańska, które odczuły bezpośrednio na sobie skutki tegorocznej powodzi.
To właśnie na zaproszenie Plomelin Solidarite, Studencki Zespół Pieśni i Tańca Uniwersytetu Śląskiego udał się do Bretanii, gdzie zaprezentował po raz kolejny poza granicami kraju cząstkę kultury swojej ojczyzny, bawiąc i wzruszając zebraną publiczność pięknem rodzimego folkloru.
Nie były to jednak zwyczajne koncerty, tańcząc każdy z nas bowiem wiedział, że zgromadzone z koncertów pieniądze trafią do najbardziej potrzebujących – do dzieci z Gdańska.
KRAINA TRISTANA I IZOLDY
Ziemie Bretanii zrodziły najpiękniejsze legendy, które weszły do arcydzieł literatury światowej – „Opowieści Okrągłego Stołu”, „Tristana i Izoldę”.
Żarliwa wiara zrodziła specyficzną architekturę sakralną, a szczególnie tak typowe dla Bretanii zespoły sakralne złożone z kościoła, kostnicy, bramy triumfalnej i kalwarii, tego kamiennego dzieła naiwnej rzeźby ludowej.
Jak podają przewodniki, charakterystyki Bretanii nie ucieleśnia żaden poszczególny region, a już z pewnością żadne miasto w tej prowincji. Przez pokolenia Bretończycy ryzykowali życiem uprawiając rybołówstwo i handel morski na wzburzonych wodach Atlantyku, a w głębi prowincji usiłowali wydrzeć jałowej ziemi jakiś plon. Ta twardość przesycona jest na wskroś kulturą celtycką – Bretończycy są mistyczni i muzykalni, czasem skłonni do melancholii, czasem energiczni i pełni ducha.
Część ludności posługuje się językiem bretońskim, którego najstarsze zabytki piśmiennictwa pochodzą z IX wieku.
A jakie na tle tej charakterystyki okazało się Quimper, w którym spędziliśmy tydzień?
Przede wszystkim jest to najstarsze miasto w Bretanii, stolica krainy Concarneille, która tworzyła w średniowieczu niewielkie królestwo, stając się później hrabstwem. W centrum miasta znajduje się plac Saint Corentin, wokół którego zgrupowana jest imponująca liczba zabytków historycznych. Na uwagę zasługuje też katedra Saint-Corentin, jedna z najdoskonalszych budowli gotyckich Bretanii.
W dawnym pałacu biskupim znalazło z kolei swoje pomieszczenie Musee Departamental Breton, poświęcone bretońskiej historii, archeologii i sztuce ludowej.
NASZE NOWE „RODZINKI”
Do Quimper przyjechaliśmy późnym wieczorem, gdzie już czekały na niektórych z nas nasze „nowe tymczasowe rodziny”. Na czas pobytu bowiem, każdy został ugoszczony w rodzinie związanej ze stowarzyszeniem Solidarite.
Z początku nieco rozczarowani, że nie przyjdzie wszystkim nam zamieszkać razem, już drugiego dnia wymienialiśmy wrażenia o gościnności Bretonczyków, ich kulinarnych przyzwyczajeniach, tak różnych od naszych oraz cieple i serdeczności domów, których urok sprawiał, że czuliśmy się jak u siebie.
O tym wszystkim mieliśmy się jeszcze nieraz przekonać, gdyż każdy kolejny dzień dostarczał nam nowej dawki przeżyć, zaskakiwał czymś niespodziewanym, przysparzał uśmiechu na ustach czy błysku w oku, podczas odkrywania tajników nieznanej kultury. Wszystko to działo się również za sprawą tajemnicy tego regionu, skrytej pomiędzy murami zabytkowych kamieniczek, unoszącej się w aromacie wina, dającej się usłyszeć w dźwiękach bretońskich melodii czy szumie znalezionej nad brzegiem oceanu muszelki.
BONJOUR
Pierwszego dnia zostaliśmy oficjalnie powitani przez przedstawicieli stowarzyszenia Solidarite, jak i przez mera miasta Quimper. Barwnemu, rozśpiewanemu korowodowi „Katowic” towarzyszył równie malowniczy zespół muzyków rodem z Bretanii, którzy zaprosili nas do wykonania jednego ze swych typowych tańców przy dźwiękach muzyki, która sprawiła, że większość z nas bez zastanowienia poddała się tym „egzotycznym” rytmom.
Należy w tym miejscu wspomnieć o zaprzyjaźnionej z zespołem od lat, pani Zosi Toriel, na co dzień mieszkającej w Paryżu, która pomagała nam w przełamaniu bariery językowej. Zdumiewała nas swym akcentem, tak trudnym nieraz do opanowania dla Polaka, uczącego się języka francuskiego. To właśnie pani Zosia, była tancerka zespołu „Katowice”, była naszym tłumaczem podczas zwiedzania okolicznych muzeów i zabytków, zapowiadała nasze koncerty. Któż mógłby być lepszym konferansjerem niż osoba, która sama kiedyś tańczyła krakowiaka, śpiewała „Istebianskie Beskidy”, czy w pośpiechu zawiązywała cholewiaka w drodze na scenę?
PRZY LAMPCE WINA
Nie było chyba pośród nas osoby, która nie przywiozła do Polski bagażu wspomnień związanych z codziennym życiem Bretończyków, z ich poranną kawą, z ostrygami, które szczególnie dobrze (według nich) smakują gdy są jeszcze żywe (o zgrozo!), czy z wieczornymi rozmowami toczonymi przy lampce wina.
Mieszkanie u rodzin dało nam możliwość poznania tamtejszej kultury jakby od wewnątrz, od podszewki, z innej strony niż proponują nam biura podróży. Zwykły turysta nie ma okazji przyrządzić francuskiego naleśnika – „crepe” pod okiem francuskiej „mamusi”, zasiąść w rodzinnym kręgu do przyrządzonego specjalnie dla niego podczas uroczystej, pożegnalnej kolacji – „potee”, czy być serdecznie zaproszonym z łzą w oku, przez jeszcze do niedawna obcą osobę, na wakacje.
Podczas gdy przeglądaliśmy domowe albumy ze zdjęciami „naszych rodzinek”, czy gdy brały one udział w naszych koncertach, jak również w czasie gdy niektórzy z nas uczyli swych gospodarzy lepienia polskich pierogów, rodziła się specyficzna więź wzajemnej bliskości. Więź silniejsza niż tylko ta, spowodowana zachwytem nad urokiem architektury czy kunsztem oglądanych eksponatów. O tym, że była to więź żywa i szczera, świadczą nadesłane nam przez francuskie rodziny zaraz po powrocie listy czy zdjęcia.
A CO ZOBACZYLIŚMY...
ZE SKAŁY NA SKAŁĘ
W drodze do Quimper zatrzymaliśmy się w Mont Saint Michel stanowiącym jeden z najciekawszych i najbardziej malowniczych zespołów zabytkowych Francji, położonym na skalistej, stożkowej wysepce.
Kiedyś miejsce to znane było jako Wyspa Zagrożona od Morza. Jej możnym protektorem był Archanioł Michał, najbardziej wojujący duch Kościoła Wojującego, który przejawiał skłonność do skakania ze skały na skałę w swej tytanicznej walce z Pogaństwem i Złem.
Dziś na samym szczycie katedry wznosi się złocony posąg Archanioła z wzniesionym mieczem.
Mont Saint Michel nie jest już w zasadzie wyspą – łącząca ją z lądem grobla nigdy nie jest całkowicie zanurzona w wodzie i z obu stron obrasta mułem. Chociaż był to niegdyś spory gród, liczba mnichów nigdy nie przekraczała czterdziestu. Podczas Rewolucji Francuskiej fortecę przekształcono w więzienie i dopiero w tysięczną rocznicę istnienia opactwa zaproszono tu na powrót benedyktynów. Obecnie mieszkają w opactwie trzy zakonnice i trzech mnichów.
Dzięki coraz bardziej wyrafinowanym geometrycznym konstrukcjom, w miarę upływu stuleci, granitowa budowla rozrastała się mimo ograniczonej przestrzeni.
Przy silnych przypływach, związanych z nowiem lub pełnią, można się dostać do Mont Saint Michel jedynie łodzią.
Do ciekawostek należy fakt, że zmierzono tu najwyższy, dziewięciometrowy przypływ na kontynencie europejskim.
Wrażenie było niesamowite. Choć mieliśmy niewiele czasu, to jednak starczyło go na tyle, aby wspinając się po stromych schodach budowli zapomnieć na moment o internecie czy telefonie komórkowym w kieszeni i poczuć się małym i trochę bezbronnym w zderzeniu z potęgą tego miejsca, przepojonego jakby grozą i powagą.
„UDERZENIE PĘDZLEM” Z WALKMANEM NA USZACH
W samym Quimper udało nam się zwiedzić jedną z niewielu pozostałych we Francji fabryk porcelany – HB-Henriot, ochraniającej sztukę ręcznego malowania wyrobów garncarskich.
W 1690 roku, Jean-Baptiste Bousquet, urodzona w Moustiers w południowej Francji, założyła pierwszą fabrykę porcelany w Quimper.
Znamienny dla tejże fabryki wzór dekorowania, zwany „coup de pinceau” (uderzenie pędzla), jest dziś kontynuowany dokładnie w takiej formie, jak miało to miejsce w ciągu trzech minionych wieków.
Mogliśmy się o tym przekonać na własne oczy i …uszy przechodząc przez salę, w której miejscowi artyści ozdabiali naczynia. Każdy z nich, z walkmanem na uszach, pewnie aby uzyskać maksymalny stan skupienia, „uderzał” pędzelkiem w trzymany w ręku „eksponat”. Czuliśmy się jak w muzeum, uciszani co chwila przez naszą przewodniczkę, aby nie „zagłuszać” pracy malujących.
POŁÓW WIELORYBÓW
Zwiedziliśmy także położony na wschód od Benodet uroczy port rybacki, trzeci co do wielkości we Francji – Concarneau. Największym atutem miasta jest Ville Closi – otoczone murami Stare Miasto na połączonej z groblą skalistej wyspie na zatoce. Wyspa jest zamieszkana od przynajmniej stulecia, a pierwotnie znajdował się tu klasztor założony przez króla Gradlona z Quimper.
Mieliśmy okazję wstąpić także do położonego na terenie Starego Miasta muzeum rybołówstwa – Musee de la Peche. Muzeum ukazuje życie społeczności rybackiej, jakie Concarneau dzieliło z wieloma innymi portami bretońskimi. Ekspozycja szczegółowo przedstawia dzieje i technikę połowu wielorybów, tuńczyków (za pomocą włóków wielkości centrum Paryża) i śledzi oraz przetwórstwa sardynek.
KONIEC ŚWIATA
Półtorej godziny na zachód od Quimper znajduje się francuski „koniec świata”, Pointe du Raz, czyli najdalej wysunięty na zachód punkt we Francji.
Na wybrzeżu można przechadzać się wierzchem nadmorskich skał, o które z ogłuszającą siłą rozbijają się w dole fale.
Bezmiar oceanu wyzwalał w nas uczucie niczym nieskrępowanej wolności, a zimny wiatr przypominał o swoistej „surowości” tego regionu.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Oprócz zorganizowanych wycieczek, mieliśmy też chwilę wolnego czasu, aby samemu posnuć się po uliczkach odwiedzanych miasteczek, przejść się brzegiem oceanu, wstąpić do pobliskiej kafejki, czy zwyczajnie – zrobić zakupy nabywając jakiś pamiątkowy drobiazg.
Życie w Quimper, gdzie spędziliśmy największą ilość wolnego czasu, toczy się niespiesznie i jakby na przekór pędzącemu dookoła światu. Zaś w wąskich uliczkach wokół wspomnianej katedry, człowiek czuje się jakby żywcem przeniesiony w średniowiecze.
FRANCUSKIE PRZYSMAKI
Niemałą niespodzianką było zaproszenie nas przez mera na przysmak Francuzów – żywe ostrygi i lampkę wina. Co do ostatniego, każdy kosztował ze smakiem. Za ostrygi jednak zabrali się tylko nieliczni śmiałkowie, zyskując w oczach swych kolegów z zespołu bądź uznanie za brawurę, bądź dezaprobatę dla haniebnego „aktu mordu” na niczym niezawinionych żyjątkach. Każdy z nas miał także okazję skosztować rogalika croissanta, z solonym masłem czy ciasta ze śliwkami, zwanego – far aux proneaux, typowych dla regionu, jak również wszelakiego rodzaju i… zapachu serów.
Oprócz wina, trunku tak charakterystycznego dla Francji, mogliśmy rozkoszować się też przeróżnymi gatunkami herbat, które podobnie jak w Polsce i tam spożywane są w dużych ilościach i szerokiej gamie smaków.
NASZE KONCERTY
Spośród licznych koncertów, zwłaszcza śpiewanych, dwa były tańczone. Odbyły się one w miasteczkach związanych z działalnością organizacji Plomelin Solidarite. Jeden z nich – w miasteczku Quimper, drugi zaś w sąsiadującym Plomelin.
Wielką radość sprawiły nam znajome twarze odnajdywane ze sceny wśród publiczności, którą oprócz mieszkańców, stanowili także przybyli z aparatami fotograficznymi w ręku, goszczący nas przyjaciele.
Gromkie brawa po każdym z tańców, rozbłyskujące co chwila flesze, czy w końcu aplauz na stojąco, nie pozostawiły cienia wątpliwości, że polski folklor potrafi zachwycić, rozbawić, wzruszyć, że dociera do różnej publiczności, nie tylko z kraju, ale i spoza jego granic. W zasadzie nie po raz pierwszy zespół „Katowice” mógł się o tym przekonać, jednak tym razem, było to szczególniejsze świadectwo, bo potwierdzane jeszcze długo po koncertach nuceniem naszych przyśpiewek przez Bretończyków, czy uśmiechami, którymi obdarowywali nas do końca pobytu, wspominając występy, czy dopytując o nazwy poszczególnych tańców i strojów.
PONAD BARIERAMI
Niewątpliwie zbyt szybko zakończyła się nasza przygoda z Bretanią, tak bogatą w zabytki, tętniącą życiem przodków, przesyconą kulturą celtycką, mistyczną, ale i pogodną, pełną radości i gościnną.
Raz jeszcze mogliśmy się przekonać, że mimo różnicy kultur, mentalności, przyzwyczajeń, taniec i śpiew pozostają ponad barierami, wzbudzają emocje bez względu na narodowość czy kolor skóry, rządzą się swymi własnymi prawami, przetłumaczalnymi na wszystkie języki świata.
Zaś dzięki Plomelin Solidarite zrozumieliśmy, że wystarczy odrobina dobrej woli i chęć niesienia pomocy, a zawsze znajdzie się ktoś, do kogo możemy wyciągnąć pomocną dłoń.