Idzie nowe

Wkroczyliśmy więc w kolejne tysiąclecie. Prawdę powiedziawszy, co roku wkraczamy w nowe tysiąclecie: co roku rozpoczyna się tysiąc lat, które upłynie od momentu wystrzału szampańskich korków. To oczywiście punkt widzenia zatwardziałego przyrodnika, dla którego wszystkie punkty na osi czasowej są równouprawnione. Humanista tym się właśnie różni od ścisłowca, że każdy punkt jest dla niego inny. Radykalni humaniści rozwijają teorię estetyki punktów i potrafią dowodzić, iż jedne punkty są ładne, a drugie tylko interesujące. Niestety, mój bank jest bardzo nieestetyczny i wcale go chwila dziejowa nie wzruszyła - przynajmniej nie na tyle, iżby anulował długi z minionej epoki. To zachowanie bankierów umacnia mnie w sceptycyzmie co do wyjątkowości czasów, w których żyjemy. Podczas gdy Osobowości, Postacie i Autorytety wzywają do szczególnej refleksji, działy kredytów w światowych bankach ani na chwilę nie przerywają swojej niecnej działalności i nie zamierzają ,,zresetować” swoich baz danych.

W każdym razie jakieś nowe tysiąclecie się zaczęło, a ci, którzy przywiązują do tego faktu wagę większą niżby wypadało, popadają w dziwną manię wygłaszania proroctw lub życzeń dotyczących sytuacji za tysiąc lat. W dodatku składają sobie te życzenia tak, jakby mieli zamiar sprawdzić czy się spełniły. W tym sensie rzeczywiście ten początek tysiąclecia jest wyjątkowy, bo na ogół człowiek o północy dowolnie wybranego dnia nie myśli co też będzie za rok od tej godziny, nie mówiąc już o dłuższych okresach. Teraz jednak myśli, mówi, a co gorsza pisze i za sto, albo tysiąc lat czytelnicy będą sobie boki zrywać odcyfrowując wyobrażenia przodków. My nie mamy takiej możliwości, bo po pierwsze tysiąc lat temu mało kto w ogóle pisał, a jeśli pisał, to nie tracił czasu na głupoty w rodzaju projektowania przyszłości w rytmie planów milenijnych. Dziś inaczej - wizji przyszłości jest bez liku. Pomijając te, w których w ogóle nie będzie czwartego tysiąclecia, bo klimat był za ciepły, zupa za słona, a geny zbyt zmutowane, istnieją wersje bardziej przyjazne dla użytkownika. Niestety, z każdym dniem widzimy coraz dokładniej, że tym, co łączy dawne i nowe czasy jest skłonność do odkładania na później realizacji wszelkich planów. Prawdopodobnie dopiero pod koniec XXX wieku ludzkość spostrzeże się, ileż jeszcze pozostało do zrobienia, żeby spełnić przepowiednie z roku 2000. Tak to w każdym razie wygląda w tej chwili, bowiem minęło już parę dni i powinniśmy być trochę bliżej nowej, lepszej przyszłości. Niestety, gdy się rozglądam dookoła, wciąż widzę tych samych typów, których w świetlanej przyszłości miało nie być. Dlaczego tak bardzo zwleka się z usunięciem tych pozostałości minionej epoki? Dlaczego wciąż nie znajduje uznania program Franca Fiszera, który mówił, iż dopóty nie będzie dobrze, dopóki nie rozstrzela się siedemdziesięciu tysięcy drani (a jak się tylu nie znajdzie, to należy dobrać z uczciwych)? Ja nie wiem i obawiam się, że ta zwłoka opóźni lepszą przyszłość, która nie może nadejść, zanim państwo-draństwo odsuną się od torów. O kim myślę? A to już proszę sobie w miejsce kropek wstawić według uznania. Istnieje co prawda groźba, iż wszystkie nazwiska będą wypisane w miejscu kropek i wtedy znajdziemy się naprawdę w kropce, bo nie wiadomo, skąd się wezmą ci porządni, z których w razie czego trzeba dobrać.

Przez nieuwagę sam wpadłem teraz we własne sidła i nieco wyżej wypowiedziałem ,,proroctwo” - o tym, że ktoś będzie czytał. Nawet to jest bardzo trudne do przewidzenia, bo jak słyszę ludzie czytają coraz mniej, a już w naszym kraju szczególnie mało - dzięki uprzejmości Redakcji, która dołącza do nowych numerów ,,GU” stare numery ,,Forum Książki” dowiedziałem się z felietonu Leszka Szarugi, iż przeciętny Polak w przedostatnim półroczu minionego wieku wydał aż 1,79 zł (jeden złoty, groszy jak wyżej) na książki. Z kolei w jednym z ostatnich w ubiegłym tysiącleciu numerów tygodnika ,,Wprost” (droższym niż 1,79 zł) przeczytałem, że ledwie parę procent Polaków potrafi sformułować krótki komunikat, albo zrozumieć prostą instrukcje. Ledwie pięć procent moich rodaków wie cokolwiek o komputerach i sieci internetowej. A tymczasem uczelnie wyższe powstają jak grzyby po deszczu i zapamiętany przeze mnie wskaźnik - siedem procent - który kilka lat temu obrazował udział osób z wyższym wykształceniem w całej polskiej populacji, zapewne już jest nieaktualny. Wygląda na to, że po pierwsze wtórni analfabeci (albo analfabeci cywilizacyjni, jak się teraz mówi) miewają też dyplomy wyższych uczelni, a po drugie, że wkrótce nie trzeba sobie będzie zawracać głowy nazbyt odległą przyszłością naszego narodu. Z powodu kłopotów komunikacyjnych więzi społeczne zapewne się rozlecą, bo z tych niewielu komunikatów, które zostaną sformułowane, mało który zostanie zrozumiany. Być może więc nasza przyszłość to planeta małp nad Wisłą: słabo artykułowane pomruki, przerywane bezsensownymi wrzaskami i mlaskanie iskanych osobników - oto przyszłość mowy Kochanowskiego, Mickiewicza i Miodka. Tfu! Na psa urok. A zresztą o co ja się właściwie martwię? Czy mój przodek martwił się moimi kłopotami na przełomie lat 2000 i 2001? To czemu ja, gen z jego genów, mam być inny? A poza tym: wszystkiego najlepszego na najbliższą przyszłość, w tym udanego karnawału i udanej sesji - na to przynajmniej jakoś możemy wpłynąć.

P.S. Do Pana Redaktora Mariusza Kubika, który dużo pracował w poprzednim numerze, zwracam się z uprzejmą prośbą, aby nie przenosił ul. Jordana i budynku Wydziału Teologicznego do Brynowa. Chociaż - może pan coś wie, panie Kubik? Czyżby w nowym stuleciu szykowały się rozbiory centrum Katowic między Brynów, Załęże i Szopienice?