Najprzyjemniejsze w ciągu roku akademickiego są te okresy, w których zajęcia dydaktyczne są zawieszone z powodu świąt, juwenaliów, dni rektorskich albo klęski żywiołowej. Od czasu do czasu zdarzają się jeszcze wycieczki grup lub lat studenckich - kto na nie jeździ, ten jeździ, ale wykładów nie ma. Nawiasem mówiąc widoczny jak na dłoni jest tu syndrom darmowego lunchu: goście zjedzą co podane i nie będą wydziwiać, że zupy było za mało. Ci sami goście zrobiliby niezłą awanturę w,, Pizza Hut", gdyby im podano pizzę z odkrojonym jednym kawałkiem. Problem w tym, że darmowe lunch i bezpłatne studia mają jedną cechę wspólną: ani jedno, ani drugie nie istnieje; ktoś płaci za darmowy lunch i ktoś funduje bezpłatne studia.
No, ale wystarczy tego dydaktycznego smrodku. W końcu idą Święta, siła wyższa, nawet tytani pracy i mole książkowe muszą się poświęcić dla tradycji. W tym roku ze świętami było dość kiepsko: 1 listopada było np. w niedzielę, a 11. trafiło w środę, wobec czego pojawił się problem przetrwania od wolnej niedzieli do wolnej środy. Na szczęście Jego Magnificencja pozwolił dojść do siebie po trudnych chwilach odpoczynku i mieliśmy dodatkowe dwa dni wolne od zajęć. Szczególnie zadowoleni mogli być ci, którzy nie mają zajęć w piątek, bo mogli czcić niepodległość aż do niedzieli. W związku z tym, że dwutygodniowe ferie bożonarodzeniowe są o wiele bardziej męczącym wypoczynkiem niż jednodniowe wypady na cmentarze lub pod pomniki, zwracam się niniejszym z uprzejmą prośbą o ustanowienie Dni Rektorskich tudzież Dziekańskich aż do Trzech Króli. Rozpoczynanie dokończenia semestru w poniedziałek 4 stycznia, gdy Nowy Rok ledwie skończył trzy dni, jawi się bowiem karą niezwykłą i szczególnie okrutną, a wymierzania takich zakazują niektóre konstytucje cywilizowanego świata. Co innego zainaugurować działalność od 7 stycznia, czyli od czwartku.
Wtedy zostaje tylko piątek i można ten pierwszy, bolesny tydzień jakoś przetrzymać. A przecież nie jest to zwykły Nowy Rok. Spora część społeczeństwa uważa, że jest to ostatni rok stulecia i tysiąclecia, a więc na pewno przeżywa z tego powodu zrozumiały stres i zaburzenia emocjonalne. Rozpoczynanie końca milenium jest wystarczającym przeżyciem, nie trzeba go łączyć z rozpoczynaniem końca semestru zimowego. Semestr albo zdrowie, każdy psychiatra to powie. Jest też druga część ludności, która uważa, że dopiero następny rok będzie wieńczył wiek XX. Chociaż nie dotyczy ich zatem stres dekadencki, to jednak jakże ich psychika nadszarpnięta jest tłumaczeniem rozmaitym wujom, kuzynom i znajomym z pierwszej części społeczeństwa, że nie ma czegoś takiego jak rok zerowy, więc nie ma powodu przypuszczać, iż nowy wiek rozpocznie się za rok.
Można zresztą zrozumieć barbarzyńskie nacje z rzadka używające przypadków, iż mają z tym kłopoty. Ale po polsku mówimy np. 15 czerwca 2000 roku! A więc mówimy o pewnym dniu, będącym częścią roku dwutysięcznego. Zatem 15. 06. 2000 nie może wypaść w trzecim tysiącleciu, bo jeszcze nie minęły dwa tysiące lat, a tyle powinny liczyć przyzwoite dwa milenia. Analogicznie o 11: 45 mamy jeszcze przedpołudnie, bo, jak mówią na Śląsku, jest dopiero,, trzi na dwunastą". Była to próba filologicznego dowodu na wyższość 1 stycznia roku 2001 jako początku XXI wieku nad innymi pierwszymi styczniami. Mam nadzieję, że społeczność akademicka przedstawi wkrótce na tych łamach inne dowody tejże wyższości, które złożą się na dowód interdyscyplinarny.
Skoro pojawił się w felietonie Śląsk, to nie można nie wspomnieć o jeszcze jednym ważnym powodzie, dla którego ferie godziłoby się przedłużyć. Jak powszechnie wiadomo, wielu naszych studentów opuści województwo katowickie po raz ostatni, by powrócić po raz pierwszy do województwa śląskiego. Niektórzy wyjadą do województwa radomskiego, a wjadą z województwa mazowieckiego. Tylko ci z opolskiego wrócą stamtąd, dokąd pojechali, ale opolskie to specyficzny przypadek. I czy to nie jest stres, Magnificencjo i Wysoki Senacie? Czy do takiej odmiany można się przyzwyczaić w trzy dni? Tu jedna trzydniówka nie wystarczy. Jeśli już koniecznie trzeba, aby akademicka trzódka zebrała się o poranku dnia 4 stycznia w macierzystej uczelni, to niechby przynajmniej dzień ten stał się dniem uroczystym. Dniem Adekwatności Miana Uniwersytetu. Nareszcie, po trzydziestu latach nazwa będzie jak ulał. Można się było do tej pory zastanawiać, dlaczego Śląski, a nie Katowicki, Górnośląski, albo Śląsko-Dąbrowski. A teraz wszystko jasne: Śląski, bo w województwie śląskim. Inna sprawa, dlaczego województwo śląskie, a nie np. górnośląskie, ale reforma locuta, causa finita. W dodatku jest to pierwszy i jedyny uniwersytet, nareszcie cały w jednym województwie. Świetna okazja do świętowania. Przynajmniej do Trzech Króli. Albo... Kiedy to wypada Boże Narodzenie w Cerkwi Prawosławnej?