Pewne rodzaje poszukiwań należą niewątpliwie do nie znających końca ni początku, ale zwłaszcza końca. Zaliczam do nich między innymi poszukiwania czasu straconego na dobre jedzenie. Nie trudno zresztą zauważyć, że poszukiwanie czasu straconego jest nieskuteczne bezwyjątkowo. Czy poszukiwania te w ogóle posiadają jakiś sens? Nie mam pojęcia, ale że akurat jedzenie zaliczam do czynności nie tylko przyjemnych, ale i inspirujących - to przynajmniej kolejne stacje tej drogi donikąd i bez sensu znajduję przyjemnymi i ciepłymi. Swój niezaprzeczalny walor i głęboki kulturowy sens posiadają niewątpliwie i smaki i aromaty, którymi bogaci się wątła moja osoba i osobowość zarazem.
Droga kręta i meandrująca zaprowadziła mnie, podążającą wprost za nosem moim, do restauracyjki hotelu Academicus, obsługującego Centrum Konferencyjne cieszyńskiej Filii UŚ. Owo miejsce jadalniane stało się na dni kilka drugim - po wspomnianym już Centrum Konferencyjnym - ośrodkiem spotkań towarzyskich redaktorów gazet akademickich. Zajęci kuluarowymi dyskusjami szacowni dziennikarze niewiele zapewne czasu poświęcili na omawianie menu, tym więcej zostało z uczty bogów dla niżej podpisanej.
Podobnie jak wszelkiego tego typu instytucje, tak i miejsce jadalniane hotelu Academicus winno spełniać funkcje zarówno stołówki, jak i restauracji, kawiarni i baru. Wnętrze wskazuje więc na wszelkie te aspekty jednocześnie: rozmiary niedużej kafejki, barek z dystrybutorem piwa i słodyczami, bliskość kuchni na wypadek obiadu.
Skromnego wyboru słodkości i alkoholi opisywać nie mam zamiaru - ot, standard, zupełnie jak gdziekolwiek indziej. Skupić zamierzam się mianowicie na menu konkretnym, dla konkretnych żołądków przeznaczonym.
Już pierwsze promienie wrześniowego słońca muskały o 8. 00 rano schludne talerzyki z serkiem żółtym, wędlinką i dżemikiem w mini pudełeczku. Kompozycję zbudowaną dowolnie z wymienionych powyżej elementów należało tylko rozłożyć płasko na kromce zwykłego chleba lub grahama. Kłaniam się do samej ziemi przemyślnym paniom-pomysłodawczyniom, które postanowiły przekroczyć standard polski w kierunku europejskiego. Całość można było popić szklanicą herbaty lub kawy, która jednak nie wywoływała największego entuzjazmu. Kawa jest mianowicie stworzeniem charakternym i najlepiej smakuje zrobiona po swojemu, swoja i w swoim maleńkim domu - nie wspominając już o swoim ulubionym kubku. Nalewana obficie z bezdennego, ogólnodostępnego dzbana, traci niewątpliwie czar i tajemnicę (i temperaturę).
Idźmy dalej. Zasiadając do obiadu rozróżniamy przed sobą talerz, a w nim wyraźny rodzaj zupy. Przez rodzaj zupy rozumiem jej wymierną grochówkowatość, barszczyzm albo kapuśniactwo. Rozróżnialność rodzajowa zup nie jest wcale zadaniem łatwym w większości stołówek, gdzie każda z nich ma trudną do dookreślenia, choć zbliżoną do wczorajszej, barwę, jest rzadka i z makaronem. Na stołówce w mojej szkole podstawowej królowała słynna zupa makaronowa - kwintesencja zup stołówkowych, wyrób specyficzny, niespotykany pod dachami domów polskich rodzin statystycznych, żółtawa ciecz z rozmoczonym makaronem. Coś niesamowitego. Rzeczywistość cieszyńska znowu przekroczyła moje oczekiwania. Tymczasem wbiegają na arenę niniejszych rozważań dania drugie - przebogate w powszechnie pożądane białko zwierzęce, przyrządzone na różne sposoby. Dla mnie równało się to z ciężkim stresem i koniecznością stanięcia oko w oko z samą Wielką Szefową.
Naznaczona cywilizacyjnym piętnem wegetarianizmu chciałam, przepraszając stokrotnie, prosić o litość dla marnej mej istoty i uchronienia od niechybnej śmierci głodowej. Ciężki to zwykle dla mnie moment, bo Wielkie Szefowe stają się zawsze wtedy brutalne i napastliwe, pełne pogardy i obrzydzenia, a co najmniej zupełnie bezradne (jak to zwykle wobec przybyszy z odległej galaktyki). Czy udało mi się oddać to wielkie duchowe napięcie jakie towarzyszyło memu spotkaniu z W. S. ? Tak? No to dodam tylko, że wszystko to runęło, bo kuchnia Academicusowa równając do europejskich standardów jest pełna zrozumienia dla odmieńców żywieniowych i bez problemu może na poczekaniu zastąpić kotlet jajkiem sadzonym i to nawet bez przewracania oczami, cud prawdziwy!
A tymczasem kolacja jak to ona - coś na ciepło albo nie. Nawet spóźnialskim nikt nie robił ciężkich wyrzutów, do szczęścia brakowało mi już tylko gwiazdki z nieba i mleka, które w końcu kupiłam sobie w pobliskim sklepie. Restauracyjka hotelu Academicus dysponowała nim bowiem jedynie w postaci serków lub pożywnych batoników.
Permanentny poszukiwacz....