My sobie siedzimy w naszych gabinetach, przygotowujemy się do zajęć dydaktycznych, realizujemy nasze projekty i wymyślamy nowe, a tymczasem za górami, za lasami ktoś czeka na to, co wyprodukujemy w grudniu. W grudniu produkujemy bowiem sprawozdania z rocznej działalności: kto, z kim, kiedy i ile razy napisał pracę, komu ją opublikowano, jakie odkrycia przedstawił na sympozjach i konferencjach, wreszcie jakie korzyści odniosła z tego wszystkiego gospodarka narodowa. To ostatnie pytanie jest zresztą raczej trudne dla wielu badaczy: prawdę mówiąc chyba każdy chciałby, aby wyniki jego przemyśleń były stosowane - jeśli nie w gospodarce narodowej, to przynajmniej w jakiejś innej dziedzinie wiedzy. Niestety, nie tak prosto wykazać bezpośredni związek pomiędzy naszymi dokonaniami a osiągnięciami innych dziedzin życia. Być może, gdy ten związek się pojawi, upłynie tak wiele lat, że nikt już nie będzie pamiętał o naszym wkładzie, albo stanie się on elementem tego, co niektórzy uczeni nazywają,, folklorem" (wszyscy wiedzą, że to prawda, aczkolwiek nie sposób zacytować źródło tej prawdy).
My i nasi mistrzowie oraz koledzy na ogół jesteśmy przekonani o wadze naszych badań, choćby dlatego, że środowisko, w którym się obracamy, interesuje się tym co robimy. Jednak oprócz tego środowiska istnieją tzw. decydenci, od których w ostatecznym rozrachunku zależy powodzenie naszych badań. Oni bowiem są skłonni finansować nasze badania lub zajmują z niezrozumiałych dla nas przyczyn stanowisko przeciwne. Decydenci, kimkolwiek oni są, na ogół chcieliby wiedzieć na co wydają pieniądze. Urzędnicy państwowi są co prawda nieco mitygowani i oprócz efektów badań tu i teraz, zaraz, uwzględniają też długofalowy wpływ rozwoju badań naukowych na stan Rzeczypospolitej. Jednak i oni mają pewne priorytety, zawsze je mieli. Od paru lat najbardziej priorytetowe priorytety są związane z poglądami Unii Europejskiej na różne kwestie, w szczególności na kwestię rozwoju badań naukowych. Wciąż nie wiemy kiedy,, wejdziemy do Europy", ale nawet gdyby ten proces miał trwać jeszcze wiele lat, to i tak dostosowywanie naszych zachowań do europejskich standardów wydaje się nieuniknione. Oczywiście specyfika nauki wymagała od zawsze, żeby z merytorycznego punktu widzenia jej cele i poziom osiąganych rezultatów były zbieżne z osiągnięciami świa- towymi. Jednak szacunek, jaki władze żywiły do uczonych w czasach poprzedzających III Rzeczpospolitą staje się uczuciem coraz bardziej wyrachowanym. Władze chcą wiedzieć coraz więcej o wpływie nauki na rozwój państw i społeczeństw. Kraje przodujące w światowej gospodarce wydają na badania naukowe sporo pieniędzy, jednak spodziewają się w zamian efektów w postaci innowacji zwiększających ich konkurencyjność na globalnym rynku. Tym bardziej dotyczy to inwestorów prywatnych, którzy chcieliby szybkiego zwrotu swoich nakła- dów. Nic dziwnego, że od lat sześćdziesiątych, idąc za przykładem USA, Japonii, Kanady, Wielkiej Brytanii, Holandii i Francji, większość państw członkowskich OECD (do której to organizacji i Polska od paru lat należy) zaczęła gromadzić dane statystyczne o nauce i technice. Równocześnie rozwijano metodologię gromadzenia tych danych, aby otrzymać standaryzację podobną do tej, którą stosowano w statystyce ekonomicznej. Już w 1962 r. we Frascati (Włochy) odbyła się konferencja, której efektem było opracowanie tzw. Podręcznika Frascati, w którym zaproponowano procedury standardowe dla badań statystycznych w zakresie dzia- łalności badawczo-rozwojowej. Później uzupełniły go dokumenty zawierające standardy po- miaru nauki i techniki: Technology Balance of Payments Manual, Oslo Manual, Patent Ma- nual 1994 i Canberra Manual. W ciągu ponad trzech dekad zaproponowano szereg wskaźni- ków (indykatorów) oraz sposobów ich mierzenia tak, aby obraz prac badawczych i rozwojo- wych (które w dalszym ciągu będą oznaczane skrótem B+R) umożliwiał prowadzenie polityki naukowej i technicznej, czyli (jak to definiuje jeden z dokumentów OECD),, optymalizacji podziału funduszy na naukę i rozwój techniki z punktu widzenia długofalowej strategii rzą- dowej". Od niedawna również w naszym kraju zajęto się tą problematyką. W bieżącym roku ukazał się wydany przez GUS Raport o stanie nauki i techniki w Polsce (autorzy: Jan Ko- złowski, Bogusław Rejn, Roman Sławeta i Grażyna Niedbalska). Zawiera on wyniki najnow- szych badań statystycznych z zakresu nauki i techniki przeprowadzonych przez Główny Urząd Statystyczny w oparciu o metodologię przedstawioną we wspomnianych wyżej podręcznikach z,, rodziny Frascati". Inny raport, tym razem powstały na zamówienie KBN, ukazał się w roku ubiegłym i nosi tytuł Nauka i Technika dla Rozwoju. Polska na tle Europy (autorzy: Lesław Wasilewski, Stefan Kwiatkowski i Jan Kozłowski). Również ten raport posługuje się meto- dologią stosowaną w krajach OECD.
Oba raporty opisują sytuację prac badawczych i rozwojowych w Polsce w latach 1995 - 1996.
Jak piszą autorzy Nauki i Techniki dla Rozwoju, dane statystyczne pozwalają zmniejszyć ob-
szar niepewności związanej z podejmowaniem decyzji. Mogą one dostarczać decydentom in-
formacji mówiących
- kto finansuje, co finansuje, w jaki sposób i w jakim zakresie?
- kto wykonuje B+R?
- ilu badaczy i personelu towarzyszącego uczestniczy w B+R? Jakie są ich kwalifikacje? Jak
są oni rozmieszczeni w różnych sektorach B+R?
- co powstaje w wyniku B+R?
Miarą wydatków na B+R jest w rozumieniu OECD wielkość GERD (gross domestic expen-
diture on R& D - krajowe wydatki na B+R ogółem). GERD jest sumą nakładów pięciu sekto-
rów: sektora przedsiębiorstw posiadających komórki badawcze lub zamawiających badania w
wyspecjalizowanych jednostkach; sektora rządowego obejmującego jednostki badawczo roz-
wojowe finansowane z budżetu państwa (w Polsce do tego sektora zalicza się m. in. PAN);
sektora szkolnictwa wyższego; sektora instytucji prywatnych niekomercyjnych (stowarzysze-
nia naukowe i fundacje prowadzące działalność B+R); sektora zagranicznego, czyli osób i
instytucji znajdujących się poza granicami kraju, a także organizacji międzynarodowych. Po-
wszechne przekonanie panujące wśród ludzi nauki w Polsce mówi, że GERD, a zwłaszcza jego
procentowy udział w PKB (produkcie krajowym brutto) jest w naszym kraju rażąco niski w
porównaniu nie tylko z krajami Unii Europejskiej, lecz także z Węgrami czy Czechami.
Istotnie, wskaźnik 0, 74%, który obrazuje udział GERD w PKB naszego kraju nie należy do
najwyższych, chociaż odpowiedni wskaźnik dla Węgier wynosi 0, 75%, dla Portugalii 0, 61%
zaś dla Hiszpanii, kraju o porównywalnej wielkości - 0, 76% (dane z roku 1995). Dla porów-
nania we Francji ten wskaźnik wynosi 2, 34%, w Danii 1, 82% a w Rep. Czeskiej 1, 15%. Nie
można jednak zapominać, że w Polsce, Hiszpanii i Portugalii z budżetu państwa pochodzi
ponad połowa GERD (a nawet blisko dwie trzecie w naszym kraju), podczas gdy we Francji,
Danii, Niemczech gros finansów pochodzi ze źródeł komercyjnych (w Japonii udział tych
źródeł przekracza wydatki budżetu trzykrotnie). Prawdziwy problem polskiej nauki widać, gdy
porówna się kwoty przypadające na jednego badacza: nawet po wprowadzeniu parytetu siły
nabywczej waluty krajowej (PPP) jest on znacznie niższy w Polsce (35 667 USD PPP) niż w
Hiszpanii (90 264 USD PPP), Danii (130 651 USD PPP) czy Austrii (181 038 USD PPP).
Mógłby ktoś przypuszczać, że powodem takiej sytuacji jest zbyt wielka liczba badaczy, jednak
i pod tym względem Polska lokuje się raczej w dolnych rejonach (2, 9 badacza na 1000 osób
czynnych zawodowo wobec 3, 1 w Hiszpanii, 4, 7 w Danii czy 6, 1 w Finlandii). Z danych
zamieszczonych w raporcie Nauka i technika dla rozwoju wynika, że polski budżet jest zbyt
mały, zaś udział źródeł pozabudżetowych zbyt mało znaczący, aby finansowanie B+R mogło
się zbliżyć do poziomu w innych krajach OECD. Ponadto charakterystyczny jest udział róż-
nych sektorów w podziale GERD: w wielu krajach OECD udział sektora rządowego nie prze-
kracza 20%, u nas wynosi on ponad 35% (ale też trudno znaleźć gdzie indziej odpowiedniki
PAN). Z punktu widzenia innowacyjności gospodarki niepokojący jest niski udział sektora
przedsiębiorstw (39% wobec np. 66% w Niemczech czy 70% w Irlandii). Inną cechą charakte-
rystycznie odróżniającą Polskę od,, reszty OECD" jest wysoki udział badań podstawowych w
wydatkach na działalność B+R (36% w roku 1995 wobec mniej niż 20% w innych krajach, w
których znacznie wyżej finansowane są badania stosowane i prace rozwojowe). Trzeba jednak
dodać, że w sektorze szkół wyższych udział wydatków na badania podstawowe (59%) nie
odbiegał od standardu europejskiego (w Hiszpanii nawet 88% wydatków w tym sektorze po-
chłaniają badania podstawowe). Istotne różnice pojawiają się w sektorze rządowym: w więk-
szości krajów wydatki tego sektora są przeznaczone głównie na badania stosowane, w Polsce
aż 52% wydaje się na badania podstawowe (przypomnijmy: PAN). Obraz dysproporcji po-
między sektorem szkół wyższych a sektorem państwowym pogłębiony jest jeszcze statystyką
pokazującą, że w tym pierwszym pracuje nieco ponad dwa razy więcej badaczy, ale wydatki na
badacza są blisko czterokrotnie mniejsze (podobna relacja wydatków występuje jeszcze tylko
w Irlandii, lecz tam w sektorze rządowym pracuje pięć razy mniej badaczy).
Mimo znanych kłopotów polscy uczeni produkują dość sporo publikacji (18-19 miejsce w świecie w ostatnich latach). Rośnie też wskaźnik cytowania polskich publikacji, jak to poka- zują badania bibliometryczne z ostatnich lat. Jak jednak wiemy liczba publikacji przestaje powoli być głównym miernikiem wyników działalności B+R. Obok wspomnianego wskaźnika cytowań decydującą rolę z punktu widzenia decydentów zaczyna odgrywać miejsce publikacji. Umieszczenie pracy w czasopiśmie z tzw. ,, listy filadelfijskiej" liczy się znacznie bardziej niż w takim, które nie miało szczęścia się na liście znaleźć. Niestety taka statystyka tylko częściowo uwzględnia jakość prac, ale jest to chyba temat do dłuższych rozważań. Dodajmy jeszcze, że z badań bibliometrycznych wyłania się profil badawczy Polski, w którym silniej niż w UE są reprezentowane nauki ścisłe (matematyka, fizyka i chemia) oraz inżynieryjne, słabiej - biologiczne, społeczne i humanistyczne, a znacznie słabiej medyczne i stosowane społeczne (nie mówiąc już o teologii i religii: na dziesięć tysięcy publikacji w Polsce tylko dwie dotyczą tej dziedziny, dla UE ta proporcja wynosi 10 000: 20).
W Raporcie GUS-u o stanie nauki i techniki w Polsce poszukiwałem w gąszczu tabel danych dotyczących naszego regionu. Nieraz słyszymy o tym, że edukacja na poziomie uniwersytec- kim może być kluczem do restrukturyzacji śląskiej gospodarki. Rzeczywiście, w tutejszej społeczności jest stosunkowo mniej osób z wyższym wykształceniem niż średnio w kraju. Z drugiej strony trzeba wiedzieć, że tylko w woj. warszawskim mieszka więcej osób z wykształ- ceniem wyższym niż w woj. katowickim (dane dotyczą sytuacji sprzed reformy administra- cyjnej). Jest to istotna informacja dla ewentualnych inwestorów szukających wysoko kwalifi- kowanych pracowników. Pod względem liczby zatrudnionych w działalności B+R woj. kato- wickie zajmowało czwarte miejsce w kraju (po warszawskim, krakowskim i poznańskim). Gorzej wyglądała struktura tej grupy zawodowej: w 1996 r. aż w sześciu województwach było więcej profesorów niż w katowickiem, podobnie rzecz się miała z grupą doktorów habilito- wanych i doktorów. Sytuacja niewiele się zmieni po utworzeniu woj. śląskiego, w którym znajdą się jeszcze ośrodki bielski i częstochowski. Z danych GUS-u wynika też, że polska nauka jest raczej w wieku średnim: w 1995 r. 40% profesorów miało 40-59 lat, a ponad 58% liczyło ponad 60 lat. W grupie doktorów habilitowanych i doktorów aż 72% mieściło się w tym pierwszym przedziale wiekowym. W województwie katowickim było nieco więcej star- szych profesorów (59, 8%) i więcej doktorów habilitowanych i doktorów po czterdziestce a przed sześćdziesiątką (74%). No cóż, z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia wy- pada życzyć przede wszystkim zdrowia!