Czy Uniwersytet jest dobrym "towarem" do reklamowania ?
Jak najbardziej. To jest dobry produkt.
Ale jak ? Tylko tu zostaniesz magistrem, tylko po tej uczelni masz szansę na prezydenturę?
Dwie sprawy. Uważam, że uniwersytet powinien mieć swoją kampanię wizerunkową, która nie przekłada się od razu na wzmożone zainteresowanie studiami, jak i dokształcaniem. Potem, kiedy będzie się promowało kierunki studiów, to łatwiej będzie poszczególne produkty uniwersytetu "sprzedać". Głęboko wierzę, że przyjdą takie czasy, że trzeba będzie to robić, to znaczy, że będzie większa konkurencja. Wizerunek trzeba promować dlatego, że Uniwersytet, powiedzmy szczerze, nie ma wszędzie bardzo dobrej opinii.
Mówi się, że jest czerwony.
Ja bym się bardziej martwił tym, czy uniwersytet reprezentuje wysoki poziom czołowy w Polsce w tych dziedzinach, którymi się zajmuje, niż tym, jaką ma etykietę sprzed kilkunastu lat. Ja nie stykam się z tą etykietą, na ogół sporo ludzi wie, z jakiego środowiska akademickiego się wywodzę, a nie dochodzą do mnie jakieś negatywne opinie z tym związane. Myślę, że jest to bardziej wyraz naszych kompleksów niż rzeczywistego stanu świadomości wizerunku.
W regionie powstaje coraz więcej prywatnych szkół wyższych, niektóre z nich mają już prawa nadawania tytułu magistra. Inne uczelnie państwowe deklarują chęć założenia tutaj swoich filii. Czy podjąłby się Pan zorganizowania kampanii promocyjnej Uniwersytetu w warunkach coraz większej konkurencji?
Podjąłbym się takiej kampanii, to bardzo ciekawe zadanie.
Czy próbował Pan tego na zajęciach ze studentami ?
Owszem, staram się swoje zajęcia ze studentami prowadzić w nietypowy sposób, przyznam trochę kontrowersyjny, budzący, myślę, zastrzeżenia części profesury. Nie stawiam dwój, nie sprawdzam obecności, a swoje zajęcia staram się wypośrodkować między teorią a praktyką. "Teoria dla teorii" jest w ogóle, moim zdaniem, przynajmniej w tym, co ja robię, zupełnie nieprzydatna. I w ramach zajęć studenci w zeszłym roku akademickim zarówno na psychologii jak i u nas, na naukach politycznych i dziennikarstwie, robili kampanię reklamową podyplomowego studium reklamy.
Czy zajęcia ze studentami są inspirujące?
Ja bardzo lubię wykładać, to się zmieniło, kiedyś nie przepadałem za dydaktyką. W tej chwili jest to jedyny powód, dla którego wciąż pracuję na uczelni. I chcę pracować. Lubię studentów i zajęcia z nimi. Oni się bardzo zmienili, są znacznie bardziej dojrzali niż my w ich wieku, większość z nich pracuje.
Jak to się stało, że z badacza nauk społecznych stał się Pan "specem" od reklamy i promocji - założycielem jednej z najbardziej znanych agencji reklamowej Polmedia ?
Bo takie były moje zainteresowania akademickie. Od najmłodszych lat chciałem zostać nie kominiarzem, nie kosmonautą, tylko sprawozdawcą sportowym, prezenterem muzycznym w radiu. Moje zainteresowania krążyły wokół komunikowania, dziennikarstwa, a ważną częścią komunikowania masowego jest reklama i marketing polityczny. Stąd to nie jest chyba specjalna niespodzianką, przynajmniej dla tych, którzy śledzą moją karierę naukową. Powiem szczerze i wcale się tego nie wstydzę - mała konkretność teorii, i brak weryfikacji, to mi ciążyło coraz bardziej. Dlatego dobrze mi się współpracuje z profesorem Leszkiem Balcerowiczem, bo jest on teoretykiem, którego teorie można przekuć w praktykę. Chciałem sobie - osiągając początek wieku średniego - udowodnić, że potrafię nie tylko mędrkować, ale także wprowadzić to, co umiem w życie Mój temperament zdecydowanie nie jest temperamentem klasycznego naukowca.
Woli Pan w reklamie dowcip czy prowokację ?
Wolę dowcip, ale łatwiej o prowokację.
Kiedy zakładał Pan agencję reklamową ten rynek u nas dopiero raczkował. Trudno się zaczynało?
Bardzo trudno.
Z czego wynikały kłopoty?
Moja kariera to kariera self-made-mana, zaczynałem z doktorem Pietrasem, moim uniwersyteckim kolegą z tego samego instytutu w jednym pokoju, z przyniesioną moją własną, prywatną maszyną do pisania. Mając jedynie 10 milionów złotych - tyle, ile trzeba było mieć, aby założyć spółkę z o. o. , nie miałem żadnych kontaktów biznesowych, moją jedyną legitymacją było wykładanie propagandy i reklamy na Uniwersytecie. To w początkach mojej kariery bardzo mi pomogło.
Pamięta Pan największą wpadkę?
Rażących wpadek nie było. Natomiast z całą pewnością, gdybym posiadał dzisiejsze doświadczenie i wiedzę, to niektóre z moim kampanii mogłyby być skuteczniejsze.
Czy pracują u Pana absolwenci Uniwersytetu Śląskiego?
Pracują. Chętnie zatrudniam absolwentów Uniwersytetu.
Czy uczelnia przygotowuje do takiej pracy ?
Nie, niestety nie przygotowuje. Uniwersytet wymaga wiedzy, a nie myślenia. Tak naprawdę absolwent powinien umieć zbierać informacje, przechowywać je, a potem przetwarzać. Jeśli umysł człowieka nie jest wyćwiczony w przetwarzaniu i wyciąganiu wniosków, to z takiego umysłu jest niewielki pożytek. Nie uczymy myśleć, uniwersytet jest mało praktyczny. Widzę to na wielu kierunkach. Mimo wielu krytycznych słów, jakie można by powiedzieć pod adresem absolwentów uczelni amerykańskich, to oni są dużo lepiej przygotowani do wykonywania zawodu. Ich wiedza ogólna jest oczywiście znacznie mniejsza, ale oni wiedzą, jak przybić gwóźdź. A nasi nie.
Jakiego rodzaju promocjami zajmuje się Pan najchętniej?
To, że jestem prawnikiem i politologiem plus moje zainteresowania reklamą powodują, że najchętniej podejmuję się marketingu politycznego.
Czyli do reklamy proszku do prania podchodzi Pan z rezerwą?
Nie podchodzę, ponieważ zarabiam na takich kampaniach pieniądze. Nie należy się wstydzić zarabiania pieniędzy, trzeba się wstydzić tego, że się nie potrafi zarabiać pieniędzy. Traktuję wszystkich moich klientów bardzo poważnie.
Zaraz po nominacji na doradcę profesora Leszka Balcerowicza osobiście udałem się do moich wszystkich klientów i zapewniłem, że moje zaangażowanie polityczne nie będzie rzutowało na pracę agencji. Po otrzymaniu tej propozycji długo się nie wahałem; w moim zawodzie to jest największe wyróżnienie, jakie może człowieka spotkać. Myślę jednak, że czasami może klient miał zamiar przyjść do mnie, ale z tego właśnie politycznego powodu zrezygnował z moich usług.
Doradzanie Premierowi to bardziej wyzwanie czy przygoda ?
To jest męska przygoda.
Czy Profesor słucha Pańskich rad?
Cokolwiek bym powiedział i tak będzie kontrowersyjne. Jeśli powiem, że nie, to dezawuowałbym własną osobę, - jeśli powiem tak - odbiór będzie : zarozumialec. Czasami tak, a na pewno nie słyszy a słucha i jeśli zleceniodawca zastosuje się do 1/3 rad doradcy - to myślę, że warto pracować, ma się satysfakcję. Takim przykładem, kiedy mi się bardzo dobrze z proferorem współpracowało był teraz kryzys rządowy [ spór o ulgę rodzinną i podatki w przyszłorocznym budżecie].
W jakim stopniu wiedza teoretyczna z nauk społecznych przydaje się w tego typu pracy ?
W ograniczonym stopniu. Materia polityczna jest bardzo żywa, kiedy podpowiada się, jak zadecydować, jest czas na to, żeby się dokładnie zastanowić, zajrzeć do podręczników, które omawiają może podobne przypadki. Ale rzadko jest na to czas. To jest kwestia pewnej intuicji, jest to zawód o tyle trudny, że wymaga dużej wszechstronności. Trzeba nie tylko mieć dużą wiedzę z zakresu socjologii i psychologii, nauk politycznych, komunikowania masowego, ale także znać mechanizm funkcjonowania środków masowego przekazu, obyczaje i tradycje dziennikarskie, mentalność dziennikarzy.
Z tym się trzeba urodzić?
Myślę, że tak. Trzeba być dyplomatą. Profesor Balcerowicz nie jest łatwą osobowością. Niełatwo jest zwrócić komuś takiemu uwagę, powiedzieć, że nie ma racji.
Ma Pan etat na uczelni, szefuje Pan agencji reklamowej, doradza Premierowi. Czy znajduje Pan jeszcze czas na spanie?
Śpię, z reguły 8 godzin, bo pracuję tak ciężko, więc jak się nie wyśpię, to nie potrafię dobrze pracować. Nie lubię nudy, stabilizacji, wolę żyć szybko i ciekawie. Staram się w życiu planować dwa ruchy do przodu.
Dziękuję za rozmowę.