Edycja atlasów poszczególnych miast europejskich jest programem, który zainicjowała na posiedzeniu w Wiedniu w 1965 roku Komisja Historii Miast (Commission Internationale pour l’Histoire des Villes). Głównym celem publikacji atlasów historycznych jest stworzenie podstawy źródłowej do badań porównawczych nad urbanizacją Europy i przemianami przestrzennymi miast, a ponadto zgromadzenie i zabezpieczenie przed zniszczeniem unikatowych często źródeł ikonograficznych i kartograficznych.
Uniwersytet Śląski od wielu lat realizuje projekty w ramach programu badawczego „Atlas historyczny miast polskich”. Pod kierownictwem prof. dr. hab. Antoniego Barciaka z Instytutu Historii zostały sporządzone atlasy historyczne Raciborza i Gliwic. Obecnie trwają prace nad szczegółowym opracowaniem dokumentacji Bytomia. Program ten finansowany jest przez Narodowe Centrum Nauki.
Obiektem szczególnego zainteresowania badaczy stała się najstarsza część Bytomia, wczesnośredniowieczne grodzisko na terenie Wzgórza św. Małgorzaty. Po raz pierwszy teren ten był obiektem zainteresowania niemieckich naukowców w okresie międzywojennym, niestety po ówczesnych badaniach zachowała się tylko szczątkowa dokumentacja opisowa. Można przypuszczać, że prowadzone wtedy badania związane były z budową drogi wiodącej na cmentarz, a później do klasztoru werbistów. W latach 50. ubiegłego wieku prowadzono tu prace sondażowe w związku z inwestycjami budowlanymi na wzgórzu. Dr hab. Piotr Boroń z Zakładu Historii Starożytnej Instytutu Historii UŚ włączył się do projektu „Atlas historyczny miast polskich” podczas opracowywania dokumentacji Gliwic, obecnie przy współudziale współpracującego z Uniwersytetem archeologa Marcina Paternogi prowadzi prace badawcze na terenie kolebki Bytomia.
Przed przystąpieniem do prac nikt nie przypuszczał, że to skromne, osadzone na skraju Szombierek wzgórze, zwane popularnie „Małgorzatką”, okaże się źródłem tak cennych informacji. Nazwę swą wzniesienie zawdzięcza kościołowi pod wezwaniem św. Małgorzaty (uznawanemu za matkę wszystkich kościołów Bytomia i okolicy), który był erygowany w 1160 roku, jego pierwszymi duszpasterzami byli benedyktyni. Zapiskom jednego z opatów zawdzięczamy informację o funkcjonujących tu wówczas aż dwóch karczmach, co stanowi niezbity dowód na istnienie dobrze zorganizowanego, sięgającego korzeniami XI wieku, osadnictwa kopaczy srebra. Zachował się także tympanon Jaksy z 1164 roku, który obecnie przechowywany jest w Muzeum Architektury we Wrocławiu. Przedstawia on fundatora, księcia krakowskiego Bolesława Kędzierzawego trzymającego w dłoniach model kościoła opatrzony napisem „Bitom”. Dzięki płaskorzeźbie, która powstała z okazji ufundowania klasztoru, możliwe jest odtworzenie pierwotnego wyglądu świątyni. Po lokacji miasta Bytomia w 1253 roku, kiedy osadnicy przenieśli się do centrum, kościół przestał być głównym ośrodkiem kultu, w 1677 roku jego miejsce zajęła drewniana świątynia, ta jednak po dwustu latach została rozebrana i w 1880 roku rozpoczęła się budowa istniejącego do dziś neogotyckiego kościółka, wokół którego, podobnie jak przed wiekami, znajduje się niewielki cmentarz. Od 1935 roku parafią opiekują się księża werbiści mieszkający w pobliskim klasztorze. O ile wiedza o dziejach kościoła jest dobrze udokumentowana, o tyle wzgórze, na którym się wznosi, mimo że jest kolebkę miasta, pozostaje białą plamą w historii grodu.
Przystępując do prac badawczych, naukowcy wykonali na miejscu dwa przekopy. Pierwszy, przygotowany na majdanie grodziska, w okolicy kościoła św. Małgorzaty, nie dostarczył żadnych rewelacji.
– Nie spodziewaliśmy się zbyt wiele po prowadzonych tam badaniach ze względu na funkcjonowanie na wzgórzu od kilku wieków cmentarza, ale liczyliśmy na odnalezienie grobów wczesnośredniowiecznych. Niestety natrafiliśmy jedynie na pochówki nowożytne. Ponieważ istnienie nekropolii sięga XII wieku, warstwa kulturowa jest bardzo silnie przemieszana, dotarliśmy więc jedynie do niewielu luźnych zabytków – wyjaśnia dr hab. Piotr Boroń.
Drugi przekop wykonano w średniowiecznym wale. Tu naukowcy chcieli prześledzić poszczególne warstwy i odtworzyć kolejne etapy rozwoju grodu.
– Zaplanowaliśmy przede wszystkim ustalenie, jak nawarstwiał się wał grodziska – tłumaczy historyk. – Liczyliśmy na odnalezienie konkretnych datowników, które pozwoliłyby skonfrontować tę wiedzę z historycznymi dokumentami. Jednym z nich jest wzmianka z 1200 roku, w której pojawia się książę Mieszko Plątonogi w roli budowniczego Bytomia. Bazując na dostępnych informacjach, z których wynika, że wzniesienie jest naturalnym wzgórzem, spodziewaliśmy się niewielkiej liczby nawarstwień, sądząc, że tylko na szczycie został ręką ludzką usypany wał drewniano-ziemny.
Tymczasem odsłanianie kolejnych warstw materiału kulturowego, jałowej pod względem archeologicznym) pozwoliło ustalić pierwotną wysokość grodziska, która sięgała 12 metrów, a analiza nawarstwień przyniosła sensacyjne odkrycie – część wzgórza została sztucznie usypana na istniejącym naturalnym wzniesieniu. Potwierdza to ujawnienie pięciu faz konstrukcyjnych wału. Zweryfikowano więc informację, która zachowała się z czasów badań prowadzonych tu w latach 30. XX wieku podczas budowy klasztoru werbistów, kiedy błędnie uznano, że nawarstwienia mają charakter naturalny. Zdecydowanie przeczą temu przemienne warstwy gliny i drewna, pozostałości po belkach używanych zapewne do stabilizowania nasypu, którego przeznaczeniem było stworzenie ogromnej warowni.
– Srebro miało w średniowieczu ogromną wartość, służyło nie tylko do wyrobu monet, było także obiektem handlu i wymiany w postaci placków czy odłamków – przypomina dr Boroń. – W grodzie bytomskim zapewne magazynowano przed transportem do dworu książęcego oddawane przez hutników srebro i ołów. Stąd wynikała konieczność silnej fortyfikacji strzegącej dostępu do skarbca. Warunki ku temu były znakomite, z jednej strony wzgórze chroniła rzeka Bytomka, z drugiej jej dopływ, a z trzeciej fosa, ponadto wzniesienie otaczały rozległe mokradła i podmokłe łąki.
Warowny gród kasztelański to nic innego jak kolebka dzisiejszego Bytomia. Gród prawdopodobnie został zniszczony podczas wojen husyckich, choć nie znaleziono wiarygodnego potwierdzenia tego faktu. Jego znaczenie skutecznie przyćmił szybko rozwijający się na północ od grodziska ośrodek miejski, w którego najbliższym sąsiedztwie wyrósł zamek książąt bytomskich. Wyjaśnienia wielu niejasności naukowcy spodziewają się uzyskać po specjalistycznych analizach laboratoryjnych pobranych próbek. Być może uda się precyzyjnie określić datę opuszczenia grodu przez kasztelanów, którzy zapewne udali się za osadnikami do centrum miasta.
Historyków szczególnie interesują losy fortyfikacji i siedziby kasztelanii, wokół której, na przekór słabym glebom, rzadkim lasom i nieatrakcyjnym pod względem gospodarczym terenom, rozwijał się nie tylko ośrodek związany z wydobyciem cennych kruszców, ale także ważne skupisko handlowe i rzemieślnicze.
– Jedynym powodem osadnictwa w tym miejscu było hutnictwo srebra i ołowiu. W latach 30. XII wieku pojawia się informacja o istniejących tu kopalniach srebra, a o wydobyciu rud srebra i ołowiu w okolicach Bytomia świadczą także zapiski w bulli gnieźnieńskiej z 1136 roku – uważa naukowiec z Instytutu Historii UŚ.
Związki grodziska z handlem srebrem potwierdziło odnalezienie w warstwie trzech metrów poniżej poziomu wielu placków glejty ołowiowej.
– Nie spodziewaliśmy się tutaj takiego znaleziska – mówi archeolog Marcin Paternoga. – Glejtę uzyskiwano w piecach, w których żelazem lub węglem redukowano galenę, czyli skałę zawierającą siarczki ołowiu. Glejta mogła być stosowana do dalszej przeróbki, rozkruszona z dodatkiem piasku kwarcowego służyła jako szkliwo do pokrywania naczyń wczesnośredniowiecznych, produkcji i barwienia na zielono szkła, a po zmieleniu dodawana była do farb lub szklarskiego kitu.
Pobrane próbki być może pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy znalezione placki glejty wykonano przed oddzieleniem srebra od ołowiu czy po nim. Bytom słynął w XII wieku z produkcji szkliwionych naczyń, do których produkcji wykorzystywano glejtę. Szczególnie ucieszyło badaczy znalezienie w warstwie użytkowej ceramiki z XI i XII wieku, były to bardzo charakterystyczne fragmenty wylewów i brzuśców pozwalające na dokładne ich datowanie.
Wszystkie prace wydobywcze prowadzone były ręcznie, ponieważ na użycie sprzętu nie pozwalało czterdziestopięciostopniowe nachylenie stoku. Przed rozpoczęciem badań deniwelacja wynosiła 9 metrów, w końcowej fazie wykopalisk, czyli po dotarciu do dawnej fosy, sięgała już 11 metrów.
– Niestety nie znaleźliśmy zachowanego drewna, które pozwoliłoby na wykonanie badań dendrochronologicznych – uskarża się archeolog. – Dysponujemy jednak spalonym węglem, co umożliwi dokonanie datowania metodą pozwalającą na dokładność w przedziale 20–25 lat, a to zapewne pozwoli na uściślenie ustalenia początków osadnictwa w tym rejonie.
Badania nie byłyby możliwe, gdyby nie ogromna życzliwość i zrozumienie proboszcza parafii św. Małgorzaty werbisty ojca Marka Pardona. Nie tylko udostępnia on naukowcom wszystkie posiadane dokumenty, ale zezwala także z zachowaniem należnego szacunku na prowadzenie prac wokół świątyni. To jest najmniejsza parafia w diecezji gliwickiej, a jak dodaje z uśmiechem ojciec Pardon – może i w całej Polsce. Liczy zaledwie dwieście osób, zrozumiałe jest więc, że nie może partycypować w jakichkolwiek kosztach ekspertyz czy prowadzeniu na własną rękę badań historycznych. Naukowcy znakomicie współpracują z duszpasterzem, nie zakłócając codziennej misji ewangelizacyjnej parafii, a miejsca, które są obiektem ich eksploracji, przywracają do stanu pierwotnego. Historyków i archeologów interesuje jeszcze szereg tematów, chcieliby poznać elementy zagospodarowania terenu w okresie wczesnośredniowiecznym, zabudowę mieszkalną, odtworzyć architekturę i wnętrze grodu kasztelańskiego, a także odnaleźć relikty pierwszej świątyni. Są przekonani, że kryją się one pod obecnym kościołem. Dlatego z nadzieją oczekują jakichkolwiek remontów na terenie obiektu, podczas których mogliby bez ingerencji w strukturę budowli kontynuować badania. Na razie korzystają z każdej drobnej naprawy, choćby wymiany oświetlenia, aby dotrzeć do niedostępnych na co dzień zakamarków. Być może w roku jubileuszowym miasta znajdą się środki na odnowienie kolebki Bytomia, a przynajmniej na umieszczenie na wzgórzu tablicy informującej o ogromnej wartości historycznej tego niezwykłego miejsca.