W miastach szaleństwo: z każdego niemal słupa patrzą na obywateli oczy tych współobywateli, którzy chcieliby reprezentować lokalną społeczność w lokalnych władzach. Idą wybory samorządowe, więc niezależnie od pory roku rozkwitają słupy, latarnie i inne miejsca przeznaczone na propagandę wizualną. Niech rozkwita 100 kwiatów, mawiał przewodniczący Mao, najprawdopodobniej nie mając na myśli demokratycznych wyborów – ale tak jakoś wyszło, że jego myśli są realizowane.
Jednak w tym roku po raz pierwszy od 1981 – kiedy to na plakatach wywieszanych przez władze ówczesne pojawiały się komentarze w postaci przylepionych karteczek: np. ,,TV kłamie” jako reakcja na informację o kolejnej kompromitacji NSZZ ,,S”, udowodnionej rzekomo na antenie; inną taką ,,dolepką” była karteczka ,,Made in PZPR” – już nie pamiętam à propos czego. Pamiętam za to, że przez długie lata na katowickim dworcu można było oglądać ,,ślady” po zerwanych solidarnościowych plakatach: otóż klej, którym były przymocowane, wżarł się w szkło szyb przy wejściach na perony. Komuna nie zdołała tego zniszczyć, być może z powodu przejściowych trudności w wytwarzaniu szyb. Dopiero za nowej Polski zniknęły, wraz ze starym dworcem. Zauważyłem, że kampania ,,plakatowa” staje się interaktywna. I to nie tylko tak, że kandydatom domalowuje się wąsy, okulary albo inne elementy wyposażenia. Na wielu plakatach w Katowicach zauważyłem przylepione kartki z napisem ,,Chcemy wakeparku na 3 Stawach” albo jakoś tak. W pierwszej chwili nie zrozumiałem, ale na szczęście jest internet i z niego się dowiedziałem, co to takiego ów anglojęzyczny ,,wakepark”. Otóż jest to, z grubsza rzecz biorąc, tor do jazdy na nartach wodnych albo na deskach zwanych wakeboardami. Nie wiem, czy akurat narciarze wodni powinni urzędować w Dolinie 3 Stawów, a tym bardziej ,,wakeboardziści” (Co za słowo! I pomyśleć, że dorobiliśmy się ustawy o ochronie języka polskiego, a tymczasem wszystko na nic – pojawiają się wciąż nowe anglicyzmy, przypomina to walkę z wiatrakami.). Ciekawe, co na to ekolodzy i obrońcy zwierząt (zakładam, że jakieś raki czy inne żaby mieszkają w którymś ze stawów, może nawet tam zimują). Już się cieszę na dyskusję publiczną na afiszach! Być może do Polski trafią w ten sposób dazibao, gazetki wielkich znaków, odgrywające znaczącą rolę podczas rewolucji kulturalnej w Chinach. Przewodniczący Mao na pewno się cieszy w zaświatach z takiego obrotu sprawy. I to w epoce internetu, Facebooka i innych portali społecznościowych – komuś się chce drukować, kserować i rozlepiać teksty wolne i wolność ubezpieczające.
Cieszę się też, że w przeciwieństwie do licznych kolegów i koleżanek nie staram się o mandat radnego. Byłoby mi trudno odpowiedzieć na apele, zapewne uzasadnione, środowiska wakeboardzistów czy innych narciarzy, a z drugiej strony wziąć pod uwagę argumenty odpoczynku w spokoju i na łonie niezmąconej przyrody. Ale, niezależnie od tej Schadenfreude, życzę im wszystkim, by zrealizowali swoje ambitne cele. Nie zapominając przy tym o maksymie przypisywanej, niecieszącemu się skądinąd w Polsce dobrą sławą, kanclerzowi Ottonowi von Bismarckowi: Hundert Professoren und das Vaterland ist verloren. Vaterland – być może, ale czy ktoś już próbował stosować tę zasadę do Heimat, a w szczególności do Rady Miasta Katowice?