Streszczenie wykładu prof. zw. dr. hab. Ryszarda Kaczmarka, wygłoszonego 2 czerwca podczas XVI Koncertu Akademickiego

Witamy swoich i żegnamy obcych. „My” i „oni” na Górnym Śląsku w 1922 roku

Kiedy przypominamy sobie dzisiaj rok 1922 i przyłączenie Górnego Śląska do Polski, wszyscy mamy zapewne przed oczyma podobny obraz tych uroczystości: najpierw powitania na granicy w Szopienicach z centralnym punktem rozkucia młotem przez powstańca- -inwalidę granicznego łańcucha, potem wkroczenie do Katowic, bramę triumfalną u wylotu Rynku, ozdobioną godłem i chorągwiami polskimi oraz napisem: „Niech żyje Polska – Niech żyje Górny Śląsk!”, i wojskową paradę prowadzoną przez gen. Szeptyckiego.

Prof. zw. dr hab. Ryszard Kaczmarek jest dyrektorem Instytutu Historii UŚ oraz kieruje Instytutem Badań Regionalnych
Biblioteki Śląskiej w Katowicach
Prof. zw. dr hab. Ryszard Kaczmarek jest dyrektorem Instytutu Historii UŚ oraz kieruje Instytutem Badań Regionalnych Biblioteki Śląskiej w Katowicach

Uroczystości nie skończyły się 20 czerwca, trwały z przerwami jeszcze kolejne dwa miesiące. Ich ukoronowaniem była wizyta w Katowicach oficjalnej, 150-osobowej delegacji rządowej i parlamentarnej, na czele z Marszałkiem Trąmpczyńskim. Wówczas też podpisano uroczysty akt przyłączenia Górnego Śląska do Polski.

Dzisiaj wiemy, że obok tej uroczystej oprawy, Wojsko Polskie rozpatrywało także inny scenariusz. Zgodnie z rozkazem wydanym przez gen. Sikorskiego, oddziały polskie były przygotowane na stłumienie prób oporu oraz na przeciwdziałanie jakimkolwiek prowokacjom. Pytania, które rodzą się w związku z tym dysonansem, są oczywiste. Czy dzisiejszy sposób widzenia roku 1922 jest stereotypem? Czy społeczeństwo na Górnym Śląsku było w tym szczególnym momencie rzeczywiście powszechnie pod wpływem nastrojów radości i entuzjazmu? I, w końcu, skąd brały się podziały polityczne i społeczne na polskim Górnym Śląsku u progu istnienia Rzeczypospolitej? Kto wiwatuje, a przeciwko komu trzeba przygotować specjalne środki bezpieczeństwa?

Najprostsza odpowiedź, to ta odnosząca się do podziałów etnicznych. Wiwatują na ulicach górnośląskich miast Polacy. Groźni byli zaś miejscowi Niemcy. Przeciwko nim trzeba było przygotować specjalne środki ostrożności, tym bardziej, że nie ukrywali oni swojego dystansu do nowej władzy. Ich największym dylematem po podziale Górnego Śląska było, czy państwo polskie dochowa standardów demokratycznych, czy zostaną nie tylko zaakceptowane, ale i zrealizowane zobowiązania podjęte w Polsko-Niemieckiej Konwencji Górnośląskiej. Dał temu wyraz przewodniczący zdominowanej przez Niemców katowickiej Rady Narodowej, który zadeklarował Szeptyckiemu wprawdzie lojalizm państwowy, ale z drugiej strony nie ukrywał swego lęku o los współrodaków: „Niemcy na Polskim Śląsku chcą dać państwu [polskiemu], co mu się należy, chcą być lojalnymi obywatelami tego państwa. Jeżeli nawet nie mogą świętować ze względu na zmianę władzy państwowej, jak ich polscy współobywatele, to jednak we wkraczających wojskach polskich widzą swych obrońców i strażników porządku dla tego kraju, co ze względu na bratobójczą walkę zostało zniszczone, mieszkańcy przez triumfujących bandytów byli straszliwie katowani, a majątki aż do jeszcze ostatniego dnia były plądrowane straszliwie przez tych bandytów. Stalowa ręka wojska oczyści Górny Śląsk ze szkodników ludzkiego społeczeństwa, na to mają nadzieję i na to czekają Niemcy. […]”.

Ale czy rzeczywiście tylko Niemcy nie stali z kwiatami na ulicach Katowic i innych górnośląskich miast? Taka odpowiedź również byłaby uproszczeniem. Arka Bożek, przypominając po wielu latach rok 1922, pisał: „Śniliśmy [wtedy] o idealnej Polsce, o Polsce sprawiedliwej, o Polsce bez panów i parobków. Miała to być ojczyzna ludzi naprawdę wolnych, równych”. Jest to głos tylko jednego z Górnoślązaków, zresztą bez wahania przez dziesięciolecia angażującego się po polskiej stronie. Jednak i on w 1922 roku nie był w stanie zrozumieć wielkich konfliktów społecznych i politycznych, targających Rzeczpospolitą u progu niepodległości. Polska jawiła się jemu i wielu jemu podobnym jako wymarzona i idealizowana Ojczyzna wszystkich Polaków. Polska była związana z wielką tradycją narodowej literatury, z Mickiewiczem, Słowackim i Sienkiewiczem na czele, była Polską pamiątek narodowych, szczególnie tych, które wielu z Górnoślązaków widziało na Wawelu. Polska była dawną potężną Rzeczypospolitą, walcząca z Niemcami i Rosją. A przede wszystkim, Polska miała być państwem, gdzie zrealizowana zostanie wyśniona zasada sprawiedliwości społecznej, którą obiecywano w kampanii plebiscytowej, a której brakowało pod panowaniem niemieckim.

Rozczarowanie, że się tak nie dzieje, znajdziemy na ulicach Katowic już w 1922 roku. 20 czerwca, w momencie wkroczenia Wojska Polskiego do Katowic, w artykule wstępnym „Gazety Robotniczej” nie skrywano lęku związanego ze złożonymi na wyrost obietwydarzenia nicami. Pisano, wprawdzie, o gorącym powitaniu, jakie z pewnością spotka tak długo oczekiwanych polskich żołnierzy, o triumfie idei niepodległościowej polskiego socjalizmu i stworzeniu wreszcie upragnionej „Wolnej, Niepodległej i Trójzaborowej Polski”. Jednak obok pojawia się niepewność i lęk, jakie ogarnęły w tym momencie Górnoślązaków. Jeszcze niedawno wygłaszane zapowiedzi powstania „ludowej ojczyzny”, Polski troszczącej się o byt każdego robotnika i chłopa, zastąpiły teraz stwierdzenia o konieczności podjęcia na powrót walki „z naszą reakcją, z naszymi klerykałami i wstecznikami”. Dla górnośląskiego robotnika, tak samo jak kiedyś w państwie niemieckim, wymarzona sprawiedliwość społeczna miała znowu ziścić się dopiero w jakiejś kolejnej, bliżej niesprecyzowanej przyszłości.

Robotnik górnośląski dowiadywał się nagle, że to, co przez ponad rok mu obiecywano bez żadnych warunków wstępnych, a więc dobrobyt i spokój społeczny, w odróżnieniu od chaosu politycznego i mizerii gospodarczej w powojennych Niemczech, były iluzją na miarę „krowy Korfantego”. W czerwcu już widoczny był dystans realistów wobec obietnic marzycieli. Świetnie ówcześnie narastające rozczarowanie ujął Stanisław Rybicki, piszący o widocznym spadku entuzjazmu wśród Górnoślązaków: „o osłabieniu dawniejszych radosnych uczuć ożywiających każdą pierś polską”, zwątpieniu w marzenia o Polsce na Górnym Śląsku „jako o krainie szczęścia dla wszystkich jej rozproszonych i poniewieranych dzieci”. Przypisywał to brakowi szczerości w kampanii plebiscytowej i niedoinformowaniu Górnoślązaków: „Państwo polskie, jak ten bajeczny Feniks, odrodziło się z gruzów i popiołów, i dlatego nie może sprostać od razu wszystkim swoim zadaniom, musi mieć swoje braki, swoje niedomagania”.

Rybicki, reprezentujący przecież Górnoślązaków propolsko nastawionych, ma, mimo tych wyjaśnień, kłopot ze zrozumieniem, dlaczego entuzjazmu pierwszych dni niepodległości w Polsce nie przekuto w czyn. Nie chce być bezkrytycznym marzycielem, ale realistycznie patrzącym na możliwości Polski obserwatorem. I z takiej pozycji, pragmatyka, nie rozumie Polaków z innych dzielnic. Pisze, że nawet nadzieje znajdujące się w skromnych możliwościach państwa, także zostały niespełnione. Dokonuje przy tym kluczowego rozróżnienia – to nie wymarzona Polska jest winna, Polska, o której śnili powstańcy w 1921 roku. To Polacy nie dorośli do zadań, jakie przed nimi stanęły: „Rozczarowanie nie odnosi się do Polski, ale więcej do Polaków, którzy, na ogół wziąwszy, nie umieją cenić tego szczęścia wolności narodowej, którąśmy po tak długiej niewoli politycznej i tak krwawych ofiarach nareszcie uzyskali”.

Górnoślązak wskazuje na deficyty polskiego patriotyzmu, podkreśla, że nie może on bazować tylko na sferze symbolicznej: „Sądzić by należało, że cały naród polski, cierpiący przez okrągłe półtora wieku w najokropniejszej niewoli politycznej, smagany knutem rosyjskim, brutalizowany przez Prusaków, czy przechodzący zmienne koleje w Austrii, rzuci się bez wyjątku do wspólnej i rzetelnej pracy nad odbudową zdeprawowanej i zniszczonej przez wrogów Ojczyzny. Nieliczne są, niestety, szeregi tych obywateli Polaków, którzy na zajętych stanowiskach spełniają bezinteresownie i sumiennie swój obowiązek. Ogromna ich część stara się jedynie żyć kosztem swoich współobywateli, kocha się w roli pasożytów, wysysających słabowity i chromający organizm odradzającej się matki Polski”.

17 lat dziejów przedwojennego województwa śląskiego, to, w jakiś sposób, dzieje przezwyciężania feralnego podziału, który powstał u zarania polskiego Górnego Śląska. Osiągnięciem II Rzeczypospolitej było zachowanie spokoju społecznego w województwie śląskim. W 1922 roku bano się zażartych walk narodowościowych pomiędzy Polakami i Niemcami, destabilizujących sytuację polityczną. Statut organiczny województwa śląskiego i Polsko-Niemiecka Konwencja Górnośląska zapobiegły takim zjawiskom, tworząc na wiele lat, do momentu „uwiedzenia” Niemców górnośląskich przez Hitlera, wręcz wzorcowe stosunki na pograniczu etnicznym. Dopóki był przestrzegany statut organiczny i obowiązywała konwencja genewska, mieszkaniec województwa śląskiego mógł się czuć nie przedmiotem a podmiotem politycznych działań. To zaś odpowiadało doświadczeniom politycznym większości Górnoślązaków, wychowanych w duchu legitymizmu pruskiego i II Cesarstwa Niemieckiego.

Jednak żadne z gwarancji prawnych nie były w stanie obronić Górnego Śląska przed niszczącymi konsekwencjami prowadzonych z całą bezwzględnością walk politycznych pomiędzy polskimi stronnictwami w II Rzeczypospolitej. Negatywna siła oddziaływania tych konfliktów na mentalność Górnoślązaków była olbrzymia i chyba do dziś nie jest doceniana. Największe znaczenie należy przypisać sporowi Korfantego z Piłsudskim. Na terenie województwa śląskiego po zamachu majowym wytworzyło to mechanizm samozniszczenia politycznego obozu polskiego. Nie można było popełnić większego błędu politycznego niż decyzja, którą podjęła sanacja w Katowicach, aresztując Korfantego po wygaśnięciu immunitetu poselskiego w 1930 roku. Przewieziony do więzienia wojskowego w Brześciu Litewskim, podzielił los represjonowanych tam polityków polskich i ukraińskich. Kiedy w rok później do opinii publicznej zaczęły przeciekać informacje, co działo się przez kilka miesięcy za murami więzienia, Korfanty stał się bohaterem wszystkich Górnoślązaków, stojących w opozycji do Polski stworzonej w 1926 roku.

Stworzyło to przepaść między wieloma Górnoślązakami a państwem polskim. Nieobecność przedstawicieli tego państwa w 1939 roku na pogrzebie Korfantego tylko potwierdzała słuszność dramatycznego wyboru, jakiego dokonywało w latach 30. wielu mieszkańców województwa śląskiego. Tego tragicznego dla polskiego Górnego Śląska rozziewu nie udało się już nigdy zlikwidować. Jak by nie oceniać motywów ekipy sanacyjnej, to skutki jej polityki, czyli wydarzenia brzeskie, a potem tzw. polonizacyjna działalność Michała Grażyńskiego oraz jego otoczenia, stały się dla przeciętnego Górnoślązaka symbolami planu politycznego Polski niepodległej w latach 30.

Korfanty potrafił po 1926 roku dokonać radykalnej rewizji swych poglądów, zrozumiał wcześniejszy błąd polityczny i uznał za konieczne, by do walki o demokratyczną Polskę szukać sojuszników zarówno po stronie centrolewicy, jak i konserwatywno-liberalnych ugrupowań niemieckich. W 1936 roku, 15 lat po III powstaniu śląskim, już z emigracji wysłał do „Polonii” dramatyczny list, w którym nie ukrywał, że w jego opinii droga, którą wybrano w 1922 roku, szukając integracji bez zwracania uwagi na polityczne podziały w obozie polskim, politycznie wyprowadziła Górnoślązaków na manowce. Na pytanie, które w 1922 roku podczas przemówienia przed Teatrem Miejskim w Katowicach sam retorycznie zadał, czy Polska stanie się „sprawiedliwą i troskliwą Matką”, u schyłku istnienia II Rzeczypospolitej dawał gorzką odpowiedź: „Wiele z naszych ideałów pozostało niespełnionymi marzeniami. Nie winna temu jednak Polska, ale winniśmy sami, bo zabrakło nam widocznie sił do ich zrealizowania. Pod osłoną urojonej legendy obce, niepolskie zasady, obce poglądy, zaczerpnięte z niemoralnego dorobku naszych zaborców, doprowadziły nasze państwo krwią ludu zdobyte nad brzeg przepaści”. I nie były to poglądy odosobnione. Zofia Kossak-Szczucka, osoba z innej dzielnicy, nie schlebiająca przy tym miejscowym, ale jednocześnie bystra obserwatorka życia społecznego i politycznego na polskim przedwojennym Śląsku, równie ostro dostrzegała coraz wyraźniejszą alienację Górnoślązaków w Rzeczypospolitej, stwierdzając: „Powoli Ślązak, właściwy dziedzic, jest zepchnięty pod ziemię. Dusza jego staje się twarda, milcząca i ciężka”. Do wybuchu wojny nikt jednak z politycznych decydentów nie zdobył się na pozostawienie za sobą historycznych podziałów i wyciagnięcie wniosków z tych dramatycznych ostrzeżeń.

Autorzy: Ryszard Kaczmarek
Fotografie: Agnieszka Sikora