Festina lente - druga próba

W pierwszych słowach mojego felietonu wszystkich serdecznie pozdrawiam, a zaraz potem donoszę uprzejmie, że ostatni felieton zatytułowałem "Festina lente", co się tak nie spodobało redakcyjnemu komputerowi, że zmienił łacińską maksymę na trzy znaki zapytania. No cóż, komputer snadź łaciny nie zna, a szkoda. A może zna, ale zasada "śpiesz się powoli", lub - jak to rozwija słownik wyrazów obcych - "nie działaj pochopnie" jest mu obca, bo wszystkie jego układy, microchipy, dyski, romy, ramy i co tam jeszcze ma w środku są nastawione wrogo do namysłu, zastanowienia i powolności. Inżynierowie faszerują go różnymi drucikami i płytkami, informatycy pompują w tę plątaninę programy, a wszystko po to, żeby było megaszybko i gigasprawnie. No i z tej megagigi wychodzi czasem mamałyga. Ale nikt się nie martwi, bo tu się naciśnie, tam się kliknie i już megabłędy znikają. Ustępują miejsca gigagłupstwom.

Mimo komputerów rok akademicki jednak wystartował, choć lokalna prasa doniosła z wyrzutem, iż tym razem na Uniwersytecie nie uruchomiono nowych, atrakcyjnych kierunków. Bałwochwalstwo "nowości" dotarło już do naszych progów, być może nawet piąta kolumna wyznawców atrakcyjnych nowalijek działa w naszych murach. Warto sobie jednak zdać sprawę z tego, że uniwersytet ani na dłuższą, ani nawet na średnią metę nie wygra wyścigu atrakcyjności i nowości - chyba, że przestanie być uniwersytetem. Nowe i atrakcyjne mogą być zespoły grające popularną muzykę - choć mniej z powodu muzyki, a bardziej ze względu na uczesanie, strój czy styl bycia. Atrakcyjne mogą być nowe opakowania towarów w sklepie, ale już nie same towary - niestety zbyt często doświadczamy na własnej skórze i żołądku, że eksperymenty w recepturach pogarszają jakość produktów.

Rys. Marek Rojek
Rys. Marek Rojek

Historia nauki zna próby zwiększenia atrakcyjności badań, same w sobie nie prowadziły one jednak nigdy do lepszego poznania prawdy. Elementy atrakcyjne miały na celu przyciągnięcie środków, pozwalających spokojnie pracować nad tym, co dla mecenasów nie wydawało dostatecznie porywające. Mało który władca był skłonny opłacać patrzenie w gwiazdy, znalazły się jednak pieniądze na paranaukową, lecz bardzo atrakcyjną astrologię. Solidna, ale nudna dla niewtajemniczonych chemia rozwijała się pod płaszczykiem alchemii, która niewątpliwie była bardziej "trendy". Niektórzy całkiem przyzwoici chemicy zapisali się w pamięci współczesnych i potomnych jako "wielcy alchemicy", tymczasem "wielki alchemik" brzmi dość dwuznacznie, bo sugeruje, że obdarzony tym tytułem wyjątkowo uporczywie szukał nieistniejącego kamienia filozoficznego. Dziś też, a może zwłaszcza dziś, gdy na milion mieszkańców przypada znacznie więcej profesorów niż kiedykolwiek w dziejach, pomysłów na "uatrakcyjnienie" tematyki badawczej nie brakuje. Nie chcę tu nikogo wskazywać palcem, ale są przecież hasła, które oddziałują na wyobraźnię polityków i urzędników dzielących pieniędzmi wyjątkowo silnie. Nie ma takich funduszów, których nie pochłonęłaby dziura ozonowa. Teraz słyszymy o ptasiej grypie: każdy projekt deklarujący walkę z tą przypadłością będzie zapewne miał większe szanse na sfinansowanie niż badania nad którąkolwiek ze starych, nieatrakcyjnych chorób, pociągających wszelako znacznie więcej ofiar.

Jednym ze sposobów na przeżycie "starych" nauk ma być dzisiaj pomnożenie studentów (czyli punktów w algorytmie), których należy przyciągnąć nowością i atrakcją - i oczywiście mirażem sukcesu, pojęcia szczególnie "ulubionego" przez prof. Tadeusza Sławka. A cóż może być bardziej atrakcyjnego od edukacji wspomaganej, a w pewnym stopniu kreowanej przez komputery? Komputer nie wie, co znaczy "festina lente", więc z wielką sprawnością przyśpiesza proces edukacyjny. Już za chwilę prezentacje zastąpią wykłady, internet biblioteki, a nauczanie na odległość - bezpośredni kontakt z profesorem. W tym nowym, atrakcyjnym wydaniu uniwersytet będzie lepszy, a na pewno lepiej dostosowany do europejskich standardów. Niewątpliwe tak się stanie, gdy w mózgi studentów wszczepimy mikroprocesory, które pozwolą śledzić prezentację i nie będą się denerwować, że definicje znikają z ekranu, zanim zdąży się je zapamiętać. Gdy zmysły zastąpimy czujnikami, dla których obojętny będzie zapach, kolor i ciężar książki zdejmowanej z półki. Gdy androidom wystarczy elektroniczny bezosobowy przekaz, a zbędne staną się intonacja, zamierzone dowcipy i niezamierzone zachowania budujące obok wiedzy wizerunek profesora. Na pewno przyszłość będzie bardzo nowa i bardzo atrakcyjna. A już najbardziej atrakcyjne będzie piwko w gronie kolegów ze studiów: Twardego Dysku, Monitora i CD Roma. Ja bym się do tej przyszłości śpieszył powoli.

Stefan Oślizło

Autorzy: Stefan Oślizło, Rys. Marek Rojek