Początek studiów to czas, kiedy każdy nowy żak stawia sobie nowe pytania, zastanawia się nad tym, co go czeka w ciągu najbliższych lat. Pierwszego października ma znaleźć się w całkiem nowym otoczeniu, poznać nowych ludzi, nowe zwyczaje i rytuały. Aby młody człowiek wrzucony w środowisko akademickie nie doznał szoku wymyślono obozy adaptacyjne. "Adapciak" (popularnie zwany przez studentów) to czas odpoczynku i odprężenia przed nadchodzącym pierwszym semestrem, ale przede wszystkim szkoła przetrwania na wyższej uczelni.
Obóz adaptacyjny w Solinie to największe tego rodzaju przedsięwzięcie w Polsce. Uczestniczą w nim studenci ze szkół całego kraju od Bałtyku po Tatry. Spotykają się nie tylko Ślązacy z Krakusami i Poznaniakami, ale studenci politechnik, uniwersytetów i akademii. Uczestniczą w nim także studenci Uniwersytetu Śląskiego, którzy wśród licznych grup innych szkół stanowią jedną z największych. W przepięknych bieszczadzkich lasach, wśród dzikiej natury i śpiewu ptaków, z dala od cywilizacji, świeżo upieczeni żacy poznają się nawzajem, poznają także zasady panujące na ich nowych uczelniach, dowiadują się, jak można pożytecznie i przyjemnie wieść życie studenckie.
Bogaty program obozu, a więc przeróżne warsztaty i kursy, zajęcia sportowe oraz samo miejsce obozu, umożliwiające zorganizowanie wielu ciekawych wycieczek sprawiły, że żaden z uczestników się nie nudził. Doświadczenia z fotografią i filmem, długie dyskusje na warsztatach psychologicznych, kursy pierwszej pomocy czy warsztaty salsy to tylko niektóre z propozycji przygotowanych specjalnie dla pierwszoroczniaków. Mogli oni rozwijać swoje zainteresowania, pogłębiać wiedzę w wybranych dziedzinach, a także poznawać nowe, nieznane dla nich zagadnienia. Dla spragnionych sportowych emocji codziennie odbywały się zawody w przeróżnych dyscyplinach. Koszykówka i siatkówka zgromadziły tłumy kibiców, ale największym zainteresowaniem cieszyły się regaty łodzi wiosłowych na Zalewie Solińskim. Załogi były często mieszane, składające się, jak przystało na prawdziwą imprezę integrującą, ze studentów różnych uczelni, ale mimo to duch rywalizacji nie umierał. Dla wytrwałych, po całym dniu intensywnej pracy połączonej z zabawą, czekały niesamowite imprezy. Ogniska ze śpiewem i pieczeniem kiełbasek, które trwały do białego rana, koncerty takich zespołów Ira i Skangur oraz wieczór kabaretowy, na którym wszyscy śmiali się do łez, to wszystko sprawiało, że w Solinie panowała niesamowita atmosfera.
Otrzęsiny |
Z Uniwersytetu Śląskiego na obóz pojechały dwie osoby niepełnosprawne. Trzeba podkreślić, że jesteśmy jedyną uczelnią, która w takim stopniu umożliwia integrację studentów niepełnosprawnych z resztą społeczności akademickiej. Wszyscy studenci bawili się tak samo dobrze.
Największym wydarzeniem obozu były otrzęsiny. Młodych studentów czekało prawdziwe piekło. Obok przejścia przez błotnisty tor przeszkód i zjeździe po wodnej zjeżdżalni z przeszkodami, czekała na nich zupa z wodorostów i kompot z szyszek. Szczęśliwcy, którym udało się podołać wszystkim wyzwaniom, w nagrodę mogli pocałować JM Rektora obozu Solina 2005 w kolano. Był to gest pojednania studentów z profesorami, którego będą doświadczać przez najbliższe lata nauki. Mimo trudnego egzaminu w postaci otrzęsin wszyscy zainteresowani wykazywali zadowolenie i radość. Może właśnie wtedy poczuli się prawdziwymi studentami. Teraz już wiedzą, co ich czeka.
Impreza w pianie |
Z wielkim żalem trzeba było pożegnać obozowy klimat i jego cząstkę w postaci niezapomnianych wspomnień i fotografii zabrać ze sobą do domu i na macierzystą uczelnię. Mimo tak krótkiego czasu (obóz trwał zaledwie tydzień) nawiązały się wielkie przyjaźnie a nawet miłości. Widzę dziś w campusie Uniwersytetu Śląskiego, jak uczestnicy Soliny pozdrawiają się wzajemnie i wiem, że "adapciak" pozostanie w ich pamięci na długo.
Kamil Grajner