RESZTKI PO UCZCIE BOGÓW

Jak się okazuje; jesteśmy narodem ludzi niesłychanie wrażliwych i subtelnych. Tak przynajmniej wynika z badań przeprowadzonych przez Urząd Ochrony Konsumentów. Aż 46 proc. ankietowanych czuje się obrażona hasłem reklamowym: "Nie dla idiotów". Z podobną reakcją spotkał się apel firmowany przez PZU: "Stop wariatom drogowym". Wynika z tego, że nie za bardzo lubimy nazywać rzeczy po imieniu. Wielka w tym zasługa naszych mediów - co udowodniła jednoznacznie ostatnia kampania wyborcza - które przekonały nas do codziennego menu w postaci mało apetycznej breji spreparowanej głównie z fałszów, pomówień, plotek i kalumnii. Maź ta jest niestrawna, ale za to jak elegancko podawana. Nasi telewizyjni ulubieńcy serwują nam tę papkę, wmuszając: za mamusię, za tatusia, za demokrację, za swobody obywatelskie, za ład i porządek, za lepsze jutro... Czasem ktoś nie wytrzymuje i zasłaniając dłońmi usta gwałtownie podrywa się od stołu. Na twarzach biesiadników pojawia się wówczas pobłażliwy uśmiech, a po sali niesie się pogardliwy szept: "Mięczak z niego. Słabego widać zdrowia. Nie nadaje się do polityki. Nie to, co my! My wszystko przełkniemy. Dawać nam tu jakąś glistę.

Tę podniosłą atmosferę telewizyjnej stołówki zakłócił nieco prof. Jacek Wódz, który w trakcie jednego z przedwyborczych programów (TVN), przepraszając za kolokwializm, stwierdził, że zaproszeni do studia eksperci wygadują straszliwe pierdoły. Gdy spojrzałem na twarz prowadzącego program redaktora, stanął mi (podobnego uczucia doznał kiedyś w sejmie marszałek Zych) przed oczami obraz sprawozdawcy sportowego niejakiego Koziorowskiego komentującego w 1972 roku Wyścig Pokoju. Na mecie etapu w Szczecinie Stanisław Szozda nie bacząc na obowiązujący polityczny rytuał, krzyczał do mikrofonu, że jazda zawodnika ZSRR Lichaczowa to "zwykły bandytyzm". Koziorowski wykonał wówczas przed kamerami jakaś tragiczną pantomimę, z której jednoznacznie wynikało, że jak nic prezes Szczepański wrzuci go do szybu windy przy ulicy Woronicza. Redaktor z TVN zachował się o wiele bardziej powściągliwie, ucinając gwałtownie wypowiedź profesora i łącząc się błyskawicznie z Toruniem. Bo skąd niby jak nie ze stolicy świętego radia miałyby popłynąć kojące zdezorientowanych widzów wieści.

Razi nas nazywanie wariatem faceta biegającego po ulicy w kaftanie bezpieczeństwa. O ileż kulturalniej będzie, gdy nazwiemy go niezrównoważonym, nieopanowanym czy nadpobudliwym. Wprawdzie Piotr Tymochowicz (specjalista od public relations i kreator naszych politycznych gwiazd) twierdzi, że: "Trzeba być zaburzonym psychicznie, żeby chcieć zostać prezydentem", ale my mu nie wierzymy. Chcemy w kandydatach widzieć ludzi o wyjątkowych zaletach. I tu zaczyna się jedno z największych szalbierstw kampanii wyborczej. Za cichym podpuszczeniem sztabowców, dziennikarskie najmimordy powtarzają swoją codzienną mantrę: "Zarówno kandydaci, jak i wyborcy chcą rzeczowej, merytorycznej kampanii wyborczej". Bzdura! Kiedy zaczęło się grać w ponurym dramacie pod tytułem "Makbet" to trudno (po uśmierceniu jednego z rywali do tronu) wmówić społeczeństwu, że dalszy ciąg to już "Wesoła wdówka". Zresztą okazuje się, że gdy rywalizujący ze sobą Tusk i Kaczyński (gdy to piszę, trwają akurat przygotowania do drugiej tury wyborów) nie mają pod ręką jakiejś efektownej obmowy czy potwarzy, to w zasadzie niewiele mają ciekawego do powiedzenia. Czy jest jeszcze jakiś naiwniak, który wierzy w likwidację bezrobocia, odnowę służby zdrowia, miliony nowych mieszkań? Gdyby dziennikarzom nie przyszedł z odsieczą Kurski z Wehrmachtem to nuda byłaby jeszcze gorsza niż na norweskim filmie.

Daniel Passent, dał przed laty taką oto definicję swojego zawodu: "Dziennikarz ma to do siebie, że żyje światłem odbitym. Widać go na ogół wówczas, kiedy stanie w świetle osoby, z którą rozmawia, szkaluje lub reklamuje. Pod tym względem zawód nasz jest pasożytniczy". Ale cóż mają począć biedne pasożyty, kiedy niczego nie mogą uszczknąć? Kiedy "radykalizm" stał się najgorszym przekleństwem, a "liberał" plugawym wyzwiskiem. Najtęższe hieny tego zawodu, przycupnęły cichutko pomlaskując przez sen nad takimi specjałami jak: komuch, esbek, tajny informator, partyjniak, beton...Sępy ścierwojady tępo zerkają w monitory, może znajdzie się coś, choć na jednego dzioba? Drobne szakale niemrawo wertują stare papiery. Nawet -lekko cuchnących - 36 tysięcy Marcinkiewicza nie wolno im ruszyć. Wszystko może okazać się prowokacją obliczoną na wiadome korzyści. A w szufladach zostało tyle fajnego świństwa. Choćby takie:

Znowu zmoczył ??

Przed paroma tygodniami świat obiegła sensacyjna wiadomość o odnalezieniu przez dziennikarzy L`Equipe próbki (sprzed 6 lat) moczu kolarza Lance`a Armstronga. Próbka ta zawierała niedozwolone środki dopingujące, którymi faszerował się Amerykanin. Idąc tym tropem, nasi dziennikarze odnaleźli w archiwum IPN próbki moczu pracowników MSZ, z których jedna należąca do ówczesnego ministra W. Cimoszewicza dała wynik pozytywny. Wprawdzie biegli sądowi stwierdzili, iż próbka ta należy do kobiety w ciąży (prawdopodobnie pani J.), ale opinia ta nikogo nie przekonała. Nie od dziś znamy machinacje postkomunistów. Z równa łatwością z jaką zmienili sobie życiorysy, mogli sobie zmienić i płeć. Czy sąd rozpatrując tę haniebną sprawę da wiarę p. Cimoszewiczowi i potraktuje jego ciążę jako okoliczność łagodzącą?

Rys. Marek Rojek
Rys. Marek Rojek

Albo takie:

Eureka

Dla entuzjastów Unii Europejskiej nastały ciężkie czasy. Nasi niezawodni dziennikarze odkryli machinacje panów z Brukseli. Oto poseł Zbigniew Wassermann (czy przypadkiem wybrano akurat to nazwisko?) trafił we własnej łazience na trop perfidnej prowokacji. Instalując posłowi wannę z hydromasażem robotnicy (niewątpliwie za brukselskie srebrniki), wadliwie zamontowali instalację elektryczną, co mogło grozić śmiertelnym porażeniem. Dzięki zmasowanej akcji naszych sił zbrojnych (w tym okrętu podwodnego "Orzeł" i niszczyciela "Warszawa") udało się zapobiec prowokacji. Ten kryminalny czyn miał skompromitować w oczach Europy obraz polskiego hydraulika, który zamiast za rzetelnego fachowca uchodziłby teraz za seryjnego mordercę. Na szczęście informacja, jakoby inny poseł Zbigniew Ziobro, został groźnie pokąsany przez węża prysznicowego okazała się plotką.

Zamykamy szufladę. Niedługo znowu pewnie będą jakieś wybory, więc tematy odpowiednio do tego czasu skruszeją. Po ich bohaterach raczej nie można się tego spodziewać.

Jerzy Parzniewski